Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Czy ktoś przeżył upadek Tupolewa?

- Rząd i prokuratura pół roku ukrywają przed społeczeństwem informacje o pasażerach Tu-154, którzy przeżyli katastrofę - wynika z wywiadu Edmunda Klicha dla rosyjskiej gazety „Młody Komsomolec”. Klich powiedział, że „niektórzy pasażerowie prawdopodobnie skonali jakiś czas po katastrofie”- informuje "Gazeta Polska".

- Według oficjalnego komunikatu gen. Tatiany Anodiny, szefowej MAK, wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu, żaden nie przeżył nawet minuty. Klich podczas pobytu w Moskwie musiał widzieć jakieś dokumenty medyczne albo dowiedział się o rannych od kogoś z kolegów z rosyjskiej komisji i w wywiadzie mu się „wymsknęło" - czytamy w tygodniku. Portal wPolityce.pl przytacza fragment tekstu z rosyjskiej gazety. - Z zaświadczeń o śmierci niektórych członków polskiej delegacji wynika opóźnienie zgonów o 10-15 minut. Głowa polskiej komisji od wypadku lotniczego Tu-154 Edmund Klich wyjaśnił: „Niektórzy pasażerowie prawdopodobnie skonali jakiś czas po katastrofie, jednak w czasie upadku ulegli obrażeniom, nie dającym szans na przeżycie”. Powinno być wszystko jasne. Na forach do teraz przedstawia się szeroką interpretację wideozapisu. Polacy gadają o dwóch ludziach, którzy pojawili się po zderzeniu z ziemią polskiego samolotu w leśnej mgle - czytamy na portalu.

Dziennikarze "Gazety Polskiej" pytają, dlaczego polski rząd i prokuratura ukrywają przed Polakami i rodzinami ofiar, kim byli ci ranni, którzy przeżyli, kto i gdzie dokładnie ich odnalazł. - Czy byli reanimowani, czy ratowano ich na miejscu katastrofy, czy niektórych wieziono karetkami do szpitala, a jeśli wieziono, czy zmarli w drodze, czy na sali operacyjnej i w wyniku jakich obrażeń? I co ważne, jeśli niektórzy byli przytomni, czy zdążyli coś powiedzieć przed śmiercią? - pytają dziennikarze "Gazety Polskiej".

Tygodnik porusza również kwestię telefonu funkcjonariusza BOR do swojej żony tuż po katastrofie. - Funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, Jacek Surówka – dziś ujawniamy, że to o nim pisaliśmy – dzwonił do żony zaraz po katastrofie, mówiąc, że jest ciężko ranny w nogi i że „dzieją się tu rzeczy straszne”? Po tych jego słowach połączenie zostało przerwane. Taką relację przedstawił nam jeden z dziennikarzy, który 10 kwietnia był w Smoleńsku. Według naszych informacji, Surówka miał telefon w sieci Orange. Dziennikarz ten próbował potem - jak twierdził - skontaktować się z żoną Jacka Surówki. Miała ona o telefonie męża opowiadać znajomym, ale okazało się, że nagle z niewiadomych powodów zamknęła się w sobie i odmówiła rozmowy. Spotkał się więc – jak mówi – z bratem funkcjonariusza, który potwierdził mu fakt takiej rozmowy telefonicznej, którą dziennikarz nagrał. Jednak dotychczas jej nie upublicznił z niewiadomych powodów - czytamy w  "Gazecie Polskiej". O sprawie informował również "Nasz Dziennik". Jednak do tej pory nikt nie podawał nazwiska funkcjonariusza.

„GP” dotarła wobec tego do brata Jacka Surówki. - Zaprzeczył, że taki telefon z miejsca tragedii miał miejsce. „O żadnych telefonach nie może być mowy, nic mi o tym nie wiadomo” – odpowiedział „GP”. Według informacji gazety także inny funkcjonariusz BOR, który był na pokładzie Tu-154, miał po katastrofie dzwonić do żony, ale miała wyłączony telefon. - Włączyła się poczta głosowa, a więc prokuratura może to sprawdzić. Wobec wypowiedzi Edmunda Klicha z 4 października dla „Młodego Komsomolca” o rannych, którzy przeżyli pierwsze chwile po katastrofie, prokuratura powinna przedstawić publicznie wyniki badania billingów ofiar. Mogą one spowodować nagłą zmianę w przebiegającym opieszale śledztwie - piszą dziennikarze.

Z zaświadczeń o śmierci członków polskiej delegacji wynika, że zgony niektórych pasażerów nastąpiły 10–15 minut po katastrofie.
Ł.A/GazetaPolska/wPolityce.pl


Terlikowski: O tym nie można milczeć!


Jeśli choćby część z informacji, do jakich dotarła „Gazeta Polska”, jest prawdziwa, to ten rząd nie powinien rządzić Polską ani jednego dnia dłużej. A premier prawdopodobnie powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.

Dziennikarze, od teraz, nie powinni już pytać premiera o nic innego, tylko właśnie o to, czy to prawda, że część zgonów nastąpiła kilkanaście minut po katastrofie? Szczególnie, że akurat ta informacja pochodzi od Edmunda Klicha, który powiedział o tym w wywiadzie dla jednej z rosyjskich gazet. I jak na razie nikt jej nie zdementował.

Ale nie jest to jedyne pytanie, które trzeba stawiać. Nie mniej istotne są inne.

Jeśli, to prawda, to dlaczego dowiadujemy się o tym przez przypadek?

A jeśli nie, to dlaczego minister Klich, który rozpowszechnia fałszywe informacje, wciąż pozostaje na swoim stanowisku?

Czy prawdą jest, że część z ofiar katastrofy miała włączone i zalogowane w sieci rosyjskiej telefony?

Czy prawdą jest, że którakolwiek z ofiar katastrofy dzwoniła do rodziny (ale tu dowodem powinny być nie słowa rodzin, które zawsze można zastraszyć, ale bilingi)?

Czy ktokolwiek sprawdzał bilingi ofiar katastrofy samolotowej w Smoleńsku?

Pytania można mnożyć. Ale te w zasadzie wystarczą. Wystarczą, bowiem nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Szczególnie mocno dotyczy to pierwszych trzech pytań. Cokolwiek odpowie na nie premier, pokaże, że coś jest nie tak, że ktoś (nie rozstrzygam w tej chwili, kto) okłamuje opinię publiczną i robi wszystko, byśmy nie poznali prawdy.

W takiej sytuacji dziennikarze powinni już na wyrywki odpytywać premiera, ministra Klicha czy ministra Millera. I dociskać ich do muru. Tak by było, gdybyśmy mieli w Polsce niezależnych dziennikarzy. Tak jednak nie będzie. Zamiast tego będziemy rozmawiać o tym, czy za chodzenie z pochodniami należy się Trybunał Stanu i przeprowadzać egzegezę słów, które nigdy nie padły. Suwerenność i godność będą nam zaś przeciekać między palcami.
Tomasz P. Terlikowski

za:fronda.pl   * Kategoria: Polska     * wtorek, 12 października 2010 19:19 (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.