Jan Gać - ZAGÓRZ

Na przedgórzu Bieszczad, pomiędzy Sanokiem a Leskiem, leży niewielkie miasteczko – Zagórz. Warto tam zaparkować w pobliżu parafialnego kościoła Wniebowzięcia NMP i  polnymi ścieżkami udać się pieszo poza strefę zabudowań. Po przejściu torów kolejowych, w czasach zaboru austriackiego sławnej linii tranzytowej ze Lwowa do Budapesztu i Wiednia, ścieżka łagodnie wznosi się wśród pól w oprawie Drogi Krzyżowej.

Droga ta składa się z niezwykłej urody stacji, gdyż każda jedna wykonana została przez innego artystę, przez co każda ma swój indywidualny, niepowtarzalny urok, a artyści posłużyli się różnym materiałem, nie wyłącznie drewnem. Przy jednej z końcowych stacji tejże Drogi Krzyżowej wyłania się wysoko na skarpie ogromny gmach jakby zamczyska w stanie przeraźliwej, ponurej ruiny. Gdy się podejdzie bliżej, pierwsze, błędne  wrażenie mija na widok fasady, która  kojarzy się nie z zamkiem, lecz z barokowym kościołem w rzymskiej odmianie, może nawet z samym Il Gesu, z którego to kościoła jezuici wywiedli nowy styl w architekturze sakralnej – barok.

Tak, nie może być już żadnej wątpliwości, to barok, ale jakiś inny, ściśnięty o blisko wypiętrzonych murów, bez przestrzeni, bez widnej kopuły, która w klasycznych świątyniach Towarzystwa Jezusowego pozwalała nawom kąpać się w nadmiarze  światła. Tu jest inaczej, nawet pozbawiony sklepienia kościół pozostaje ciemny. Zapewne takim nie był, gdy go wznoszono w pierwszych trzech dekadach XVIII wieku, kiedy barok ze swej natury aż tryskał radością wszystkimi możliwymi zabiegami artystycznymi. Ten barok jest straszliwie okaleczony, nosi na sobie blizny burzliwej historii i nie ma obecnie nikogo, kto by zechciał przywrócić mu pierwotny blask. Posępna ruina. W prezbiterium, pod zawalonym sklepieniem, widnieją jeszcze nieliczne plamy malowideł, całkiem świeże, XVIII-wieczne, z namalowanymi na ścianach filarami według zasad iluzjonizmu. Co się stało? Kto tak okaleczył ten dostojny kościół? Dlaczego Karmelici Bosi nie powrócili w to miejsce i nie podjęli wysiłku jego odbudowy? Bo to przecież ich, karmelitański kościół.

Ufundował go Jan Franciszek Stadnicki, chorąży nadworny koronny i wojewoda wołyński, jeden z możniejszych magnatów w Polsce południowo wschodniej. Wspomagała go córka Anna, która na ten cel przeznaczyła swoje kosztowności i rodowe srebra. Kiedy biskup święcił  kamień węgielny w 1700 roku magnat sądził, że nic na świecie już się nie zmieni, i że wojny z Turcją, z Tatarami, z niedalekim Siedmiogrodem dalej będą pustoszyć Polskę, dlatego kazał otoczyć kościół i klasztor podwójnym murem obronnym, jak za dawnych czasów. Tymczasem również podówczas świat zmieniał się w szybkim tempie. Wojny z Turcją wygasały na skutek pokoju w Karłowicach w 1699 roku. Tatarów sułtan trzymał teraz na krótkiej smyczy, więc i na Dzikich Polach zapanował spokój. Zaś austriaccy Habsburgowie już w 1690 roku włączyli ciągle buntujący się Siedmiogród do swojego imperium. Na jakiś czas zapanował pokój. Ale skąd to wszystko mógł wiedzieć hojny magnat, wszak w rodzie jego przodków od wieków wszyscy żyli w atmosferze nieustannych wojen. Stadnicki zmarł w 1713 roku, nie doczekawszy obecności pierwszych zakonników, którzy do Zagórza przybyli rok później. Przed śmiercią wolą testamentu zobowiązał ich do opieki nad przynajmniej dwunastoma weteranami wojen z Turkami, głównie kalekami z czasów odsieczy wiedeńskiej 1683 roku.

Okazało się, że ów podwójny pierścień murów obronnych nie przyczynił się do zapewnienia bezpieczeństwa, lecz do zagłady kościoła i klasztoru. W ich moc uwierzyli żołnierze jednego z ostatnich oddziałów konfederatów barskich. Cofając się przed napierającymi Rosjanami, zamknęli się w klasztorze za owymi murami. Tymczasem słynący z okrucieństwa Iwan Drewicz, późniejszy generał, podprowadził ciężką artylerię i jął bombardować zabudowania. 29 listopada 1772 roku obrońcy musieli się poddać.

Po wycofaniu się Rosjan zakonnicy przystąpili do odbudowy klasztoru i kościoła, na przeszkodzie stanęły jednak władze austriackie, był to przecież okres rozwiązywania zgromadzeń zakonnych i likwidowania klasztorów w duchu józefinizmu. Ale nawet nie to położyło ostateczny kres istnieniu kościoła i klasztoru, lecz pożar w 1822 roku. Nie do końca wiadomo, kto go wzniecił, czy była to prowokacja ze strony Austriaków, czy może pożar wybuchł przypadkowo skutkiem jakichś bliżej niewyjaśnionych nieporozumień pomiędzy samymi zakonnikami, którzy w obrębie klasztoru prowadzili też Dom Poprawy dla co niektórych duchownych. Tak czy inaczej owi nieliczni, którzy pozostali w jego ruinach, ledwie wegetowali, aż władze austriackie zamknęły klasztor na dobre w 1831 roku, przesiedlając pozostałych zakonników do Przeworska i Lwowa. Kościelne sprzęty, paramenty liturgiczne i religijne obrazy przekazali kościołowi parafialnemu w Zagórzu.

W kościele tym, też fundowanym przez jednego ze Stadnickich, Piotra Konstantego i jego  żonę, Teresę, od początku istnienia parafii, czyli od 250 lat okoliczny lud przychodzi przed cudowny obraz Matki Bożej Nowego Życia. Historycy sztuki obraz ten datują na drugą połowę XV wieku. Nieznany artysta przedstawił scenę Zwiastowania w kolorach ciepłych, z dominantą złoceń i brązów. W złocistym promieniu wychodzącym od postaci Boga Ojca zauważyć można objętą w ciernisty wianuszek zarodek człowieka. Bo Zwiastowanie to również Wcielenie Syna Bożego. Nad głową Maryi aniołowie dzierżą ogromną koronę z drogich kamieni.