Ratingi, barykady, chamstwo

Jeszcze nie pobito się w żadnym poważanym talk show, jeszcze nie latają po sali plenarnej mikrofony i telefony komórkowe, jeszcze żaden z dziennikarzy i polityków nie zbierał wybitych zębów, ale emocje, które kipią w opozycyjnych mediach i wśród „totalnych polityków”, już zbierają żniwo na ulicach.



Nie jestem hipokrytą, przez lata na stadionach różnych lig wypowiedziałem i wykrzyczałem więcej niecenzuralnych słów, niż słyszał mój statystyczny rówieśnik. Również praca dziennikarza jest z założenia konfliktogenna, co skutkuje częstym obciążaniem języka. Jest jednak granica. Czym innym jest bowiem zachowanie w zwyczajowo zdesakralizowanej przestrzeni stadionu czy ławki przed sklepem, a czym innym jest wprowadzanie tego typu standardów do debaty publicznej i legitymizowanie np. ataku na Adama Borowskiego, który został uderzony w twarz podczas miesięcznicy smoleńskiej. Zamiast odcięcia się od tego typu zachowań, słyszymy wypowiadane półgębkiem lub całkiem głośno: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę”. Jeśli tak dalej pójdzie, to już wkrótce zostanie przekroczona kolejna granica.

Za dwa dni prezes PiS-u Jarosław Kaczyński uda się – jak co miesiąc od siedmiu lat – na Wawel z prywatną wizytą na grób swojego brata i bratowej. Można mieć pewność, że i tym razem pojawi się tam grupa oprychów, nazywających siebie „Obywatelami RP”, którzy będą dążyli do konfrontacji z policją, asfaltem i zderzakiem prezesowskiego samochodu. Znów relacjonować to będą na żywo „wiodące stacje”, a publicyści z marsowymi minami pochylą się nad „dzielącym Polskę Kaczyńskim” i wspomną o „obywatelskim sprzeciwie”. Po cichu licząc na zatrzymania niektórych z „obywateli” – by wreszcie z ofiar losu stali się oni ofiarami kaczystowskiego reżimu i by można było zatrząść się z oburzenia. Liczą na to od dawna, knując i prowokując. Przesadzam?

Żądza krwi

„Sytuacja staje się dramatyczna. Kaczyński zdecydował się na drastyczne zaostrzenie konfliktu. Nie wykluczam, że władza postawi na przemoc” – mówił na początku roku Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego. W wywiadzie dla Onetu przepowiadał siłowe konfrontacje, wieścił rzekomą finansową izolację naszego kraju, wręcz widział już płonące barykady. Jeszcze w styczniu ten wciąż zapraszany do mediów komentator grzmiał: „Sądzę, że może dojść do interwencji siłowej. O takim rozwiązaniu rozmawiało się w środowisku Prawa i Sprawiedliwości przecież całkiem otwarcie. Obóz rządzący może nazwać to działaniem »w imię przywrócenia ładu i porządku«, ale w istocie może to się sprowadzić do wyrzucenia posłów z sali sejmowej. To byłoby niesłychane” – trząsł się z oburzenia.

Cóż, niesłychane były już w styczniu wypowiadane przez Aleksandra Smolara, a publikowane przez Onet brednie. Nic to jednak nie przeszkadza, by podobne formułki klepano każdego dnia z pełną powagą. I tak jak ze słów Smolara nie zostanie z nich nic prócz zażenowania. Ale niewykluczone, że w paru głowach ta głupota zakiełkuje.

Rating jak wyrok!

Inny przykład. Czy pamiętają Państwo jeszcze histerię, jaka ogarnęła mainstreamowe media i posłów opozycji, kiedy agencja ratingowa Standard & Poor’s obniżyła Polsce rating? Zewsząd atakowały nas apokaliptyczne nagłówki, wieszcząc katastrofę na miarę czarnego czwartku na Wall Street. Pisano o „dramacie”, „izolacji” i „katastrofie”.

Dziś, kiedy inny ważny gracz – agencja Moody’s – lepiej ocenia polskie perspektywy, informacje na ten temat w tych samych mediach trafiają na strony branżowe. Nie ma strzelających korków od szampana, są jedynie suche depesze. A czy ktoś z Państwa pamięta cyrk z Komisją Wenecką, rzekomo jednym z najważniejszych gremiów prawniczych na świecie? A aferę wokół rzekomo nielegalnie uchwalonego budżetu, która miała spychać naszą demokrację pomiędzy Koreę Północną i Zimbabwe? No właśnie.

Można się z tego śmiać, jak robią to internauci z grup „Co to ja powiedziałem”, „Demaskator”, „Nagroda Złotego Goebbelsa” czy serwisu Żelazna Logika, tropiący podobne wolty mediów, należy jednak pamiętać, że problem pozostaje.

Osiołkowi w żłoby dano

Ostatnie badania opinii publicznej zaprezentowane przez serwis Wirtualne Media wskazują, że większość Polaków uważa, iż przekaz w mediach o tych samych wydarzeniach jest tak różny, że nie wiadomo, gdzie leży prawda. Polacy w większości uważają także, że media nie zachowują bezstronności, a żeby wyrobić sobie opinię, należy korzystać z różnych źródeł informacji. To ostatnie być może i jest prawdą, jednak bynajmniej nie oznacza ograniczenia się do oglądania ciurkiem „Faktów” i „Wiadomości” (sam po takim seansie mam niejednokrotnie wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje). Ale tym badaniom przeczą inne. I tak z ostatnich badań wynika, że Onet, Wirtualna Polska, Interia i Gazeta.pl – to główne źródło informacji aż dla 53 proc. użytkowników. Co więcej, dla 48 proc. to pierwsze źródła w kolejności. Walczą między sobą, choć raczej nie na polu ideologicznym. I choć Niezależna.pl jest niekwestionowanym liderem po „prawej stronie”, do gigantów nam daleko.

Robienie z nas tata wariata

Przekaz serwowany przed media jest brutalny i agresywny, oparty na instynktach i emocjach. Momentami tak przewidywalnych, że wspomniani internauci z „Nagrody Złotego Goebbelsa” porównują metodę wyboru kolejnego tematu na okładkę w „Newsweeku” do loterii, gdzie wypaść może kolejno: seks, atak na Kościół, atak na Polskę i Polaków lub atak na Jarosława Kaczyńskiego. W tym tygodniu jest to seks, a konkretniej – prostytucja wśród studentek, co reklamuje roznegliżowana kobieta.

Czasem oczywiście trafia się „bonus” i dostajemy z mediów po oczach wspaniałym zdjęciem Donalda Tuska lub Roberta Biedronia. Ten ostatni jest zresztą tak nieznośnie promowany jako kandydat na ewentualnego prezydenta RP w 2020 r., że do czasu wyborów przychylne mu media zdążą go chyba koronować na króla Mlecznej Drogi i Galaktyki Andromedy. Wszystko i wszędzie oparte na prostych emocjach, dychotomiach „ładny–brzydki”, „zaściankowy–europejski” czy wręcz „fajny–głupi”. Nie wystrzega się tego i nasze środowisko, przyjmując niejednokrotnie te niedobre standardy, zapominając, że „ciekawie” nie znaczy „nachalnie i agresywnie”. Szczęśliwie nie przekraczamy tych najgorszych granic.

Niech umrze z głodu

Za tym wszystkim idzie bowiem wręcz niewyobrażalny dotychczas poziom chamstwa, które trudno tłumaczyć inaczej niż bezsilnością w obliczu utraconych wpływów. Ale czy w ogóle można tłumaczyć coś takiego, jak życzenie śmierci mec. Stefanowi Hamburze przez byłego korespondenta „Gazety Wyborczej” w Niemczech? Przypomnijmy, że głodówka, desperacki krok znanego prawnika, ma na celu zwrócenie uwagi na problem niesymetrycznego traktowania polskiej mniejszości za naszą zachodnią granicą. Czy może da się wytłumaczyć bełkot Tomasza Lisa, który drwiąc ze słów prezydenta Andrzeja Dudy, mówiącego o „przekazywaniu Emmanuelowi Macronowi pałeczki najmłodszego prezydenta Europy”, posuwa się do fantazjowania na temat przyrodzeń obu panów. Tak, wiem, że nie wypada powtarzać idiotyzmów i promować ich autorów. Tyle tylko, że nie wypowiadają tych idiotyzmów anonimowe internetowe trolle, lecz ludzie rzekomej elity. Nieliczni pamiętają jeszcze, że Tomasza Lisa przymierzano ongiś do fotela Prezydenta RP.

Receptą na to wszystko może być zachowanie zimnej krwi. Robić swoje, czytać, dociekać. Nie grać na ich zasadach i nie reagować inaczej niż spokojem. Nawet na takie chamstwo jak słowa jegomościa z Krakowskiego Przedmieścia, obrażającego śp. Lecha Kaczyńskiego w sposób tak oburzający, że nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić takie postępowanie.

Wojciech Mucha

za:zaniezalezna.pl