Katyń 1940-2010

Jak Turowski przygotowywał wizytę

Przesłuchania Tomasza Turowskiego, byłego ambasadora tytularnego RP w Moskwie, chce parlamentarny zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Zdaniem jego szefa Antoniego Macierewicza, relacja mężczyzny byłaby pomocna w ustaleniu szczegółów dotyczących przygotowań do wizyty delegacji prezydenckiej w Katyniu.  Tomasz Turowski, ambasador tytularny Polski w Moskwie, wcześniej zakonspirowany agent w klasztorze jezuitów, człowiek, który był w Watykanie w dniu zamachu na Ojca Świętego Jana Pawła II, został oddelegowany do przygotowania wizyty smoleńskiej. Dziwi mnie to, że kancelaria prezydencka nie wiedziała wcześniej o jego zaangażowaniu w przygotowanie tej wizyty - mówiła poseł PiS Jadwiga Wiśniewska. W ten sposób odniosła się do stwierdzenia Adama Kwiatkowskiego, eksperta w gabinecie szefa Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który był w Smoleńsku w dniu katastrofy, a którego relacji wysłuchał wczoraj zespół smoleński. Kwiatkowski stwierdził enigmatycznie, że nie wie nic na temat uczestniczenia Turowskiego w przygotowaniach wizyty delegacji prezydenckiej w Smoleńsku, a jego kontakty z ambasadorem tytularnym w Moskwie ograniczyły się tylko do krótkiego wzajemnego przedstawienia się sobie. - Ja nie uczestniczyłem w pracach zespołu przygotowującego wizytę w Smoleńsku. Osobą, która z ramienia Kancelarii Prezydenta koordynowała te prace, była pani Katarzyna Doraczyńska, która zginęła w katastrofie - mówił Kwiatkowski. - Skoro nic bliższego o roli pana Turowskiego nie wiadomo, jeśli chodzi o przygotowywanie wizyt: 7 i 10 kwietnia, to wydaje się konieczne zaproszenie go na posiedzenie zespołu, by wyjaśnił nam wszystkie szczegóły, w tym przede wszystkim to, dlaczego w ogóle doszło do rozdzielenia obu wizyt - podkreśliła Wiśniewska. Jak zaznaczył na wczorajszym posiedzeniu zespołu smoleńskiego jego przewodniczący Antoni Macierewicz, zaproszenie do byłego ambasadora w Moskwie Jerzego Bahra zostało już wysłane. Macierewicz zapewnił, że kolejne w najbliższym czasie wystosuje do Tomasza Turowskiego. - Zaproszenie zawsze można wysłać. Jeżeli pan Turowski nie ma nic do ukrycia, być może się stawi - komentuje krótko Karol Karski, wiceszef Komisji Spraw Zagranicznych. Zdaniem Witolda Waszczykowskiego, byłego zastępcy szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Turowski na posiedzenie zespołu się nie stawi. - Sądzę, że będzie się zasłaniał tym, że toczy się śledztwo IPN. W tej chwili jest on jednym z głównych podejrzanych, który mógł knuć jakąś intrygę przynajmniej w sprawie rozdzielenia wizyt prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. Ale nie zakładam, by do czegokolwiek się przyznał - jeśli oczywiście ma coś na sumieniu - jeśli chodzi o tragedię smoleńską - twierdzi Waszczykowski.

Błędne współrzędne pasa

Z relacji przedstawionej wczoraj przez Adama Kwiatkowskiego wynika, iż pięcioosobowa grupa, która z ramienia Kancelarii Prezydenta przygotowywała wizytę 10 kwietnia (w jej skład wchodziła m.in. Katarzyna Doraczyńska), była gorzej traktowana przez stronę rosyjską niż ta przygotowująca wizytę premiera Donalda Tuska wyznaczoną na 7 kwietnia. Chodziło m.in. o różnice w zakwaterowaniu podczas pobytu w Moskwie w marcu ubiegłego roku. Jak wynika z relacji Kwiatkowskiego, grupa z Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas swego pobytu w Moskwie była wyłączona z udziału w większości spotkań z przedstawicielami strony rosyjskiej. Nie mogła też przeprowadzić rekonesansu na lotnisku Siewiernyj. Według jego relacji, załoga Jaka-40, który wylądował na Siewiernym przed Tu-154, podnosiła w rozmowie z nim, że podczas zbliżania do lotniska urządzenia pokładowe wskazywały współrzędne pasa startu i lądowań w zupełnie innym miejscu, niż znajdował się on w rzeczywistości. Co więcej, pilot skorygował te błędy dopiero po wyjściu z chmur i dlatego bezpiecznie wylądował na lotnisku. - Rozmawialiśmy też o tym, dlaczego tak się stało, że samolot rozbił się zupełnie z boku od pasa. Oni (załoga jaka) twierdzili wtedy, że prawdopodobnie było to spowodowane uderzeniem w drzewo, co zmieniło tor jego lotu. Zasugerowałem, że byłoby to zbyt duże przesunięcie, żeby samo uderzenie maszyny je powodowało. Po dwóch godzinach, kiedy panowała już piękna pogoda i wystartowaliśmy jakiem ze smoleńskiego lotniska do kraju, podszedł do mnie jeden z pilotów i stwierdził, że miałem rację i że niemożliwie, by samolot tak zboczył z kursu po uderzeniu w drzewo - mówił wczoraj Kwiatkowski. Z jego relacji wynika, że kpt. Artur Wosztyl, dowódca jaka, stwierdził wówczas, że jest nierealne, by tupolew podchodził do lądowania czterokrotnie. Jeśli lotnisko nie jest zamknięte, samolot ma prawo wykonać tylko dwa podejścia. Nie ma też nic dziwnego w tym, że pilot schodzi do wysokości decyzji (tak zrobił mjr Arkadiusz Protasiuk), by podjąć decyzję o ewentualnym lądowaniu lub odejściu. Jak zaznaczył rozmowie z "Naszym Dziennikiem" pilot kpt. Michał Wiland (7 tys. godzin nalotu, w tym 4,5 tys. na Tu-134) urządzenia pokładowe mogą rzeczywiście nieprecyzyjnie określić miejsce pasa, ale wtedy jest to najczęściej efekt rozstrojenia bliższej lub dalszej prowadzącej radiolatarni. Urządzenia pokładowe odczytują wtedy inny kąt ścieżki schodzenia oraz inny kurs podejścia. W efekcie następuje odchylenie samolotu. Innym sposobem na dezinformowanie w tym względzie załogi może być też umieszczenie w dalszej odległości od lotniska urządzeń, które naprowadzałaby samolot na "fałszywy" pas.

Podczas wczorajszego posiedzenia zespołu posłowie zobaczyli pierwsze efekty prac nad komputerową rekonstrukcją wraku samolotu. Pokazano rysunki z oznaczonymi częściami wraku, które udało się zidentyfikować na zdjęciach robionych na miejscu katastrofy niedługo po niej. - Ponieważ nie mamy wraku, nie mamy pomocy urzędników pana premiera, w związku z tym postanowiliśmy ze zdjęć robionych w odległości czasowej jak najkrótszej - godzinę, dwie, trzy po katastrofie, wtedy kiedy te części nie były jeszcze ruszone - zrekonstruować, jak one wyglądałyby na korpusie samolotu, i ustalić, które z nich były najbardziej narażone na oddziaływanie zewnętrzne - mówi Macierewicz. Zaznaczył, że prace są "na etapie dosyć zaawansowanym". Zastrzegł jednak, że jest za wcześnie na mówienie o wnioskach. - Wygląda na to, że najbardziej rozpadły się części pod śródpłaciem, tak jakby tam nastąpiło jakieś rozerwanie - stwierdził Macierewicz. Eksperci współpracujący z zespołem dokonali już rekonstrukcji prawej burty samolotu oraz części lewej. - Identyfikujemy części samolotu po to, by uzyskać całą wiedzę na temat tego, jak on wyglądał w momencie katastrofy, jaką częścią uderzył w ziemię. Na razie wszystko wskazuje na to, że przednia część samolotu, od kokpitu do skrzydeł, leżała w normalnej pozycji, czyli podwoziem do ziemi. Żadna część samolotu nie była wryta w ziemię więcej niż na głębokość 10 centymetrów - mówi Macierewicz.

Anna Ambroziak

  
za; NDz Piątek, 11 marca 2011, Nr 58 (3989) (xwkkn