I Konferencja KSD

Prof. Piotr Jaroszyński

Filozof. Autor wielu książek. Publicysta. Kierownik Katedry Filozofii Kultury na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Uczeń, a następnie współpracownik o. prof. Mieczysława A. Krąpca OP. Należy do towarzystw filozoficznych w Polsce, w USA, we Włoszech i w Szwajcarii. Pełni funkcję prezesa Fundacji Lubelska Szkoła Filozofii Chrześcijańskiej. Wchodzi w skład komitetu naukowego Powszechnej encyklopedii filozofii. Jest redaktorem naczelnym pisma „Człowiek w Kulturze". Aktywnie działa na rzecz rozwoju kultury polskiej w ojczyźnie i licznych środowiskach polonijnych w świecie (np. USA, Kanada, Norwegia, Niemcy). Od 1998 r. lider Katolickiego Stowarzyszenia „Rodzina Polska".

 

* * *
Dziennikarz - świadek prawdy czy wyraziciel opinii?
Obraz współczesnego świata jest niemal całkowicie kształtowany przez media. Większość z nas nie tylko tak rozumie politykę czy ekonomię, jak to pokazują media, ale kształtują one również naszą wrażliwość moralną, nasz smak artystyczny, a nawet postawy religijne. To z kolei sprawia, że na dziennikarzu spoczywa niewyobrażalna odpowiedzialność, bo to on jest na pierwszym planie działania mediów. Znaczenie takiej odpowiedzialności podkreślamy wówczas, gdy nawołujemy, aby media nie kłamały, nie manipulowały, aby dziennikarz mówił prawdę, czy wręcz - jak to zostało zasygnalizowane w temacie sympozjum - był świadkiem prawdy. Takie sformułowanie, a właściwie apel jest znakiem jakiejś dramatycznej sytuacji, tak jakby w mediach kłamstwo i manipulacja były na porządku dziennym. Dlatego potrzebują nie tylko dziennikarzy prawdomównych, ale wręcz świadków prawdy. Ale sprawa nie jest taka prosta, ponieważ dziennikarz rzadko ma szansę bycia świadkiem.
Co bowiem znaczy słowo „świadek"? Dziś słowo to wiążemy najczęściej, z kimś kto bezpośrednio uczestniczył w jakimś wydarzeniu, i w związku z tym może zdać relację, „jak to naprawdę było". Takich świadków najczęściej poszukują sądy (tzw. naoczny świadek), pojawiają się oni również w mediach, gdy nie tylko zdają relację, co widzieli, ale również wydarzenia zostały przez nich osobiście utrwalone choćby na taśmie filmowej.
Jest jednak inne jeszcze znaczenie słowa „świadek", o którym dziś zapomnieliśmy, a które jest ciekawe i ważne. Polskie słowo „świadek" odnosi się bowiem z jednej strony do świadectwa, które dawniej oznaczało list lub pismo uwiarygodniające jego posiadacza, z drugiej zaś do „sumienia", które jest moralną świadomością, jest to „się-wiadomość"1. Świadek w tym ujęciu to osobą wiarygodna i ktoś, kto ma wyrobione poczucie moralne. Z kolei w łacinie pojawiły się dwie konotacje: testificor - ten, kto świadczy, oraz testamentum; „ostatnia wola" znana jako testament, a także jako „przymierze człowieka z Bogiem"2. W sumie ta zapomniana paleta znaczeń ukazuje świadka jako tego, kto odpowiada i przed sumieniem, i przed Bogiem. A w połączeniu ze znaczeniem dzi-siejszym odnosiłaby się do kogoś, kto jako uczestnik pewnych wydarzeń przekazywać będzie relację w poczuciu moralnej i religijnej odpowiedzialności.
Główny problem dziennikarstwa polega dziś na tym, że świadkami wydarzeń są głównie reporterzy, natomiast pozostali dziennikarze (których jest większość), korzystają z materiałów przez kogoś dostarczonych, czyli z różnych opinii, jakie serwują mu czy to inni dziennikarze, czy agencje prasowe lub telewizyjne. Współczesne dziennikarstwo jest niezwykle rozbudowanym systemem obiegu opinii. Wystarczy zajrzeć do jakiejkolwiek gazety, by przekonać się, jak wiele znajduje się tam spiętrzonych opinii, zwanych informacjami, których źródeł trudno czasem dociec. Wobec tego większość dziennikarzy nie może być świadkami, bo ich praca polega na korzystaniu z dostarczonych przez kogoś opinii.
Jeśli mimo wszystko chcielibyśmy, aby każdy dziennikarz pozostawał świadkiem, to może to się odnosić tylko do znaczenia moralnego i religijnego, a mianowicie chcielibyśmy, aby dziennikarz nie upowszechniał opinii lub informacji niezgodnych z własnym sumieniem. Ale sumienie dziennikarza to za mało, aby poznać prawdę. I tu właśnie rodzi się problem nie tyle świadectwa, ile problem prawdy. Jak ma się opinia do prawdy?
Choć było wiele starszych kultur od greckiej, to dopiero w kulturze greckiej zdefiniowano prawdę. Oznaczała ona poznanie zgodne z rzeczywistością (po łacinie: Veritas est adequatio rei et intellectus). Fałsz dotyczył sądu, który z rzeczywistością się mija. Grecy wyróżniali prawdę naukową, która poza tym, że odnosiła się do rzeczywistości, to ponadto uwzględniała tylko to, co konieczne i niezmienne. Opinia natomiast, pozostając zdaniem prawdziwym, dotyczyła tego, co niekonieczne i zmienne.
Paradoks polega na tym, że dziś prawie wszystko jest opinią, nawet nauka, w której ciągle coś się zmienia, odrzucane są stare hipotezy, wyrastają nowe teorie. A cóż dopiero mówić o obszarze opinii medialnej, gdy jedna strona gazety przeczy stronie drugiej, a wiadomości poranne przeczą wieczornym. Zalew opinii sprzyja mijaniu się z prawdą. Tym trud-niejsza staje się praca dziennikarza, bo jak wśród różnych opinii rozpoznać, co jest prawdą, a co fałszem?
Dziennikarz, który czyta wiadomości, podając informację o tym, że w Tybecie obsunęła się lawina, raczej na oczy tego nie widział, lecz po prostu „ściągnął" tę wiadomość z Internetu, od jakiejś agencji informacyjnej. I nawet nie musi przejmować się czy to prawda, bo taka informacja ma charakter ludyczny, odbiorca lubi ciekawostki, lubi się zasmucić lub rozweselić. Prawda nie ma tu wielkiego znaczenia, zwłaszcza jeśli nikomu nic się nie stało.
Dziennikarz jako wyraziciel wielu opinii może dystansować się do prezentowanych przez siebie poglądów. Mamy tu dwojaki dystans albo do prawdy, i wtedy dziennikarz mówi: „to jest mój pogląd, do którego mam prawo" (i to niezależnie od prawdy!), albo też „wygłaszam pogląd, choć ani nie musi być on prawdziwy, ani ja nie muszę być do niego przekonany". To ostatnie ma miejsce dość często, gdy ktoś „wykupuje" głos i twarz dziennikarza, by przekazał określone treści, a dziennikarz, nie wnikając czy to jest prawda, czy fałsz, czy to jest dobre, czy złe, przekazuje po prostu treść wypowiedzi. Ale czy można bez jakichkolwiek oporów moralnych „sprzedać" swoją twarz i głos, nie zastanawiając się na tym, czemu to służy? Mimo wszystko wydaje się to dyskusyjne.
Kto jest świadkiem, ten rozumie, po co mówi prawdę, niezależnie od tego, czy jest opłacany czy nie. Rozumie, że wkracza na poziom egzy-stencjalny. Rozstrzygają się czyjeś losy, w wymiarze moralnym, życiowym, religijnym. Mogą to być losy jednego człowieka, ale mogą to być losy narodu, losy Kościoła. Stąd mówienie prawdy jako świadczenie o prawdzie, jest tak ważne, ale też może drogo kosztować. Świadczenie to składanie ofiary a przynajmniej gotowość do jej złożenia.
Natomiast wyraziciel opinii nie składa ofiary, odwrotnie, on czerpie z tego zyski. Wyraża opinię, bo mu za to płacą. Wyraża opinię, o której wie, że nie jest zgodna z prawdą albo go to po prostu nie interesuje. Osobiście zachowuje dystans, ale przecież odbiorca jest „naiwny", on chce usłyszeć prawdę. W końcu dziennikarz, lawirując między prawdą i fałszem, zostaje wciągnięty w manipulację.
Na tym właśnie polega specyfika kłamstwa medialnego, że jest ono manipulacją. Różni się ona od zwykłego kłamstwa tym, że to ostatnie jest po prostu stwierdzeniem nieprawdy, natomiast manipulacja zawsze odwołuje się do prawdy. Bez prawdy nie ma manipulacji. Nie kto inny, jak Goebbels podkreślał, że duszą propagandy jest nie tylko powtarzanie, ale również wierność faktom3. Właśnie to, że manipulacja opiera się na prawdzie, wpływa na jej skuteczność u odbiorców. Goebbels precyzyjnie instruował, kiedy można kłamać (tylko w sytuacji defensywy), a kiedy kłamać się nie powinno (w przypadku sukcesów)4. To jest manipulacja, gra prawdą, lub jeszcze inaczej: gra faktami. O tej grze faktami (jak najwięcej faktów!) pisał jeden z potentatów reklamy amerykańskiej David Ogilvy5. Mało tego, właściciel „Daily Courant” („Kuriera Codziennego”) oznajmił swoim czytelnikom, że nie będzie komentarzy, będą tylko fakty (only Matter of fact). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie... fakt, że miało to miejsce w 1702 r.
Fakty najbardziej trafiają do przekonania, są przyjmowane bezkrytycznie, a mało kto zwraca uwagę, że są one odpowiednio dobrane i poukładane, powiększane lub pomniejszane, nagłośnione lub wyciszone, tak by końcowy efekt był kłamstwem lub by prawda służyła złym i przewrotnym celom. Tego właśnie dziennikarz może i powinien być świa-dom, gdyż biorąc udział w takiej grze, staje się współodpowiedzialny za szerzone społecznie zło.
Opinia dziennikarza (własna lub zaczerpnięta z innych źródeł) nie jest wygłaszana w przestrzeni niczyjej. Dziennikarz pracuje u kogoś i dla kogoś, a jest nim właściciel radia, telewizji, gazety, którego odbiorca naj-częściej nie widzi i nie zna. A to przecież właściciel decyduje o doborze dziennikarzy i ukierunkowuje wyrażane przez nich opinie.
Ale czy pracodawca jest autonomiczny w swoich decyzjach, czy działa w ramach jakiejś grupy, choćby nawet nieformalnej? Bez specjal-nego dochodzenia, nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Słyszałem o ludziach majętnych zarówno w Polsce jak i za granicą, którzy chcieli wejść na rynek medialny w sposób zupełnie niezależny. Potracili pieniądze lub zostali zniszczeni. Uderzano w nich z boku, sekując ich działalność gospodarczą, pozbawiając kredytów bankowych. To też trzeba brać pod uwagę, gdy chcemy ustalić skalę współodpowiedzialności za medialną manipulację. Za zło medialne odpowiada nie tylko dziennikarz, ale i właściciel.
Jeśli dziennikarz chce być świadkiem prawdy, musi uważać, czy nie uczestniczy w medialnej manipulacji, bo tu jest największa pułapka w jego pracy. Biorąc udział w manipulacji sam staje się jej elementem, manipulując, jest manipulowany. Musi też zrozumieć, że jego praca ma potężne skutki w wymiarze moralnym, ponieważ konsekwencją kłamstwa staje się zło i to w skali społecznej. A wreszcie pozwalając używać swojego wizerunku, głosu i talentu dla niecnych celów, sam siebie wypala, skazując się na osobistą i zawodową porażkę. Jest maską, a maski się wymienia, gdy są zużyte i niepotrzebne.
Jeśli mówimy, że dziennikarz powinien być świadkiem prawdy, to chodzi o to, by był gotowy do heroicznej wręcz roztropności. Nie może być szaleńcem i nie może być naiwny. Musi bronić prawdy przed manipulacją w sposób inteligentny i odważny, wyznaczając granice, których nigdy nie przekroczy za żadną cenę. Nie mając możliwości bezpośredniego uczestnictwa w pewnych wydarzeniach, musi umieć rozpoznać materiał wiarygodny. Wtedy będzie świadkiem, wtedy praca jego będzie miała sens, będzie prawdziwym powołaniem. I takich właśnie dziennikarzy nam potrzeba.

1 A. Brückner, Słownik etymologiczny języka polskiego, Warszawa 1985, s. 535.
2 W. Kopaliński, Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych, Warszawa 1967, s. 757n.
3 D. Irving, Goebbels, Mózg Trzeciej Rzeszy, Gdynia 1998, s. 533.
4 Tamże, s. 535.
5 Confessions of an advertising man, New York 1971, s. 95n.