Frasyniuk – (re)aktywacja

Upadek „papierowych” liderów opozycji sprawił, że mainstreamowe media usilnie poszukują lidera, który mógłby jej przewodzić.

Królikiem z kapelusza ma być „legendarny działacz antykomunistycznej opozycji”, a ostatnio ekspert od wypowiedzi z gatunku political fiction – Władysław Frasyniuk.

Władysław Frasyniuk wspólnie z Lechem Wałęsą wystosowali apel do obywateli w związku z miesięcznicami smoleńskimi. Choć – jak słusznie zauważyła Magdalena Merta – nie należą oni do rodzin smoleńskich i w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego nie pochowali tam bliskich osób. Litania wartości, których rzekomo chcą bronić, robi wrażenie: wolność, demokracja, swobody obywatelskie, prawda, dobro, piękno, sprawiedliwość, nowoczesna ojczyzna etc.

Można by się nawet pod nimi podpisać, gdyby nie fakt, że apel w gruncie rzeczy nie jest apelem o wartości, ale jest to cios skierowany przeciwko „złej władzy”. W ustach ludzi, którzy podsycają język nienawiści, brzmi on jak kiepski żart. I jak żart brzmi informacja o tym, że Lech Wałęsa z protestującymi przeciwko miesięcznicy łączył się duchowo ze szpitalnego łóżka.

Ostatnia nadzieja totalnej opozycji

Tak jak w zawodowym boksie wypatrywano kiedyś „ostatniej nadziei białych”, tak dla obecnej opozycji taką nadzieją jest Władysław Frasyniuk. Cóż, po kandydatach na lidera pokroju Mateusza Kijowskiego czy Ryszarda Petru każdy wydaje się lepszy. Były szef KOD-u popełnił polityczne seppuku finansową aferą, po której do dymisji wzywali go nawet działacze własnego ruchu. Kijowski zresztą tak naprawdę nigdy nie miał „papierów” na lidera z prawdziwego zdarzenia. Niemedialny alimenciarz bez charyzmy, bez zdolności porwania tłumu. Jak doszło do wylansowania go w Polsce, ale też Europie, niemal na męża stanu, pozostanie zjawiskiem niełatwym do wytłumaczenia. Choć częściowo jego fenomen wyjaśniają ochy i achy ze strony niektórych polityków, dziennikarzy i wtórujących im celebrytów „szukających nadziei”.

Petru, w przeciwieństwie do Kijowskiego, umiał robić przynajmniej „pierwsze wrażenie”. Grał wizerunkiem fachowego ekonomisty, lecz gdy przyszło co do czego, skompromitował się na egzaminie z wiedzy ogólnej. Grzegorz Schetyna? Niby lider opozycji, ale kojarzy się raczej z ostatnimi klęskami wyborczymi PO. Wiadomo, że nigdy prawdziwym przywódcą nie będzie, choć jeden z sondaży sprzed ponad miesiąca pokazał, że to on jest cały czas postrzegany jako lider opozycji. Cóż, na bezrybiu… Dlatego też media antypisowskie rozpoczęły „odgrzewanie” Władysława „Władka” Frasyniuka. Człowieka, który nie tylko już nieraz odlatywał od rzeczywistości bardziej niż Tomasz Lis, lecz także miał ogromną łatwość obrażania nielubianych przez siebie polityków.

Męczennik na życzenie

Dziś Frasyniuk znany jest przede wszystkim z knajackiego języka. O Jarosławie Kaczyńskim mówił: „Ten bałwan, ten dureń, ten szkodnik zabija wszystkie ważne daty historyczne w Polsce (...). Kaczyński pluje na każdą symboliczną datę”. O innych politykach PiS-u: „Ziobro to psychopata. Mam wrażenie, że Ziobro i Jaki to populistyczna hołota”. O rządach PiS-u: „Mamy w Polsce stan wojenny. Jest zupełnie tak, jak po 13 grudnia 1981 r.”. To tylko część złotych myśli niegdysiejszej legendy polskiej opozycji. Abstrahując od języka pełnego nienawiści, polityk po tak chamskich komentarzach znalazłby się na marginesie i byłby traktowany jak polityczny klaun. Tymczasem Frasyniuk dla części mediów stał się nowym bohaterem walki z władzą. Pokazuje to poziom, jaki jest po „drugiej stronie”.

Zresztą aktywność „Władka” też nie jest wybitna. Najpierw przeszkadzał w miesięcznicy smoleńskiej i zrobił z siebie „papierowego” męczennika. Potem skarżył się w mediach, powracając do tez o stanie wojennym: „My wszyscy, którzy tam byliśmy, działaliśmy zgodnie z prawem. Powiem więcej, to jako żywo przypomina stan wojenny” – lamentował. Użalał się, że oto on, działacz pierwszej Solidarności, jest wynoszony przez policję, tak jakby za działalność opozycyjną należało mu się szczególne traktowanie. Potem znalazł się na okładce „Newsweeka” z bojowym podpisem: „Powrót wojownika”. Cóż, dziś taki z niego wojownik, jak z Kijowskiego lider opozycji. Mimo to kokietował, że nie bierze pod uwagę powrotu do polityki, by w następnym zdaniu sobie zaprzeczyć, twierdząc, że „gdyby zebrało się kilkanaścioro przyzwoitych ludzi z PO i Nowoczesnej, nie zawahałby się zaangażować 24 godziny na dobę”.

Wsparcie „Newsweeka” i „Tygodnika”

Jednak w wywiadzie dla „Newsweeka” Frasyniuk robi coś jeszcze. Zbliża się do granicy obłędu: „Jeszcze brakuje tego, żeby wysypali na ulice to, co zostało w tych trumnach, i kazali nam układać z tych szczątków osoby i dopasowywać do właściwych trumien” – mówił o miesięcznicach. Komentarz wydaje się zbyteczny. O dziwo oprócz Lisowego periodyku pomocną dłoń w kierunku „Władka” wyciąga także „Tygodnik Powszechny”, który okładkę z nim opatruje nagłówkiem „Frasyniuk: Wyszarpiemy demokrację”.

I jeśli można zrozumieć fakt, że media mainstreamu próbują wylansować Frasyniuka na lidera opozycji, to doprawdy trudno pojąć intencje, którymi kieruje się tygodnik ks. Bonieckiego. Czy wystarczającym powodem jest dla redaktorów „TP” przeszłość Frasyniuka w opozycji solidarnościowej? Ale przecież analogii z jego dawnym oporem wobec władzy a dzisiejszą aktywnością „bojownika o demokrację” nie ma żadnej. Frasyniuk zasłania się „obroną wolności”, ale wolność myli mu się z samowolą. Co więcej, w wywiadzie dla poważnego przecież tytułu Frasyniuk straszy: „Za chwilę strach może nas zdominować. Wtedy wrócimy do praktyk państwa totalitarnego, do brutalnej siły, która będzie rozpraszała obywateli”. Jak można traktować to poważnie? Na tym nie koniec, bo „Władek” dotyka także kwestii społecznych. O swoim stosunku do programu 500+ mówi: „Jeśli ktoś dostaje 500 zł za nic, to po pierwsze, nie ma do tego szacunku, a po drugie, nie motywuje go to do cięższej pracy”. W optyce Frasyniuka matka, która zajmuje się trojgiem dzieci i dostaje 1500 zł, otrzymuje pieniądze za nic – iście społeczne podejście kandydata na przyszłego lidera opozycji.

Don Kichoci

Postawę Władysława Frasyniuka dotyczącą „wejścia w politykę” można skwitować słowami „chciałbym, ale się boję”. „Władek” kokietuje, że boi się polityki, a zarazem celowo prowokuje awanturę, by potem udawać zdziwionego, że zostaje zatrzymany. Czym to jest, jeśli nie działaniem pod publikę? Nie do końca wiadomo, jakie są motywy wzmożonej aktywności Władysława Frasyniuka. O co tak naprawdę mu chodzi, poza wywołaniem politycznej awantury? Z jego wymijających odpowiedzi na temat politycznego zaangażowania nic nie wynika. Wciąga w polityczną hucpę Lecha Wałęsę, wiecznie żądnego pochwał i oklasków. Niczym współcześni Don Kichoci w demokratycznie wybranej władzy zobaczyli wroga, którego sami sobie stworzyli. Niestety dla nich (i na szczęście dla reszty) nie są chyba w stanie przekonać nikogo oprócz grupki sobie podobnych. Co można powiedzieć? Chyba tylko: „kończcie waszmościowie, wstydu (sobie) oszczędźcie”.

za: http://niezalezna.pl
                                                                             ***

Odloty legend...
k