Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Już można głosić! "To przełom w śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej"

Przełom w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ostatnie sekundy lotu prezydenckiego Tu-154 nie były desperacką próbą posadzenia tutki we mgle, jak podaje raport MAK, tylko prawidłową realizacją odejścia. "To wynika z zapisów z czarnych skrzynek" - potwierdza "Faktowi" płk Mirosław Grochowski, wiceprzewodniczący polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Polscy eksperci ustalili, że to kapitan tupolewa Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy", gdy samolot zszedł na wysokość 100 metrów, i wraz z drugim pilotem rozpoczął wtedy wyprowadzanie maszyny. To nie była więc desperacka próba posadzenia tutki we mgle, jak podaje raport MAK, tylko prawidłowa realizacja odejścia. Pierwsza napisała o tym "Gazeta Wyborcza".

W opublikowanych przez Rosjan stenogramach z kokpitu Tu-154M polecenie „odejścia” wydaje tylko drugi pilot Robert Grzywna. MAK uznaje więc, że to drugi pilot zauważył, że sytuacja jest krytyczna, ale kapitan nie zareagował. I dodaje do tego komentarz: "Decyzji dowódcy statku powietrznego o odejściu na drugi krąg nie było." Tymczasem w grudniu polskim ekspertom z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego udało się odczytać kolejny zapis z czarnych skrzynek. W tym samym momencie, gdy w kabinie pilotów pada pierwszy komunikat „Pull up”, czyli na 22 sekundy przed katastrofą, kapitan Protasiuk mówi "odchodzimy".

"Ten odczyt oznacza, że piloci usiłowali odejść na drugi krąg i wyprowadzić maszynę. To jest stwierdzone. Jest to kluczowa sprawa dla ustalenia przyczyn katastrofy" – powiedział "Faktowi" płk Mirosław Grochowski.

Potwierdzenie „odejścia” przez drugiego pilota następuje osiem sekund później (czyli 14 sekund przed rozbiciem). Co się działo w czasie tych 8 sekund? Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, tupolew przestał wtedy obniżać lot, a leciał na stałej wysokości 100 metrów. "Prawdopodobne jest, że to czas akceleracji obrotów silnika i kapitan rzeczywiście zwiększał jego moc" – stwierdził były dowódca 36 SPLT płk.Tomasz Pietrzak. Bo odejście na drugi krąg łatwiej wykonuje się przy większej prędkości niż przy mniejszej.

Jak to możliwe, że Rosjanie nie dosłyszeli tego na czarnych skrzynkach, a naszym specjalistom się to udało? "Trudno mi się wypowiadać za Rosjan. My zastosowaliśmy nowe metody i odczytaliśmy – mówi w rozmowie z "Faktem" płk Grochowski.

Przełomowy odczyt podważa więc raport MAK. Bo potwierdza, że piloci nie chcieli lądować za wszelką cenę we mgle. Przeświadczeni o tym, że są na odpowiedniej wysokości postanowili poderwać maszynę i odlecieć. Niestety, błędne dane wysokościomierzy, które zmylił głęboki jar tuż przed lotniskiem spowodowały, że zamiast na wysokości 100 m, znajdowali się ok. 60 m niżej i wyprowadzenie samolotu okazało się już niemożliwe.

"Z odczytanych przez naszych specjalistów zapisów z czarnych skrzynek wynika, że padła komenda „Odchodzimy”. Padła z ust i dowódcy, i drugiego pilota. Nie padła ona w otwartej przestrzeni, nie słyszała jej wieża w Smoleńsku. Ta komenda, ten odczyt oznacza, że piloci usiłowali odejść na drugi krąg i wyprowadzić maszynę. To jest stwierdzone. Jest to kluczowa sprawa dla ustalenia przyczyn katastrofy. Teraz z powodu wagi tej kwestii bardzo szczegółowo badamy wszystkie zapisy parametrów lotu – to, co robili piloci, by z absolutną pewnością i precyzją wyjaśnić tę kwestię" - mówi płk Mirosław Grochowski.

za: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Odchodzimy-to-przelom-w-sledztwie-ws-katastrofy-smolenskiej,wid,13040119,wiadomosc_prasa.html

***

Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności - powiedział "Faktowi" Marcin Dubieniecki (31 l.), gdy zapytaliśmy go o niewiarygodny splot wydarzeń na lotnisku w Smoleńsku. Mąż Marty Kaczyńskiej (31 l.) nie wierzy w przypadkowe uszkodzenia kabli, źle działające magnetofony i inne rzeczy świadczące o niewiarygodnym pechu Rosjan.

Tragiczny lot do Smoleńska został przez Rosjan obstawiony niedoświadczonymi kontrolerami. To oni sprowadzali tupolewa na ziemię. Winni? Gdy tylko polscy eksperci wystąpili o nagrania monitorujące podejście do lądowania, by odpowiedzieć na to pytanie, to okazało się że zapis się nie zachował, bo uszkodzone zostały przewody między kamerą a magnetowidem.

Co więcej, nagrania z monitorujących lot magnetofonów są fatalnej jakości lub zarejestrowany jest na nich zapis nie z tego dnia, a fotografie złej jakości.

- Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności - komentuje "Faktowi" Marcin Dubieniecki (31 l.), mąż i pełnomocnik córki tragicznie zmarłej pierwszej pary Marty Kaczyńskiej (31 l.).

- Rosjanie po prostu ukryli fakty związane z działaniem kontrolerów - mówi od tygodni Edmund Klich, przedstawiciel Polski przy MAK. A mają się czego bać. W wieży pracowali niedoświadczeni ludzie przygotowani jedynie do kierowania ruchem w zwykłych warunkach atmosferycznych. Co więcej, z rosyjskiego raportu wynika, że pracowali sporadycznie. Jeden z nich w ciągu ostatniego roku był na wieży 9 razy, a w Smoleńsku służył dopiero drugi raz. A drugi kontroler pracował na wieży tylko raz w tygodniu. I to właśnie oni sprowadzali polskiego tupolewa.

Z kolei wręcz nieprawdopodobne wydaje się, że nie zachował się ani jeden zapis z urządzeń monitorujących to lądowanie. A 10 kwietnia na smoleńskim lotnisku miały działać magnetofony, przystawki fotograficzne oraz zestaw wideo z kamerą. I wszystko niby zawiodło. Zapis z kamery nie zachował się, bo uszkodzone zostały przewody pomiędzy kamerą a magnetowidem. Z wnioskiem o udostępnienie tych nagrań Polacy zwrócili się już w maju.

- Podczas odtwarzania danych z kasety wideo stwierdzono brak nagrań. Analiza wykazała brak zapisu z powodu skręcenia (zwarcia) przewodów pomiędzy kamera a magnetofonem - czytamy w raporcie MAK.

Nie zachowały się też fotografie z 10 kwietnia. Według raportu MAK, użyta w przystawkach fotograficznych błona nie spełniała wymagań, w związku z czym zdjęcia nie zostały wykorzystane w śledztwie. Polscy eksperci dostali za to zapis z dwóch szpul smoleńskich magnetofonów. Ale wtedy okazało się że, na jednej z nich jest zapis z października – listopada 2009 roku zamiast z 10 kwietnia.

- Świadczy to o niesprawności bloków głowic kasujących i zapisujących danej ścieżki - zapierają się Rosjanie. Z kolei druga taśma jest fatalnej jakości.

- To zdecydowanie za dużo zbiegów okoliczności - mówi Marcin Dubieniecki.

za: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Dubieniecki-to-zdecydowanie-za-duzo-zbiegow-okolicznosci,wid,13040393,wiadomosc_prasa.html (kn)

***

Ciekawy zwrot w mediach postępu i masowych tabloidach. To już można - nawet w Gazecie Wyborczej - glosić takie herezje, które wyszydzano u prawych "oszołomów"? Co się dzieje? Jakieś nowe dyretywy?...
kn

Copyright © 2017. All Rights Reserved.