Komentarze i pytania

Codziennie trzeba zrobić krok

Ostatnie dni w polskich mediach zostały zdominowane przez domysły na temat postrzelenia się pułkownika Przybyła oraz walki pomiędzy prokuraturą wojskową a cywilną. W tle mamy tu oczywiście sprawę śledztwa smoleńskiego i odsunięcie od niego prokuratora cywilnego Marka Pasionka. Pretekstem było jego spotkanie z funkcjonariuszami służb amerykańskich.
- Jeżeli jest prawdą, że prokuratorowi Pasionkowi zostały postawione zarzuty zdrady tajemnicy państwowej bądź udzielania jakichś informacji amerykańskiemu wywiadowi, wydaje mi się to dziwne z kilku powodów. Po pierwsze, amerykański wywiad przez pośrednictwo kilku związanych z nim wywiadów świetnie orientuje się w sprawach niegermańskiej i nierosyjskiej Europy Środkowo-Wschodniej. Po drugie, w Polsce w tej chwili nie ma czego szpiegować. Polska jest obecnie bardzo słabym krajem i wywiad amerykański nie interesuje się nią. To jest zresztą wielkie nieszczęście. Obama zupełnie odwrócił się od tej części Europy i stara się prowadzić interesy z krajami Dalekiego Wschodu i z Rosją. Zarzuty postawione prokuratorowi Pasionkowi byłyby zatem absurdalne - zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę polskie uwarunkowania historyczne. Polska przez wiele lat była narażona nie tylko na szpiegostwo, lecz także na agresję, ale raczej ze strony Rosji, a nie Stanów Zjednoczonych.

Rząd Donalda Tuska deklaruje pełne zaufanie do prokuratorów rosyjskich w sprawie prowadzenia śledztwa smoleńskiego.

- Wydaje mi się, że sprawa Smoleńska to olbrzymi wrzód. Na początku wydawał się on rządowi względnie niewielką sprawą. Zamieciono ją pod dywan, a następnie dywan zdeptano. Ta sprawa jednak nie umarła. Wrzód rośnie i wydaje się, że zaczyna być groźbą dla niektórych przynajmniej osób sprawujących obecnie władzę. Sądzę, że na różne nerwowe posunięcia ekipy rządzącej należy patrzeć przez ten właśnie pryzmat. Te działania wynikają z obaw, żeby ktoś tego wrzodu przypadkiem nie rozciął i żeby nic się z niego nie wylało.

Mamy do czynienia z próbami przerzucania się odpowiedzialnością za sposób prowadzenia śledztwa smoleńskiego?


- To działo się od samego początku. Jak podkreślają opozycyjne media, zarówno Rosjanie, jak i przedstawiciele polskiego rządu już kilka minut po katastrofie "wiedzieli", co było jej przyczyną, i kolportowali tezę o winie polskich pilotów. Nie została ona poparta żadnymi dowodami. Jest to jednak tylko część tego wrzodu. On jest dużo głębszy. Można snuć przypuszczenia, jakie były przyczyny takiego zachowania przedstawicieli polskiego rządu po katastrofie smoleńskiej. Mogło się zdarzyć tak, iż delikatnie im zasugerowano, że jeśli nie zachowają milczenia w sprawie śledztwa rosyjskiego, może spotkać ich coś podobnego do tego, co spotkało Litwinienkę czy Politkowską. Z drugiej strony przedstawiciele rządu mogli też być kuszeni "marchewką" w postaci obietnic pomocy w otrzymaniu jakiejś prestiżowej posady na arenie międzynarodowej. Podkreślam, że są to jedynie przypuszczenia. Zachowanie członków rządu mogło wynikać także ze zwykłego tchórzostwa bądź nieudolności. Obecna ekipa rządząca nie ma wielkiego doświadczenia politycznego, wystarczy prześledzić ich życiorysy, żeby się o tym przekonać. Możliwe zatem, że to, co stało się w Smoleńsku, tak ich oszołomiło, iż poszli "na sznurku" rządu rosyjskiego. Rosjanie są wytrawnymi dyplomatami i łatwo im było wykorzystać słabość polskiego rządu. Wrzód śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej wydaje się jednak nabrzmiewać. Daleko jeszcze do rozwiązania tej sprawy.

Czego polscy politycy mogliby uczyć się od amerykańskich?

- Koncentrowania się na tym, co ważne, i niepozwalania na wpychanie siebie w ślepą uliczkę. Jeżeli weźmiemy przykład dowolnego polityka amerykańskiego i prześledzimy, ile o nim powiedziano nieprawdy i ile wylano na niego pomyj, miałby on oczywiście powód do oburzenia. Oburzenie jednak niczego nie zmienia. Amerykańscy politycy nie tracą na to czasu, są zawsze uśmiechnięci. I prą naprzód. Robią swoje. W polityce ważne jest także umiejętne podzielenie się obowiązkami. W partii powinny istnieć różne grupy. Nie wszyscy politycy danej partii muszą rozmawiać z mediami, ale powinna istnieć grupa, która tych mediów szuka. Potrzeba także dużej odporności. Polityka jest bardzo trudnym polem aktywności i trzeba być osobą świętą, żeby się w tym nie pogubić i żeby nie odchodzić z polityki, zostawiając za sobą ofiary i mając na sumieniu przewinienia wobec własnego narodu.

Premierowi Tuskowi hasło "liczy się tu i teraz" przysporzyło więcej zwolenników niż przeciwników. Tymczasem powinno go raczej zdyskredytować jako polityka. Czy tolerowanie kompletnej nieodpowiedzialności rządzących świadczy o infantylizacji naszego społeczeństwa?


- W pewnym sensie tak. Politycy szukają sloganów, które pozwolą im utrzymać się przy władzy. Dostosowują się w swoich publicznych wypowiedziach do tego, czego dane społeczeństwo oczekuje. W Polsce widać to może bardziej jaskrawo niż w innych krajach - z kilku względów. Przede wszystkim społeczeństwo jest tak niesłychanie zmęczone i tak biedne, że może to "grillowanie", o którym tyle się mówi, jest czymś nieuniknionym. Innym zagadnieniem jest fakt, że nie znamy statystyk i nie wiemy, jaki procent ludności w czasach polskich powstań popierał je. Nie wiem, czy nie jest przypadkiem tak, że we wszystkich społeczeństwach większość ludzi woli się zająć "grillowaniem". Trzeba sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób do tych ludzi dotrzeć. Nie da się tego zrobić poprzez mówienie o tym, że coś jest sprawiedliwe, a coś innego nie.

Dla części osób wstrząsem była katastrofa smoleńska. Zryw narodowy, jaki po niej nastąpił, został jednak natychmiast stłumiony poprzez całkowite odwrócenie systemu wartości. Narzucono nam standardy nagradzania za kłamstwo i za brak odpowiedzialności, a karania za dobro, za poszukiwanie prawdy i za zachowywanie pamięci.

- Selekcja negatywna to zjawisko, które miało miejsce pod panowaniem sowieckim, w PRL. To, co dzieje się teraz, stanowi do pewnego stopnia kontynuację tego procesu. Nie można jednak zakładać, że jeśli wytłumaczymy to ludziom, wtedy stwierdzą oni: "Ach, Palikot łamie tabu cywilizacyjne, więc należy się od niego odwrócić". To było możliwe w wieku XIX, teraz niestety nie jest. Palikot znalazł sposób na dotarcie do niższych warstw ludzkich instynktów i na nich gra. Łączy się to z ogromną nienawiścią do katolicyzmu, która wciąż jest aktywną siłą działającą w świecie. Są w Polsce i na świecie siły, które chciałyby przerobić Polaków na bezwolną masę, zrobić z nich barbarzyńców. Począwszy od Urbana, a kończąc na Palikocie - ich cel jest ten sam: schamienie i ześwinienie polskiego społeczeństwa.

Czyli znowu bolszewia.




- Bolszewia była antychrześcijańska, a właściwie antykatolicka. Była wulgarna, ale niespecjalnie starała się zwulgaryzować innych. To, z czym mamy do czynienia dzisiaj, to jeszcze inna siła, której chodzi o to, żeby z Polaków zrobić naród chamów. Wiele razy się z tym spotkałam, istnieją ludzie, którym niszczenie innych po prostu sprawia przyjemność.





Członkowie rządu uważają swoje działania za "nowoczesne" i budujące silną pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Jak ich działania po katastrofie smoleńskiej zostały odebrane w Stanach Zjednoczonych?

- Zdecydowana większość mieszkańców Stanów Zjednoczonych nie jest zainteresowana tym, co dzieje się w niegermańskiej Europie. Ta jednak część społeczeństwa, która zajmuje się zawodowo tymi zagadnieniami, przekazała władzom amerykańskim informacje o polityce rządu Donalda Tuska. Ocena takich działań, jak brak dymisji ministrów po katastrofie smoleńskiej, a wręcz nagradzanie czy awansowanie niektórych urzędników państwowych odpowiedzialnych za poważne zaniedbania odnośnie do zapewnienia bezpieczeństwa prezydentowi RP i lecącej z nim delegacji, jest jednoznacznie negatywna. W wyniku takich działań prestiż Polski na arenie międzynarodowej poważnie się obniżył. Polska nie jest teraz brana pod uwagę w polityce międzynarodowej. Nie w wyniku samej katastrofy, ale tego, co stało się potem - takich działań jak na przykład brak natychmiastowej dymisji ministra obrony narodowej.

Ludzie, którym na Polsce zależy, są teraz bardzo przybici.

- W Stanach Zjednoczonych zamiast lamentować - a tego widzę dużo w polskiej prasie opozycyjnej - ludzie od razu zabierają się do pracy z myślą o przyszłych wyborach. Codziennie trzeba zrobić coś, żeby pozyskać chociaż jednego wyborcę.

Ten podział na "narzekających", okopanych w swoich twierdzach i czekających na to, aż władza sama się zmieni, i na popierających ślepo każde działanie władzy, jest efektem tego, że Polska jest krajem postkomunistycznym, czyli postkolonialnym? Węgry też są przecież krajem postkomunistycznym, a jednak wydają się iść obecnie zupełnie inną drogą niż Polska. Z czego to wynika?

- Z kilku przyczyn. Po pierwsze - Polska wciąż jest krajem katolickim. Jak już mówiłam, na świecie istnieją bardzo zdecydowane siły, które za wszelką cenę chciałyby zniszczyć katolicyzm. W pewnej mierze są one wycelowane w Polskę. Druga przyczyna to rzeczywiście postkolonializm, który widzimy zarówno w pasywności mas, jak i w gotowości do podążania rządzących za obcym "panem". Trzecim wreszcie powodem takiego stanu rzeczy jest degeneracja tego, co kiedyś nazywało się sarmatyzmem. Sarmatyzm oznaczał przekonanie o tym, że człowiek powinien być wolny. Powinien szanować wolność innych, ale samemu także nie dać się zjeść w kaszy. Łączyło się to również z gotowością do obrony wolności, niezależności i spokoju. Wojowniczość została jednak w Polakach stłumiona. Nie widać w Polsce obecnie zdolności do postawienia się władzy. Przyczyną jest tutaj niesamowite wykrwawienie Narodu nie tylko w czasie wojny, ale i w czasie powojennym. Na Węgrzech nie istniał natomiast ideał życia sielskiego, był to zawsze naród wojowniczy. Ten gen wojowniczości pozostał u Węgrów do tej pory.

W jaki sposób obudzić go ponownie w Polakach?

- Trzeba przełamać bierność, organizując spotkania, wykłady, rozmawiając z ludźmi. Przed ostatnimi wyborami w Polsce pojawiały się głosy, że działacze Prawa i Sprawiedliwości niedostatecznie docierali do ludzi. Czasem trzeba to robić na własną rękę. Na portalach społecznościowych widać wyraźnie, jak bardzo ludzie lubią narzekać. A tymczasem mogliby tę energię spożytkować inaczej. Można ich zapytać: ilu wyborców uzyskałeś? Trzeba myśleć o strategii wyborczej, mimo że wybory są jeszcze bardzo daleko. Słyszałam, że partia Palikota już ruszyła do małych miasteczek.

Dziękuję za rozmowę.



za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120116&typ=my&id=my05.txt (kn)