Katyń 1940-2010

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr - Podział

10 kwietnia nie sposób było inaczej, jak tylko sięgnąć wspomnieniem do tej daty sprzed ośmiu lat. Jechałem wtedy na ślub moich przyjaciół do Wrocławia. W okolicach Leszna ktoś z siedzących w przedziale odebrał informację o katastrofie.

W absolutnym milczeniu, po chwili odrętwienia gorączkowo szukaliśmy informacji. Coraz bardziej porażających. „Wszyscy…, nikt…”

Potem przyszły  chwile wspomnień. Z niektórymi spośród ofiar katastrofy miałem zaszczyt spotkać się w życiu. To nie były dla mnie jedne z 96 ofiar, ale konkretne twarze, uśmiechy, słowa, krótkie listy, życzenia… Wydobywałem pamiątki jak relikwie.

Potem nadszedł czas żałoby. Byłem w Warszawie dwukrotnie. Raz mogąc pełnić zaszczytną wartę honorową przy trumnach Pary Prezydenckiej. Zanim tam dotarłem, byłem na Krakowskim Przedmieściu. Obraz Polski z tego czasu i tego miejsca jest niezwykle piękny, dumny… To jest obraz mojej ojczyzny, mojego narodu, mojego państwa. Ze scen, które zapamiętałem utkwiła mi między innymi reprezentacja Polski w piłce ręcznej, stojąca w długiej, bardzo długiej kolejce do Pałacu Prezydenckiego. Bardzo ceniłem i cenię tych ludzi. Ogromnym szacunkiem darzę ich ówczesnego trenera, mimo że  zaangażował się wkrótce po nie mojej stronie sceny politycznej. Ale wtedy, właśnie w tych dniach nie było tam, na Krakowskim Przedmieściu, zaangażowania politycznego. Było zaangażowanie obywatelskie i patriotyczne. Byłem ponownie w Warszawie na mszy świętej ku czci Ofiar katastrofy smoleńskiej. Na Placu Piłsudskiego 96 portretów złączonych z tajemnicą krzyża. Nikomu nie przeszkadzał ten związek, ani to, że byli wśród nich ludzie o poglądach lewicowych, agnostycy, zapewne ateiści. Ale czy istniał i czy istnieje jakikolwiek inny znak, który mógłby być bardziej pojemny wobec tej pustki, tej przerażającej pustki po takiej śmierci? Nikt chyba nie miał wątpliwości.

Potem byłem na krakowskich Błoniach. Tłumy ludzi, większość z nich, ubranych świątecznie, wszak byli na pogrzebie. Nastrój powagi, nastrój żałoby, która jednoczy.

Jak bardzo krótko to trwało… Zaraz po katastrofie dokonano wielu działań bardzo precyzyjnie niszczących tę jedność. Tym, którzy realnie ucierpieli zakazano niejako mówić o katastrofie, by nie rozgrywać polityki cierpieniem i trumnami. Ale ci, którzy dokonali tego zakazu sami, jak to określił 18.01.2011 roku ówczesny premier postawili sobie jako cel „wygrać prawdę” (to siedmiokrotnie powtórzony w tym przemówieniu sejmowym zwrot). Zaczęto prowadzić grę o tron, a właściwie ją kontynuować. Bo gra o tron zaczęła się wcześniej, przed 10 kwietnia.

W ramach tego wygrywania prawdy niszczono systematycznie ten obraz pięknej i prawdziwej Polski i Polaków. Z pewnością tych, którzy ocalili godność i przyzwoitość w miesiącach chaosu było zdecydowanie więcej, ale to mniejszość przez lata miała dostęp do mediów, ona była krzykliwa. Największym dramatem - w moim przekonaniu - stało się jednak to, że pojawiła się w społeczeństwie znaczna grupa ludzi zniechęconych, rozczarowanych, zniesmaczonych. Ostatecznie - wycofanych.