Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Dowody Burdenki i brzoza Anodiny

Kiedy Kreml chce pokazać Warszawie, do kogo należy ostatnie słowo we wzajemnych stosunkach, przywołuje nieoficjalnymi drogami raport komisji Burdenki z 1944 r. - według tego dokumentu zbrodni katyńskiej dopuściła się Trzecia Rzesza. "Polaków, wziętych do niewoli w 1939 r. przez Armię Czerwoną, zamordowali w 1941 r. hitlerowcy, a dokumenty świadczące o winie Stalina i NKWD zostały sfabrykowane" - oświadczył w marcu 2011 r. Jurij Żukow, historyk z Rosyjskiej Akademii Nauk. Jego słowa wydrukowała "Komsomolskaja Prawda", uchodząca za tubę propagandową Putina. Tenże Żukow skłamał w żywe oczy, że "odpowiedzialność hitlerowców za Katyń potwierdził w 1946 roku Trybunał Norymberski". Dwa lata wcześniej, w maju 2009 r., "Komsomolskaja Prawda" wystąpiła z podobnymi rewelacjami.
I choć Kreml oficjalnie przyznaje, że mordu dokonało NKWD, nie sposób lekceważyć tego, co trafia do czytelników za pośrednictwem gazety wychodzącej w całej Rosji i mającej w samej Moskwie prawie milionowy nakład. A dociera do nich historia zbrodni katyńskiej zgodna z propagandową wykładnią komisji z akademikiem sowieckim Nikołajem Burdenką na czele.
Organ ten został powołany 13 stycznia 1944 r. przez Biuro Polityczne KC WKP(b) pod nazwą "Komisja Specjalna do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w Lesie Katyńskim jeńców wojennych - oficerów polskich", która nie pozostawiała wątpliwości co do celu prowadzonych przez nią "badań". 24 stycznia 1944 r. tzw. komisja Burdenki opublikowała raport głoszący, że Polacy zginęli z niemieckiej ręki jesienią 1941 roku.

Tajna misja nad grobami

Zanim do Katynia zjechała w styczniu 1944 r. słynna specjalna Komisja Nikołaja Burdenki, w lasku pojawiła się ekipa NKWD oraz Smierszu. Co tam robiła w najgłębszej tajemnicy za wysokim ogrodzeniem? Mordercy wrócili na miejsce zbrodni, by przygotować "dowody" dla komisji Burdenki. Spędzili nad grobami trzy ostatnie miesiące 1943 roku.
W 1941 r. Armia Czerwona uciekła przed zajmującym błyskawicznie tereny ZSRS Wehrmachtem, pozostawiając za sobą doły śmierci z ciałami prawie 4,5 tys. polskich jeńców wojennych, wiosną 1940 r. rozstrzelanych przez NKWD z rozkazu Stalina i towarzyszy. W kwietniu 1943 r., kiedy Trzecia Rzesza okupowała tereny wokół Smoleńska, Niemcy odkopali groby i przeprowadzili szczegółową ekshumację, w której brali udział również przedstawiciele Polskiego Czerwonego Krzyża. W gadzinowej prasie opublikowano listę ofiar, a do Krakowa trafiły wszystkie wydobyte z mogił przedmioty, potwierdzające sowiecką odpowiedzialność za zbrodnię. Pięć miesięcy później, we wrześniu 1943 r., Armia Czerwona, odzyskując utracone na początku wojny ziemie, zmusiła Wehrmacht do odwrotu ze Smoleńszczyzny.
Wtedy właśnie na polskie groby przyjechała grupa specjalna NKWD i kontrwywiadu wojskowego Smiersz. Kierowali nią towarzysze dobrze znający historię mordu pod Gniezdowem, ponieważ po napaści ZSRS na Polskę w 1939 r. brali udział w jego organizacji, a później w zacieraniu śladów. Jesienią 1943 r. przyszło im po raz drugi niszczyć dowody własnej zbrodni.

Trojka z Orderem Imperium Brytyjskiego

Całą operacją dowodził z Moskwy komisarz ludowy bezpieczeństwa państwowego Wsiewołod Mierkułow - faktyczny kierownik operacji "rozładowania" obozów i więzień NKWD wiosną 1940 r., jeden z bezpośrednio odpowiedzialnych za zbrodnię katyńską.
Drugim dopuszczonym do tajemnicy był jego współpracownik, zastępca szefa Smiersza Siergiej Krugłow - człowiek równolegle kierujący ochroną konferencji Stalina, Roosevelta i Churchilla w Teheranie - tej, podczas której Sowiety narzuciły aliantom zgodny z ich wolą przebieg polskiej granicy wschodniej. Za swoje zasługi w Teheranie, a potem podczas spotkań Wielkiej Trójki w Jałcie i Poczdamie Krugłow został odznaczony przez Amerykanów orderem Legion of Merit, a przez Brytyjczyków Orderem Imperium Brytyjskiego.
Na miejscu pracami kierował naczelnik wydziału kontrwywiadu NKGB Leonid Rajchman (w polskich źródłach pisany czasem "Reichmann") - spec od organizowania procesów pokazowych w Moskwie lat 30. Według wielu historyków, Rajchman jeszcze w 1941 r. dostał zadanie dezinformowania generała Władysława Andersa, szukającego z pomocą rotmistrza Józefa Czapskiego oficerów z obozów NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, którzy nie zgłosili się do organizowanych przez niego Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS.
Z Rajchmanem miał do czynienia Czapski podczas swoich rozjazdów po Sowietach, o czym pisał we "Wspomnieniach starobielskich": "W połowie stycznia zostałem wysłany przez gen. Andersa do (...) Moskwy. (...) Przedstawiłem memoriał, który Rajchman wodząc ołówkiem po każdym wierszu, w mojej obecności przeczytał. Przedstawiłem tam dokładnie całą wiadomą nam historię obozów, aż do rozładowania ich, to jest do maja 1940 r. (...) Generałowi Rajchmanowi nawet twarz nie drgnęła. Przeczytał memoriał z całkowitą flegmą i odpowiedział mi, że nic o losie tych ludzi nie wie, że nie należy to do jego resortu, że jednak, żeby sprawić uprzejmość gen. Andersowi, postara się sprawę wyjaśnić i mnie zakomunikować. Prosił mnie, żebym czekał w Moskwie na telefoniczne wezwanie z jego strony. Pożegnanie było lodowate. Czekałem 10 dni, po upływie tego czasu otrzymałem znów nocny telefon: mówił sam Rajchman, w tonie nagle nadzwyczaj uprzejmym zawiadamiał mnie, że niestety nie będzie mógł ze mną się widzieć, że niestety wyjeżdża na drugi dzień rano, że radzi mi jechać do Kujbyszewa, bo wszystkie materiały w tej sprawie zostały przesłane do zastępcy komisarza spraw zagranicznych, tow. Wyszynskiego. Zdążyłem jedynie odpowiedzieć Rajchmanowi, że wiem dobrze, że Wyszynski nic mi nie powie, bo już do tej daty ambasador Kot osiem razy w tej sprawie u tow. Wyszynskiego interweniował bez żadnego rezultatu".



"Każdy powtórzy, nikt nie sprawdzi"




Dezinformacja to słowo klucz do polityki sowieckiej. Nie proste "kłamstwo" - lecz dezinformacja, a więc szeroko zakrojone działania mające wprowadzić zamęt: od niszczenia dowodów i zacierania śladów zbrodni, przez fabrykowanie własnych oraz podsuwanie tropów fałszywych, a także sprzecznych informacji, po zeznania podstawionych świadków i propagandowe bombardowanie i - wreszcie - powoływanie "komisji specjalistów" oraz ogłaszanie ich raportów jako niepodważalnych.




Historia kłamstwa katyńskiego jest długa i do dziś niezamknięta. Po odkryciu grobów przez Niemców w 1943 r. moskiewska propaganda czyniła wszystko, by stworzyć informacyjny zamęt. Rozpuszczano przeróżne pogłoski: a to, że do Katynia zwieziono zwłoki Żydów z KL Auschwitz i przebrano je w polskie mundury; a to, że w dołach śmierci spoczywają jeńcy rosyjscy przebrani za Polaków; a to wreszcie, że komuś udało się uciec spod niemieckich kul i teraz właśnie skontaktował się z żoną w Generalnym Gubernatorstwie. Pisał o tym Józef Mackiewicz, świadek ekshumacji niemieckiej w 1943 roku. Przez dziesiątki lat odnotowywał poszlaki podrzucane przez Moskwę, punktując najdrobniejsze elementy dezinformacji. Dzięki jego uporowi dysponujemy dziś ogromem materiału, który może posłuży kiedyś do analizy metod stosowanych przez Kreml dla ukrycia prawdy - nie tylko w sprawie zbrodni katyńskiej. Rozsiewane przez bolszewików plotki Mackiewicz skomentował celnie: "Trzeba znać psychologię, by operować w biały dzień takimi chwytami. Bolszewicy ją znają: każdy powtórzy, nikt nie sprawdzi".
Stalina wsparli natychmiast polscy komuniści w ZSRS: 28 kwietnia 1943 r. Wanda Wasilewska oskarżyła w "Izwiestiach" Trzecią Rzeszę o dokonanie zbrodni, a kilka dni później to samo uczyniło gremialnie kierownictwo PPR.

Na Zachodzie jak zwykle

Tymczasem Zachód nie okazywał specjalnego zainteresowania wyjaśnieniem zbrodni katyńskiej na forum publicznym - podobnie, zresztą, postępuje dzisiaj w sprawie tragedii smoleńskiej. Churchill dostał pierwsze informacje o dołach pełnych trupów polskich wojskowych od polskiego podziemia jeszcze w 1940 roku. Czy im nie dał wiary, czy uznał je za niewygodne - nie wiadomo. Jednak bezpośrednio po sporządzeniu w maju 1943 r. przez brytyjskiego ambasadora przy Rządzie RP na Uchodźstwie sir Owena Malleya tajnego raportu potwierdzającego winę Sowietów na podstawie m.in. dowodów zebranych na miejscu zbrodni i przesłanych do Londynu przez polskie podziemie, brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowało komentarz. "(...) myślę, że nie jest trudno zgodzić się z wnioskiem, iż istnieje przynajmniej silne domniemanie, że to Rosjanie byli odpowiedzialni - pisał urzędnik sir William Denis Allen. - Drogą pokrętnej argumentacji o przenikaniu moralności do międzynarodowej polityki [O´Malley] zaleca (...) niedopuszczenie do zapomnienia o radzieckiej zbrodni w Katyniu w naszych przyszłych stosunkach ze Związkiem Radzieckim. (...) W istocie O´Malley nakłania nas do postępowania zgodnie z przykładem, który Polacy są, niestety, skłonni nam dawać, byśmy w naszej dyplomacji pozwolili sercu rządzić głową". Churchill musiał znać te dokumenty.
Jasne więc, że bolszewikom musiało zależeć na przekonaniu nie tyle polityków, co opinii publicznej. Dlatego od września do grudnia 1943 r. prowadzili utajnione działania na cmentarzysku katyńskim.

"Niemcy podrzucili zwłoki"


Do czarnej roboty przy dołach śmierci sprowadzono m.in. personel z centrali NKWD w Moskwie, Obwodowego Zarządu NKWD w Smoleńsku. Jego zadaniem było przygotowanie "dowodów" dla przyszłej oficjalnej komisji śledczej. Funkcjonariusze NKWD stworzyli dwa nowe groby ze zwłokami i powrzucali do nich sfałszowane dokumenty, m.in. gazety z drugiej połowy 1940 i pierwszej połowy 1941 roku. Zabiegi te miały przekonać świat, że jeńcy w tamtym czasie jeszcze żyli, a więc nie mogli ich zabić bolszewicy. Skąd pochodziły ciała? Nie wiadomo, ale pewne jest, że NKWD nie miała trudności w ich zdobyciu.
Czasochłonne było znalezienie posłusznych "świadków". Staruszek Parfion Kisielow, który razem z drugim bardzo ważnym świadkiem, Iwanem Kriwoziercowem, pokazał Niemcom groby w 1943 r., odwołał po przesłuchaniach na NKWD 22 stycznia 1944 r. w obecności zagranicznych dziennikarzy wcześniejsze zeznania, kłamiąc, że zostały na nim przez hitlerowców wymuszone, i potwierdził sowiecką wersję zbrodni.
Dramatyczny był los Iwana Kriwoziercowa. Bolszewików nienawidził za śmierć ojca w łagrze. Kopał własnymi rękoma, żeby przekonać żołnierzy Wehrmachtu, że w Katyniu leżą szczątki Polaków. Zdążył uciec z cofającym się Wehrmachtem. Tułał się po Europie, wreszcie wysłuchali go Polacy w dowództwie II Korpusu we Włoszech. Gdzieś po drodze spotkał Józefa Mackiewicza, piszącego słynną później książkę "Katyń w świetle dokumentów". Mackiewicz wyjaśniał na jej kartach: "...nie mogę mówić, ani gdzie, ani w jakich okolicznościach spotkałem Iwana Kriwoziercowa, który właśnie w dniach, gdy zbrodnia katyńska znalazła się na wokandzie sądu w Norymberdze - opowiadał mi jej dokładny przebieg, w tajemnicy przed stróżami ładu publicznego". Po rozmowie z Mackiewiczem Iwan znalazł schronienie w Londynie. Jego zwłoki zostały znalezione w 1947 roku. Wisiały na drzewie w lesie.
Był jeszcze jeden świadek o tym samym nazwisku: Michaił Kriwoziercow. W 1990 r. Marceli Łoziński przyjechał pod Smoleńsk kręcić dokument "Las katyński". Michaił Kriwoziercow powiedział przed kamerą: "Nie chcę do tego wracać. Co było, przepadło. Oni wciąż są i robią swoje. Ich nikt nie ruszy. Chlapniesz, szybko cię sprzątną". Michaił zeznawał na rzecz bolszewików. Łozińskiemu powiedział: "Wiedzą o tym wszyscy miejscowi, że zrobili to bolszewicy. Wszystkich gad wystrzelał. Dziwne, że nie wystrzelał nas, świadków. Przez pomyłkę, pewno potem żałował, głupiec".
To samo usłyszał Mackiewicz od Iwana: "Sprawy te były znane wszystkim w okolicy, ale jak to u nas - wszyscy milczeli".

NKWD pisze scenariusz dla Burdenki

Mierkułow i Krugłow sporządzili "Informację o rezultatach wstępnego śledztwa w tzw. sprawie katyńskiej". Stwierdzili, że Polacy przebywali za sowieckich czasów na zachód od Smoleńska, gdzie mieli pracować przy budowie dróg. Potem dostali się rzekomo do niewoli niemieckiej i zostali rozstrzelani pod koniec sierpnia i we wrześniu 1941 roku. W "Informacji..." pojawiło się nazwisko szefa "nieznanej niemieckiej instytucji wojskowej", która ponoć dokonała zbrodni: pułkownik Arnes (właśc. Ahrens). Po wkroczeniu Niemców - głosił dokument - przygotowano wielką antysowiecką prowokację.
Komisja Burdenki nie miała wiele do roboty. Odkopała, co miała odkopać, znalazła dowody, jakie miała znaleźć. Poza tym na miejscu wszystkiego dopilnował sam Siergiej Krugłow.
Po dziesięciu zaledwie dniach pracy, 24 stycznia 1944 r., członkowie komisji Burdenki, m.in. Aleksiej Tołstoj - pisarz propagandowy, Mikołaj - metropolita kijowski, Aleksander Gundorow - naczelnik Wojskowej Akademii Inżynieryjnej, Władimir Potiomkin - komisarz ludowy oświaty, opublikowali raport.
W dokumencie tym, zamykającym - zdaniem Sowietów - "sprawę katyńską", powtórzono wszystko za "Informacją..." Mierkułowa i Krugłowa, a przede wszystkim wersję o obozach dla polskich jeńców zajętych przez Wehrmacht.

Świadkowie, świadkowie...


Komisja Burdenki cytuje zeznania licznych świadków: major Wietosznikow opowiada, jak błagał w 1941 r. o wagony dla polskich jeńców, by ich ewakuować z terenu frontowego; jakiś pracownik kolei tłumaczy, że nie mógł tych wagonów podstawić; niejaka Saszniewa, nauczycielka, ukrywała polskiego uciekiniera, podporucznika Józefa Łojka z niemieckiego obozu - opowiadał jej o egzekucjach przeprowadzanych na polskich jeńcach. Mackiewicz, jako jedyny bodaj, sprawdził wówczas dane oficera: nazwisko podporucznika Józefa Łojka figuruje na liście katyńskiej, ogłoszonej w gadzinówkach w 1943 r. pod numerem 3796.
Wreszcie pojawia się świadek Moskowskaja, która udzielić miała schronienia zbiegłemu w 1943 r. sowieckiemu jeńcowi z grupy wykorzystywanej rzekomo przez Niemców do odkopywania zwłok i ich "obróbki".
Zeznania składają chłopi mieszkający w okolicy w 1941 r., miejscowy lekarz, sołtys, duchowny, dyżurny stacji Gniazdowo, kucharki i sprzątaczki "zatrudnione przez hitlerowców". Wszyscy oni opowiadają o nazistowskim okrucieństwie wobec jeńców polskich i o wielkiej mistyfikacji urządzonej przed ogłoszeniem przez Trzecią Rzeszę wieści o odkryciu grobów wiosną 1943 roku. "W związku z pogorszeniem się dla Niemiec na początku r. 1943 ogólnej sytuacji wojennej i politycznej - głosi komunikat komisji Burdenki - niemieckie władze okupacyjne przedsięwzięły w celach prowokacyjnych szereg środków zmierzających do przypisania ich własnych zbrodni organom władzy radzieckiej z takim wyrachowaniem, aby skłócić Rosjan z Polakami".
"Niemieckie władze okupacyjne wiosną 1943 r. zwoziły z innych miejsc zwłoki rozstrzelanych przez nich jeńców wojennych - Polaków i wrzucały je do rozkopanych grobów lasu Katyńskiego, mając na celu zatarcie śladów własnych zbrodni i zwiększenie liczby "ofiar bestialskich zbrodni bolszewickich" w lesie Katyńskim" - czytamy w punkcie piątym. I dalej: "Przygotowując się do swej prowokacji, niemieckie władze okupacyjne użyły do robót, związanych z rozkopaniem grobów w lesie Katyńskim, wydobyciem stamtąd kompromitujących je dokumentów i dowodów rzeczowych, około 500 jeńców wojennych - Rosjan, rozstrzelanych przez Niemców po wykonaniu tych robót".
Znalazł się nawet świadek owej "mistyfikacji", szofer Puchaczow. Miał on zderzyć się z "niemiecką" ciężarówką wiozącą ciała poprzebierane w polskie mundury. Widział zwłoki, które wypadły podczas karambolu, a kierowca samochodu, jeniec sowiecki, wyszeptał do niego w ciemnościach: "Ileż my tych trupów wozimy po nocach do lasu katyńskiego!".
Świadek komisji Burdenki, niejaki Jegorow, jeniec w niemieckiej niewoli, opowiada, jak własnymi rękami odkopywał trupy i opróżniał kieszenie mundurów, jak hitlerowcy rozstrzelali dwóch rosyjskich jeńców za pozostawienie przy zwłokach drobnych przedmiotów. Pamiętał, że wydobyte papiery dzielono na dwie kategorie: część spalono, a część powkładano z powrotem do kieszeni i butów.

Zimowe mundury w sierpniu


Jeszcze podczas prac komisji Burdenki, 20 stycznia 1944 r., Kreml zaprosił do Katynia około dwudziestu dziennikarzy zagranicznych, a także przedstawicieli ambasady amerykańskiej w Moskwie. Wszystkim pokazano zwłoki - te "przygotowane" i stosownie ubrane. Ambasador USA w Moskwie William Harriman przesłał pięć dni później do sekretarza stanu w Waszyngtonie depeszę świadczącą, że starania NKWD odniosły pełny sukces: "Większość zwłok, jakie widzieli zwiedzający, była zwłokami szeregowców, a nie oficerów, jak utrzymywali Niemcy" - napisał.
Zachodni dziennikarze też dali wiarę moskiewskim kłamstwom. Jeden tylko spytał, czemu ofiary ubrane były w zimowe mundury w sierpniu. Bo według pierwotnej wersji raportu mordu miano dokonać właśnie w sierpniu. Specjaliści z bolszewickiej komisji najpierw wyjaśnili, że w sierpniu pod Smoleńskiem "pogoda bywa zmienna", a później zmienili treść protokołu, wpisując czas śmierci jeńców: "jesień aż do grudnia". Zapomnieli o zeznaniach "świadków", gdzie pozostało słowo "sierpień"...
Mackiewicz walczył z kłamstwem bolszewików o wyjmowaniu przez Niemców trupów i wkładaniu im do kieszeni fałszywych dokumentów. Był przecież na miejscu w 1943 roku. "Ubita masa trupów do tego stopnia ściśnięta, sklejona nawzajem trupim sokiem, że robotnicy, którzy schodzą na dół (...), aby wydostać kolejne zwłoki, muszą siłą odrywać je od pozostałej masy - opisuje Mackiewicz. - Żadna ludzka siła, żadna technika nie byłaby w mocy zrewidować, przeszukać, poodpinać kieszenie tych trupów, wyjąć z nich jakieś przedmioty, poukładać inne, pozapinać, ucisnąć warstwa za warstwą! Domyślić się, aby niektórym pozawijać coś w specjalnie dobrane co do daty strzępy gazet, porobić im wkładki do butów!".

Kłamstwo fundatorskie PRL

I znów po stronie bolszewików stanęli polscy komuniści, przyszli rządcy podległej Moskwie Polski. Zygmunt Berling, dowódca 1. Armii Wojska Polskiego, podległej sowieckiemu dowództwu, napisał 13 lutego 1944 r. w piśmie "Zwyciężymy!": "Niemcy rozstrzeliwali ich jak dzikie zwierzęta, rozstrzeliwali ich ze związanymi rękami". Wanda Wasilewska oskarżała Trzecią Rzeszę na łamach "Wolnej Polski": "Po raz trzeci otwarły się katyńskie mogiły. Tym razem - by objawić całemu światu straszliwą prawdę, zaświadczyć o jeszcze jednej niemieckiej zbrodni, dokonanej na polskim narodzie. Jeńców, bezbronnych ludzi mordowano z zimną krwią, spokojnie, systematycznie. Wystrzałem rewolweru w tył głowy. Zwalono ich we wspólne mogiły - zawodowych oficerów, inżynierów, lekarzy". Równie plugawe artykuły publikował propagandysta i wydawca w PRL Jerzy Borejsza, brat otoczonego ponurą legendą okrutnika Józefa Różańskiego - enkawudzisty i dyrektora Departamentu Śledczego MBP.
W 1946 r. ZSRS starał się bez powodzenia włączyć do aktu oskarżenia niemieckich zbrodniarzy wojennych w Norymberdze zarzut zbrodni na polskich jeńcach wojennych w Katyniu we wrześniu 1941 roku. W końcowym dokumencie kwestię tę pominięto, ponieważ ustalono, że wskazana przez prokuratora sowieckiego jednostka, sztab 537. batalionu budowlanego pod dowództwem płk. Ahrensa, stacjonowała wprawdzie w koszarach kilka kilometrów od grobów katyńskich, ale dopiero od grudnia 1941 roku. Pułkownik Ahrens zeznawał w Norymberdze jako świadek.

Zwycięstwo prowokacji

Dezinformacja okazała się nadzwyczaj skuteczna. Dowodem niech będzie fakt, że polski premier na uchodźstwie Stanisław Mikołajczyk pisał w cyklu artykułów publikowanych w USA o "mordzie dokonanym przez NKWD w 1941 r.", pogubiwszy się w sowieckich kłamstwach.
Warta przypomnienia jest osławiona już dziś sprawa Chatynia, wsi pod Mińskiem, gdzie w 1943 r. batalion Schutzpolizei, złożony z żołnierzy sowieckich, którzy wzięci do niewoli przeszli na służbę do Niemców, spalił żywcem około 150 Białorusinów. W 1969 r. władze komunistyczne urządziły tam na 32 hektarach ogromny cmentarz "ofiar Chatynia". Fonetyczne podobieństwo - słowo "Chatyń", pisane na Zachodzie "Khatyń", łatwo pomylić z Katyniem - wprowadziło takie zamieszanie, że w 1974 r. prezydent Nixon złożył tam kwiaty, przekonany, że jest w lesie katyńskim.
A w 2011 r., dwadzieścia lat po przyznaniu się ZSRS do wymordowania polskich jeńców, Kreml otworzył kolejny rozdział dziejów wielkiego kłamstwa, usuwając ze smoleńskiego lotniska tablicę ze słowami o "ludobójstwie w lesie katyńskim".
Trudno oprzeć się skojarzeniom między działaniami ZSRS w 1943 i 1944 r. a sposobem traktowania przez Rosjan tragedii smoleńskiej.
W Katyniu NKWD użyło podrobionych dowodów - w Smoleńsku spadkobiercy NKWD niszczyli celowo wrak samolotu, żeby nie został żaden ślad przeczący ich wersji wydarzeń.
Stalin ogłosił Niemców winnymi mordu na Polakach, zanim jakakolwiek komisja podjęła prace - Rosjanie wiedzieli już kilkadziesiąt minut po rozpadnięciu się Tu-154M, że winni byli piloci, a polskie media mainstreamowe powtarzały to za nimi.
Wyniki ogłoszone przez komisję Burdenki oparte były wyłącznie na fałszerstwie - tak samo było z raportem Anodiny, o czym świadczą wnioski niezależnych ekspertów opublikowane niedawno przez Antoniego Macierewicza.
I jeszcze jedna analogia: kiedy w Smoleńsku zginęła cała czołówka dowódcza państwa natowskiego, politycy zachodni, dysponujący dostępem do najtajniejszych danych, m.in. satelitarnych, uznali moskiewskie zmyślenia o złamanej brzozie za prawdziwe. A w 1944 r. przełknęli gładko bolszewickie kłamstwa, choć Rząd RP na Uchodźstwie dowodził im, że oficerowie sojuszniczej wówczas armii zginęli od sowieckich strzałów w tył głowy.


za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120114&typ=my&id=my15.txt (kn)


Copyright © 2017. All Rights Reserved.