Katyń 1940-2010

Mamy potwierdzenie obecności materiałów wybuchowych w tupolewie

Z końcem maja prokuratura wojskowa miała zakończyć badania próbek  z leżącego w Smoleńsku wraku tupolewa. Pierwotnie analizy laboratoryjne miały być sfinalizowane już w kwietniu tego roku. Ostatnio pojawiają się informacje, że prokuratura ujawni wyniki badań.  „GP” dotarła do dokumentów, które potwierdzają ponad wszelką wątpliwość wcześniejsze publikacje, że na wraku Tu-154M odkryto nie tylko trotyl, ale także oktogen i heksogen, czyli składniki nowoczesnych materiałów wybuchowych, np. C4.

Polscy biegli badali wrak tupolewa w Smoleńsku od 17 września do 12 października 2012 r., dwa i pół roku po katastrofie. Jak wynika z wydruków z użytych przez nich urządzeń spektrometrycznych, do których dotarła „GP”, badania wielokrotnie wykazały obecność materiałów wybuchowych w ilości, która jest większa od przyjmowanego przez producenta minimum (tzw. granicy błędu). Dotarliśmy także do potwierdzających ten fakt wykresów, sporządzonych niezależnie od zrzutów z urządzeń spektrometrycznych.

Plastik, ulubiony materiał terrorystów

Według wspomnianych wyżej kryteriów na wraku tupolewa stwierdzono trotyl (TNT), heksogen (RDX), oktogen (HMX) oraz nadtlenek urotropiny (HMTD). Heksogen i oktogen używane są do produkcji nowoczesnych materiałów wybuchowych takich jak C4, czyli tzw. plastik. W internecie bez trudu można znaleźć informacje, że C4 jest jednym z ulubionych materiałów używanych do zamachów terrorystycznych ze względu na swoją plastyczność – można go wcisnąć w każdą szczelinę, szczególnie w części mechaniczne np. samolotu. Dodatkowo jest stosunkowo bezpieczny dla tych, którzy chcą go wykorzystać – odpalany jest wyłącznie za pomocą detonatora. Zdaniem chemików, stosowany od lat C4 i trotyl to najlepsze materiały do wykorzystania w niskich temperaturach. Co ciekawe, heksogen detonuje się z prędkością ponad 8 tys. metrów na sekundę – z pewnością tego faktu nie zdążyłyby zarejestrować  rejestratory tupolewa.

Przypomnijmy, że Rosjanie wykluczyli obecność materiałów wybuchowych już trzy dni po katastrofie. Jak ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, poinformowali o tym stronę polską, dodając, że w trakcie analiz próbki uległy całkowitemu zniszczeniu.

Polscy biegli zostali dopuszczeni do wraku dopiero jesienią 2012 r. Początkowo ukrywano fakt, że badali udostępnione przez Rosjan szczątki tupolewa nie pod kątem ujawniania śladów powstałych w wyniku uderzenia samolotu o ziemię, lecz w wyniku działania materiałów wybuchowych (prokuratura określa je jako materiały wysokoenergetyczne).

Prokuratura wojskowa na tropie. Z opóźnionym zapłonem

Specjaliści, którzy pojechali do Rosji, pobrali także do badań próbki gleby – z powierzchni oraz z głębokości do 2  m. Do analizy zostały pobrane także wymazy z części tupolewa znalezionych podczas badań. Zdaniem rozmówców „Codziennej”, którzy znają szczegóły pobytu biegłych w Smoleńsku i zapisy urządzeń pomiarowych, jednym z najważniejszych zadań było przebadanie tych części, na które natrafiono. – Rosjanie nie zdążyli ich umyć i dlatego odczyt z nich jest tak istotny – mówili.

Przebadali także przeszkody – głównie drzewa, z którymi miał kontakt rządowy tupolew przed uderzeniem w ziemię. Obszar, którym zajęli się polscy specjaliści, był znacznie większy niż ten, który sprawdzili Rosjanie i który jest opisany w raporcie MAK.

Biegli posługiwali się najwyższej klasy specjalistycznym sprzętem, m.in. spektrometrami Ramana, detektorem marki Raytech FD 6643, detektorem marki Raytech FT 2407, przenośnym systemem rentgenowskim Scansil 4336R, wykrywaczami metalu, m.in. marki Fischer 1280X aquanaut, detektorami IMS-mMO-2M, Hardend Mobile Trace, Pilot M, monitorem skażeń radioaktywnych EKO C, urządzeniami GPS marki Colorado oraz przenośnym komputerem do opracowania wyników pomiarów.

Spektrometr Ramana TruDefender FT to analizator niebezpiecznych substancji chemicznych, który pozwala na jednoznaczną chemiczną identyfikację substancji oraz automatyczną analizę. Wyniki z tego urządzenia otrzymuje się zaledwie w ciągu kilku sekund. Detektor Hardened Mobile Trace służy z kolei do wykrywania i rozpoznawania drobnych cząsteczek materiałów wybuchowych, narkotyków, chemicznych środków bojowych oraz toksycznych chemikaliów przemysłowych. Materiał do badania pobierany jest w dwojaki sposób: ręcznie oraz automatycznie – przez zasysanie cząsteczek, a odczyt jest natychmiastowy.

W skład zespołu biegłych wchodzili dwaj prokuratorzy, eksperci z zakresu badań fizykochemicznych, badania wypadków lotniczych, specjalista z zakresu budowy Tu-154 oraz specjaliści z zakresu kryminalistyki.

Tymczasem 30 października 2012 r. Cezary Gmyz opublikował w „Rzeczpospolitej” pierwsze wyniki prac biegłych – na wraku tupolewa odkryto trotyl i nitroglicerynę.

Najsłynniejsze brednie prokuratury: Był trotyl, ale go nie było

Prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy wielokrotnie zaprzeczali sami sobie, wypowiadając się na temat odczytów sprzętu, którym badano wrak tupolewa. Najsłynniejsze były:  konferencja zwołana w pośpiechu w dzień ukazania się artykułu Cezarego Gmyza w „Rzeczpospolitej”, wystąpienia śledczych podczas posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości i w końcu komunikat wydany w kwietniu br. Za każdym razem śledczy przekonywali, że wykrycie trotylu nie oznacza, że trotyl wykryto.
– Nie powiedziałem, że nie znaleźliśmy trotylu, tylko że eksperci nie stwierdzili jeszcze jego obecności i czekamy na wynik badania – oświadczył płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, po publikacji w „Rz”. Kilkanaście minut wcześniej rozpoczął konferencję od stanowczego dementowania obecności materiałów wybuchowych na wraku.

– Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT – powiedział miesiąc później na słynnym już posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. – Czy mógłby pan powtórzyć? – prosił wówczas Antoni Macierewicz. – Oczywiście, urządzenia wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu – odpowiedział Artymiak. Niestety, dalsza część wystąpienia naczelnego prokuratora wojskowego przypominała nieco wspomniane już, retoryczne popisy płk. Szeląga po publikacji „Rzeczpospolitej”. Posłowie uczestniczący w posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, zwołanej na wniosek klubu Prawa i Sprawiedliwości, usłyszeli więc m.in., że spektrometry używane przez śledczych tak samo reagują na materiały wybuchowe i na... pastę do butów. „Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych [...]. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych” – powiedział płk Artymiak. Wyniki badań mamy zaś poznać dopiero za kilka miesięcy.

W kwietniu 2013 r. śledczy uparcie powtórzyli swoją narrację, wydając komunikat, w którym przekonywali: „Urządzenia używane przez biegłych i specjalistów [...] pokazały na ekranach napisy sygnalizujące obecność związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym materiały wybuchowe takie jak trotyl (TNT), związki nitrowe, oktogen (HMX) oraz heksogen (RDX)”. Ale tak naprawdę po raz kolejny zaprzecza on sednu wywodów. W komunikacie kluczowym jest dobrze znane zdanie: „Pojawienie się takich napisów nie jest jednak jednoznaczne ze stwierdzeniem, że taki materiał wybuchowy znajdował się na badanej części wraku. Jednoznaczną odpowiedź w tym zakresie przyniesie dopiero opinia sporządzona po wykonaniu szczegółowych badań laboratoryjnych”.


za:niezalezna.pl/42820-mamy-potwierdzenie-obecnosci-materialow-wybuchowych-w-tupolewie

***

Były pirotechnik BOR podważa słowa Szeląga. "Spektrometry są bardzo dokładne"


- Spektrometry są bardzo dokładne i bardzo dobre. Pracowałem na takich urządzeniach i nie pokazywały one błędnych wyników - mówi portalowi niezalezna.pl mjr Robert Terela, były pirotechnik Biura Ochrony Rządu. Zdaniem biegłych prokuratury - na żadnej z ponad 200 próbek, pobranych według wskazań spektrometrów sygnalizujących obecność m.in. trotylu, nie stwierdzono substancji wybuchowych ani "produktów ich degradacji".

- W wyniku przeprowadzonych badań biegli nie stwierdzili na elementach wraku samolotu obecności pozostałości materiałów wybuchowych lub produktów ich degradacji - powiedział na dzisiejszej konferencji prasowej szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej płk Ireneusz Szeląg. Jak poinformował, zbadano łącznie 258 próbek - 124 próbki gleby z miejsca katastrofy i 134 próbki z wraku.

Wynika z tego, że aż 258 (!) próbek pobrano po błędnych wskazaniach użytych w Smoleńsku spektrometrów. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy mjr. Roberta Terelę, byłego pirotechnika BOR.

- Spektometry są bardzo dokładne i bardzo dobre. Pracowałem na takich urządzeniach i nie pokazywały one błędnych wyników. Używane prawidłowo, w odpowiednich warunkach i według ustalonych metod, nie powinny dawać tak fałszywych wskazań - twierdzi Terela.

Podobną opinię w rozmowie z Cezarym Gmyzem wyraził po konferencji prasowej prokuratury dr Jan Bokszczanin, producent urządzeń do wykrywania substancji wybuchowych. - Nie ma możliwości, żeby urządzenia te dały taką liczbę fałszywych alarmów - powiedział Bokszczanin dziennikarzowi tygodnika "Do Rzeczy".

Jarosław Wróblewski

za:niezalezna.pl/42908-byly-pirotechnik-bor-podwaza-slowa-szelaga-spektrometry-sa-bardzo-dokladne

***

TYLKO U NAS! Wiemy czego zabraknie w sprawozdaniu biegłych ws. trotylu


Nie będzie dzisiaj konferencji ws. sprawozdania biegłych badających próbki na obecność materiałów wybuchowych na wraku tupolewa – dowiedział się portal niezalezna.pl w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. Jej rzecznik ppłk Janusz Wójcik już teraz jednak zapowiada, że nie należy się spodziewać w sprawozdaniu ostatecznych wniosków co do obecności np. trotylu.

Wczoraj informowaliśmy, że wojskowi prokuratorzy badający katastrofę smoleńską otrzymali od biegłych sprawozdanie z badań próbek z wraku TU-154M na obecności materiałów wybuchowych.

Dzisiaj rano portal niezalezna.pl rozmawiał z ppłk Januszem Wójcikiem, p.o. rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej (zastąpił na tym stanowisku płk Zbigniewa Rzepę). Dowiedzieliśmy się, że popołudniu podany zostanie termin konferencji prasowej.
- Na pewno nie odbędzie się ona dzisiaj – stwierdził.

Zapytaliśmy, czy bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej, będą mogli zapoznać się ze sprawozdaniem przed konferencją prasową. Taki wniosek złożył mecenas Piotr Pszczółkowski, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi i jest zaniepokojony, że najpierw planuje się spotkanie z dziennikarzami, choć dotychczas dobrym zwyczajem było, aby pierwsi informację otrzymywali pokrzywdzeni.
- Decyzję o udostępnieniu materiału dowodowego podejmuje prokurator referent, ale przedstawię mu ten problem – zapewnia ppłk Wójcik.

Oczywiście, próbowaliśmy dowiedzieć się również co zawiera sprawozdanie, ale rzecznik NPW na ten temat nie chciał rozmawiać. Odpowiedział jedynie na pytanie, czy treść opinii biegłych jest ostateczna i jednoznaczna. Tego bowiem należałoby się spodziewać po tylu miesiącach oczekiwania na wyniki prac biegłych. Tymczasem nic z tego, bo wojskowi śledczy już asekuracyjnie przypominają o braku innych opinii.
- Nie należy się spodziewać kategorycznych wniosków, bo proszę pamiętać, że nie mamy jeszcze opinii badania próbek pobranych podczas ekshumacji ciał – mówi portalowi niezalezna.pl ppłk Janusz Wójcik. – Treść tego sprawozdania nie rozstrzygnie, czy był wybuch – dodał i po tych słowach zakończył rozmowę.

za: niezalezna.pl/42832-tylko-u-nas-wiemy-czego-zabraknie-w-sprawozdaniu-bieglych-ws-trotylu

***


Tajemnica samochodu na rosyjskich numerach przed wojskową prokuraturą w Warszawie

Przed gmachem Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie stoi samochód na dyplomatycznych „tablicach”. Rosyjskich. Tymczasem rzecznik NPW zaprzecza, aby w prokuraturze gościli dzisiaj dyplomaci rosyjscy lub śledczy z Moskwy. – To dziwna sytuacja, powinna natychmiast interweniować Żandarmeria Wojskowa, bo to może być prowokacja przeciwko Federacji Rosyjskiej – mówi nam poseł Antoni Macierewicz.

Parking przed Naczelną Prokuraturą Wojskową w Warszawie. Dzisiaj nasi reporterzy zauważyli stojący tam samochód na dyplomatycznych numerach rejestracyjnych. Oznaczenia jednoznacznie wskazują, że granatowe volvo S60 przyjechało z Rosji. Tymczasem nie było żadnego komunikatu, aby w NPW miało się odbyć spotkanie polskich prokuratorów z rosyjskimi kolegami po fachu lub dyplomatami.

Dlatego z prośbą o informację zwróciliśmy się do ppłk Janusza Wójcika, rzecznika NPW. Był wyraźnie zaskoczony.
- Mogę kategorycznie wykluczyć, aby w Naczelnej lub Okręgowej Prokuraturze Wojskowej była dzisiaj wizyta dyplomatów lub prokuratorów rosyjskich – stwierdził ppłk Wójcik, który za mało prawdopodobne uznał, aby mogli pojawić się w Garnizonowej Prokuraturze Wojskowej.

Co więc robi samochód na zagranicznych numerach rejestracyjnych na parkingu przed gmachem prokuratury?
- Prokuratorzy natychmiast powinni polecić sprawdzenie tej sytuacji Żandarmerii Wojskowej. Jeśli nikt z Rosjan nie przebywa w prokuraturze, to pojawienie się tam samochodu, może być prowokacją wymierzoną w Federację Rosyjską. Sytuacja jest niepokojąca i może być groźna – tłumaczy poseł Antoni Macierewicz.

PS. Po opublikowaniu tej informacji skontaktował się z naszym reporterem ppłk Janusz Wójcik. Stwierdził, że pokazany na zdjęciu samochód stoi na ogólnodostępnym parkingu i w odległości około 100-200 metrów od budynku Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Grzegorz Broński

za:niezalezna.pl/42842-tajemnica-samochodu-na-rosyjskich-numerach-przed-wojskowa-prokuratura-w-warszawie