Krzysztof Gędłek - Uwaga: „katolicki intelektualista”!

Strzeżcie się „katolickich intelektualistów”. Jak bowiem wiemy od co najmniej kilku dekad, obce im jest ewangeliczne tak – tak, nie – nie i wybór między zimnym a gorącym. To relatywiści, którzy każdą prawdę poddadzą pod dyskusję, włącznie z nauką Chrystusa o wiecznym potępieniu czy nierozerwalności małżeństwa.

Na początku warto nadmienić, iż kategoria „katolicki intelektualista” ma charakter opisowy, absolutnie zaś nie wartościujący. Podobnie jest, gdy piszemy lub mówimy o „elitach III RP”. Nie idzie więc o docenienie intelektu ludzi piszących epistoły na łamach „Znaku”, „Więzi” czy „Tygodnika Powszechnego”, lecz o opis osobliwych tradycji umysłowych, do których nawiązują, oraz sposób wygłaszania przez nich poglądów. Nie przez przypadek to właśnie „katoliccy intelektualiści” włączyli się w akcję zachęcającą Kościół do akceptacji homoseksualizmu pod obrazoburczym hasłem Przekażmy sobie znak pokoju.

Innym, absolutnie nieprzypadkowym zdarzeniem, było wydanie „Tygodnika Powszechnego” z czarną okładką w celu wsparcia feministek w tak zwanych czarnych marszach domagających się prawa do aborcji.
To jedynie pojedyncze przypadki, ale przecież środowiska „katolickich intelektualistów” nieustannie działają w myśl metody: ryć doły pod Kościołem i zasypywać podziały ze współczesnym światem. W związku z tym chętnie walą na odlew na przykład w katolików sprzeciwiających się przyjmowaniu imigrantów, dość pokrętnie twierdząc przy tym, że stoi to w sprzeczności z miłością bliźniego, aby następnie hołdować niebezpiecznym postulatom szalonych feministek.

Przekonaniu, że właśnie oni – „katoliccy intelektualiści” – budują Kościół otwarty na świat, nowoczesny i zdolny przetrwać w warunkach płynnej rzeczywistości, towarzyszy poczucie wyższości nad katolikami, którzy oddani Kościołowi, nie zagłębiają się w pisma rewolucjonistów pokroju Congara czy Maritaina, ale modlą się na różańcu i pobożnie biorą udział we Mszy Świętej.

Lepiej zaznajomieni z najnowszą historią Kościoła na pewno znają – a niektórzy z czytelników być może również pamiętają – konflikt kardynała Stefana Wyszyńskiego ze środowiskami „katolickich intelektualistów”, którym nie podobało się, że prymas stawia na pobożność ludową, opóźniając w Polsce reformy soborowe. Dla „więziowców” i „znakowców” była to oznaka zapyziałości i skołtunienia polskiego katolicyzmu, czemu miał hołdować właśnie wspomniany kardynał Wyszyński. Jednak historia pokazała, kto w tym sporze miał rację: to za sprawą owego „skołtunienia” polskie kościoły nie zostały zdewastowane przez walczących ze „starą liturgią” modernistów, a szacunek dla nauki Chrystusa ma się u nas o niebo lepiej niż w zachodniej Europie.

Kończąc ów nieco przydługi wstęp, nie sposób nie wspomnieć fragmentu powieści Marcina Świetlickiego zatytułowanej Dwanaście, w której pisarz celnie charakteryzuje atrybuty modelowego „katolickiego intelektualisty”. Oto główny bohater powieści, przebywając w budynku sądu na swojej rozprawie rozwodowej, zauważył, iż jedna ze spraw rozwodowych dotyczy kuzyna pewnego myśliciela katolickiego. Z Krakowa, rzecz jasna. Targany z początku wyrzutami sumienia, odzyskał nieco ducha, że być może nie jest wcale tak strasznym grzesznikiem, skoro krewny znanego katolika, którego pobłogosławił sam papież, również wniósł o rozwód. Nasz pocieszony bohater z entuzjazmem podzielił się tą wiadomością z redaktorami tygodnika katolicko społecznego, co się „Tygodnik Powszechny” nazywa. I – pisze Świetlicki – oni mi powiedzieli, zwłaszcza jeden mówił, że moje żałosne i brudne rozwodzenie nijak się ma do poważnego i dramatycznego rozwodzenia się kuzyna wybitnego katolickiego myśliciela, gdyż tam chodziło o sprawy wielkie i znaczące, i żebym się zamknął.
Cóż jeszcze można dodać?

Pod rękę ze światem

Największym problemem „katolickich intelektualistów” jest ich niezaspokojona chęć bliskiej relacji ze współczesnym światem, nieustannego nadążania za modą i nowinkarstwem. Potrzebę tę znakomicie oddał Jacques Maritain, francuski filozof, który inspirował pierwsze pokolenie publicystów „Znaku” czy „Tygodnika Powszechnego” z Jerzym Turowiczem i Ludwikiem Stommą na czele. Choć Francuz chętnie identyfikował się z tomizmem, jego spuścizna raczej inspiruje modernistów, niż wnosi cokolwiek do katolickiej Tradycji. Maritain był o tyle pożyteczny dla „katolickich intelektualistów”, że przy pomocy licznych myślowych wygibasów uzasadnił konieczność porozumienia katolików z komunistami. Czym? Oczywiście determinizmem dziejów. W jego opinii bowiem katolicka cywilizacja przestała istnieć, w związku z czym chrześcijaństwo może pełnić funkcję inspirującą dla nowego, zlaicyzowanego już świata. Maritain zachwycił „katolickich intelektualistów”, którzy weszli rychło w alians z komunistami, nazywając siebie realistami, ale w gruncie rzeczy sprytnie uzasadniając swoją obecność w życiu publicznym komunistycznej Polski właśnie katolicką postawą, nie zaś taktycznym wymogiem chwili.

Dopóki pierwszą redakcję „Tygodnika Powszechnego” trzymał w ryzach ksiądz Jan Piwowarczyk (o którym śmiało można napisać, że był katolickim intelektualistą, bez cudzysłowu), modernizm nie miał miejsca, by się rozbrykać na łamach pisma. Ale z czasem, owszem, umościł się tam wygodnie, a „katoliccy intelektualiści” postanowili żyrować zbrodniczy system nie tylko głoszoną przez siebie pseudokatolicką ideologią, ale także polityczną postawą, wchodząc do fasadowych ciał w rodzaju ówczesnego Sejmu czy Rady Państwa.

Dość już jednak o historii. Wystarczy powiedzieć, że największym problemem „katolickiego intelektualisty” jest jego kompleks wobec współczesnego świata. Jak to? Ja, katolicki intelektualista, mam się ośmieszać w oczach całego intelektualnego establishmentu sprzeciwem wobec feminizmu, rozwodów, aborcji i innych współczesnych trendów cywilizacyjnych? Skądże znowu! „Katolicki intelektualista”, pragnąc czuć, że jego intencje i podejmowane działania są – jak to celnie ujął Świetlicki – poważne, wielkie i znaczące, za nic nie przyjmie do wiadomości, że można mu zarzucić wstecznictwo, obskurantyzm i szermowanie grubo ciosanymi argumentami, czy wręcz (w tym miejscu znów kłania się Świetlicki) żałosność i brud. Istnieje w nim bowiem głęboka potrzeba akceptacji przez współczesny świat, doskonałym przykładem tej postawy jest ksiądz Kazimierz Sowa, który konsekwentnie pielgrzymował do kolejnych programów TVN, wygłaszając pochwalne hymny ku czci postępowych polityków, aż wreszcie otrzymał program w skromnej, bo skromnej, ale jednak przybudówce tej stacji, jaką jest niszowy TVN Biznes i Świat. Punkt dla księdza!

Ów kompleks wobec współczesnego świata i oferowane przezeń „dobrodziejstwa” naprawdę mogą przyprawić o istne szaleństwo. Wracając jeszcze dosłownie na moment do historii, warto przypomnieć przygotowania do Soboru Watykańskiego II, które w pewnym momencie zdominowali rzecznicy „uwspółcześnienia” Kościoła. Gdy konserwatywny kardynał Alfredo Ottaviani zaproponował nową wersję Credo, opartą na trydenckim wyznaniu wiary oraz przysiędze antymodernistycznej, centralna komisja soborowa odrzuciła propozycje purpurata, uznając ją za „defensywną”. Jak inaczej wyjaśnić taką argumentację, jeśli nie pewnego rodzaju wstydem przed światem? Jak aggiornamento to aggiornamento, nie jakiś tam „trydent”. Komisja nie zarzuciła kardynałowi Ottavianiemu błędów doktrynalnych, po prostu skontrowała jego propozycję argumentem, z którym nie sposób było nawet dyskutować.

Pycha przed upadkiem

Efektem kompleksu „katolickiego intelektualisty” jest zaś pycha. Odnosi się on z niechęcią do wszystkiego, co katolickie, za to z radością będzie aprobował wszystko, co nowinkarskie. Oczywiście nie wystarczy mu promocja postępowych idei. Musi jeszcze obuchem zdzielić to, co tradycyjne, a więc wsteczne i zburaczałe. Klasyczną emanacją takiej postawy były słowa jednego z krakowskich księży wygłoszone na łamach „Tygodnika Powszechnego” w tekście promującym przyjmowanie Komunii Świętej na rękę. Ksiądz poparł ów profanujący Eucharystycznego Pana Jezusa proceder, ganiąc przyjmujących Komunię do ust słowami: Polakowi to nawet Pana Jezusa trzeba do buzi włożyć, czyli przypisując pobożnym katolikom ciemnotę i zidiocenie. Zrobił to pod nazwiskiem, co każdy biskup powinien skrzętnie odnotować i nakazać obowiązkowe rekolekcje – a być może i co najmniej rok refleksji – by mógł ów kapłan kontemplować prawdę o Eucharystii.

W klasycznym dziele O naśladowaniu Chrystusa Tomasz a Kempis znakomicie uchwycił tę skłonność do popadania w pychę niemal każdego, kto hołduje intelektualizmowi czy pewnej formie „szału poznawczego” prowadzącego do zgłębiania dorobku modnych filozofów chętniej niż katolickiej nauki. Kempis przypomina, że intelektualista skłania się ku popadaniu w próżność i samouwielbieniu, a tym samym stopniowemu oddalaniu się od Boga. Intelektualiści pragną, by uważano ich za uczonych i mówiono o nich, że są mądrzy. A wiele jest spraw, których znajomość mało albo wcale nie przynosi pożytku. Kto zaś przykłada się do tego, co nie służy jego dobru, jest osobą całkowicie bezmyślną – pisze Kempis, by za chwilę przypomnieć, że wielu, którzy mało dbają o służbę Bogu, przepada w imię próżnej wiedzy. Z kolei arcybiskup Fulton Sheen, wybitny amerykański filozof i apologeta, choć świetnie wykształcony, przestrzegał przed szalonym pędem za wiedzą. Pouczał, że im większą wiedzę posiadamy, tym surowszy będzie dla nas Sąd. Albowiem człowiek wykształcony lepiej zdaje sobie sprawę z tego, co jest dobre, a co złe.

Z kontemplacji proponowanych nam przez Kempisa wynika jeszcze inna rzecz: rada, abyśmy byli raczej prości w wierze niż nazbyt analityczni. Im ktoś jest bardziej prostolinijny, im mniej skomplikowany w duszy, tym więcej spraw i tym wyższe rzeczy rozumie bez wysiłku, ponieważ z Nieba przyjmuje światło rozumu – czytamy w O naśladowaniu Chrystusa.

Szkoda, że „katolicki intelektualista” chętniej sięga po Jacques’a Maritaina niż po Tomasza a Kempis. Z drugiej strony, nawet jeśli czytuje tego drugiego, to zapewne niuansuje każde jego słowo – wszak nie do pomyślenia jest, by ktoś ganił go za wiedzę, a wychwalał odrzucaną przezeń prostotę. Pycha jednak kroczy przed upadkiem, o czym Kempis również przypomina tymi słowy: Nie ma wątpliwości, że gdy nadejdzie dzień Sądu, nie zostaniemy zapytani, co przeczytaliśmy, lecz co uczyniliśmy; (…) Powiedz, gdzie są teraz ci wszyscy panowie profesorowie, których znałeś, póki żyli i prowadzili badania?
Dlatego możemy oczywiście żywić nadzieję, że „katolicki intelektualista” stanie się wreszcie katolikiem bez przymiotnika, ale dopóki jeszcze trwa na swoich pozycjach, strzeżmy się go, jak tylko możemy.

Krzysztof Gędłek – politolog i publicysta. Współpracownik Fundacji Centrum Grabskiego.

Polonia Christiana nr 58