Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

III Konferencja KSD

red. Piotr Pałka

 

red. Piotr Pałka:camera

Przyznam, że po wysłuchaniu kilku pierwszych wystąpień postanowiłem, że całkowicie zmienię formułę swojej wypowiedzi i w pierwszej kolejności odniosę się nieco do tego, co już zostało powiedziane. W drugiej zaś, jako że jestem tutaj jedynym przedstawicielem mediów internetowych, można powiedzieć „mediów nowej fali", spełnię swój niepisany obowiązek i powiem kilka słów o tym, jak internet może wpływać na podejście dziennikarzy do zawodu. A także: jakie korzyści będą z tego powodu mieli odbiorcy mediów. Oczywiście ze względu na ograniczony czas wystąpienia, jedynie zasygnalizuję pewne problemy.

Analizując sytuacje i dylematy, przed którymi stają dzisiaj dziennikarze, nie może nam umknąć pewna oczywistość: media się nieustannie przeobrażają, ale obecnie dzieje się to w tak szybkim tempie, że przeciętny dziennikarz, czy odbiorca mediów nie są już w stanie tych zmian, ani ich kierunków na bieżąco rejestrować.

To sprzyja poczuciu dezorientacji, przyjmowaniu za normalne tego, co jeszcze wczoraj było niedopuszczalne. Gdy próbuje się dzisiaj opisać negatywne zmiany w funkcjonowaniu mediów, to najczęściej się wskazuje na zjawisko ich tabloidyzacji. To jest oczywiście problem, ale chyba jednak nie największy.

Ojciec Aleksander Posacki opisywał w swoim wystąpieniu antropoteizm dzisiejszej kultury, który powoduje, że nawet przykazania Dekalogu traktuje się poważnie o tyle, o ile odnoszą się do krzywdy wyrządzonej człowiekowi. Oczywiście źródła tego stanu rzeczy tkwią w kulturze i duchowości Zachodu sprzed kilku wieków, ale jeszcze nigdy ten antropoteizm nie miał tak silnego sojusznika, jak dzisiaj. Tym sojusznikiem są media masowe, które wzmacniają to zjawisko, bo ono stanowi jądro pewnej „tradycji dominującej". To pojęcie zaproponowane przez kardynała Angelo Scolę oznacza nurt przekonań i świeckich dogmatów, które spychają na margines każdą inną „tradycję", która nie zawiera elementów z nią zbieżnych. Takim nurtem przedstawiania i przeżywania rzeczywistości jest właśnie chrześcijaństwo.

W tradycji dominującej najważniejszy jest człowiek, najważniejszy jest konsument. A konsument nie potrzebuje Chrystusa i Kościoła, bo to przecież oznacza odmienną hierarchię wartości, która - jak przypuszczają strażnicy tego nurtu - jest zagrożeniem dla „tradycji dominującej". Media są antropocentryczne, ale liczą się z tym, że człowiek w sposób naturalny jest religijny. Dlatego zamiast wprost negować prawdziwą religię, najczęściej wspierają pewien model religijności, który ją najskuteczniej z ludzkich serc wykorzenia. Tym modelem jest religijność synkretyczna. Skrojona pod zachcianki dzisiejszego człowieka wchłonie choinkę, reinkarnację, wróżki, duchy, obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, Buddę, akceptację antykoncepcji, jogę itd. Co tylko sobie Państwo życzą. Katolik żyjący w nurcie „tradycji dominującej" wie, że powinien sobie wybrać z nauczania Kościoła te elementy, które mu nie przeszkadzają żyć „po swojemu", czyli bez tego nieznośnego dyskomfortu powodowanego przez poczucie grzechu.

„Tradycja dominująca" widzi w katolicyzmie spore zagrożenie, ponieważ nauczanie Kościoła jest zagrożeniem dla jej istotnych elementów, na przykład dla hedonizmu. Nic dziwnego, że bluźnierstwo, o którym tyle mówił w swoim wystąpieniu ojciec Posacki jest przez tę „tradycję" więcej niż akceptowane. Profanacje są w tym nurcie przejawami wolności słowa, a kompletny bełkot ideologów tzw. trzeciej fali ateizmu, jak Richard Dawkins, Christopher Hitchens, czy Michael Onfray to poważne analizy podważające prawdy wiary.

Jak wygląda marginalizacja tych, którzy nie chcą akceptować hegemonii „tradycji dominującej"? Przykład z polskiego podwórka, o którym zresztą w innym kontekście wspomniał jeden z moich przedmówców. Jan Pospieszalski jest od kilku lat wyrzucany z TVP, bo rzekomo prezentuje „skrajne i kontrowersyjne poglądy". Jakie to poglądy? Ano takie, że aborcja jest zabójstwem i powinna być zabroniona, że homoseksualiści nie powinni mieć prawa zawierania sformalizowanych związków i adoptowania dzieci. Problem polega na tym, że wg badań opinii publicznej tak myśli ponad 2/3 Polaków. Zdecydowana większość z nas ma więc „skrajne i kontrowersyjne poglądy", ale to i tak się nie liczy przy ustalaniu programu telewizyjnego. Bo „tradycja dominująca" gardzi zdaniem większości, choć jej „kapłani" z uporem podkreślają, że jest dokładnie odwrotnie.

W wystąpieniu księdza Waldemara Chrostowskiego kluczowym pojęciem była dialogomania, czyli model dialogu, będącego antydialogiem, w którym jedna ze stron z założenia jest statystą. A to po to, żeby tworzyć wrażenie, że racje drugiej strony wynikają z jakiejś dyskusji. To zjawisko dotyczy nie tylko stosunków między katolikami i żydami, ale niemal wszystkich spraw światopoglądowych i politycznych. Dialogomania służy bowiem utrwalaniu „tradycji dominującej".

Jeśli pytamy o granice kompromisu dziennikarza, który jest katolikiem, to niestety jest mu niezwykle trudno funkcjonować w tym wszystkim, bo często możliwości takiego kompromisu po prostu nie ma.

Internet zmienia media każdego dnia. Zagrożenia związane z jego rozwojem to temat na osobną konferencję, bo jest ich naprawdę wiele. Skupmy się jednak na pozytywach.

Wszyscy pamiętamy czasy, gdy cała Polska zasiadała przed telewizorami, żeby obejrzeć główne wydanie „Wiadomości". Od tego, który materiał otwierał wydanie tego serwisu informacyjnego, jak zapowiedział go prezenter, kto komentował, albo jakie zdjęcia pokazano, zależało to, co będą myśleli na dany temat Polacy. Jeśli coś się nie zmieściło do „Wiadomości", to większość obywateli po prostu o tym nie wiedziała. To był przekaz jednokierunkowy, w którym widzom komunikowano pewną wersję wydarzeń, a oni zazwyczaj w nią wierzyli (poziom zaufania do programów informacyjnych TVP był bardzo wysoki). Sytuacja diametralnie się jednak zmieniła. Nie tylko ze względu na wielość programów informacyjnych, a nawet pojawienie się telewizji informacyjnych, ale przede wszystkim dlatego, że dla kilku milionów obywateli głównym źródłem informacji i komentarza jest internet.

Internet jest medium dla aktywnego odbiorcy i uczy postawy aktywnego udziału w wydarzeniach. Tutaj można od razu znaleźć komentarze różnych stron sporu i zdanie innych internautów, uzupełnić depesze o własne informację, wejść w kontakt z autorem in formacji, pomóc bohaterom tekstu, czy zaprotestować przeciwko opisywanemu zjawisku. Wszelkie przejawy manipulacji słowem czy obrazem w telewizji, w ciągu kilku minut są ujawniane w internecie w postaci nagrań, zrzutów z ekranów, zjadliwych komentarzy, później również szczegółowych analiz. Każdy, kto chce dzisiaj świadomie manipulować, musi się liczyć z tym, że może zostać złapany za rękę szybciej, niż odniesie z tego powodu jakąkolwiek korzyść. Podobnie jest z tekstami dziennikarzy prasowych. Boleśnie się o tym przekonała jedna z dziennikarek, która dokonywała plagiatów. Przynajmniej kilkakrotnie w swoich tekstach posiłkowała się obszernymi fragmentami zaczerpniętymi z książek i artykułów innych osób. Proceder bardzo szybko wyszedł na jaw, gdy zaczęła swoje teksty publikować w internecie.

To ma spore znaczenie, bo przekaz jednokierunkowy demoralizował dziennikarzy. Łatwiej im było uwierzyć, że są „kapłanami", którzy prowadzą swoich czytelników/widzów za rękę, oświecają ich.
Internet jest medium, w którym odbiorcy pogłębiają informację, poprawiają dziennikarzy, coraz częściej idą znacznie dalej w swoich prywatnych śledztwach, często dzięki informacjom znajdującym się wyłącznie w internecie. Opisują sprawy, których próżno szukać w tekstach laureatów nagród dziennikarskich. Jak wielka jest presja internautów świetnie obrazuje anegdota na temat jednego ze strażników „tradycji dominującej" Tomasza Lisa. W tekście Luizy Zalewskiej z „Dziennika" jeden ze współpracowników Lisa opowiada: „Jak tu szanować szefa, człowieka niby poważnego, o wyjątkowo wysokiej pozycji, któremu zdarzało się zaczynać poranne kolegia od przejrzenia internetu, by odszukać wszystkie wpisy na swój temat i temat swej przyjaciółki, i który czasem na tzw. zwyżce, czyli specjalnym podium w newsroomie, potrafił bez zażenowania pod rozmaitymi nickami na gazetowych forach komentować w sieci nie tylko bieżące wydarzenia polityczne. A kiedy plątały mu się już nicki, Hanka pomagała mu założyć nowe konta".

Presja internetu w dużej mierze niweluje zjawisko zamilczania niewygodnych informacji, które wcześniej było w mediach na porządku dziennym. To z kolei oznacza, że dziennikarze nie bojący się takich niewygodnych tematów mają niespotykaną do tej pory swobodę działania. Ale są też trudności z tym związane: anonimowość w sieci, trudności związane z autoryzacją wypowiedzi i weryfikacją treści, rodzą także niebezpieczeństwo związane z manipulacją. Z sieci wydostaje się wiele informacji nieprawdziwych i plotek, które zostają uznane za fakty i są nadal powtarzane na forach internetowych i blogach. Czasem są one przyswajane przez dziennikarzy, którzy nadają im już oficjalny charakter, pisząc o nich w tekstach informacyjnych.

Wszystko wskazuje na to, że ofiarą rozwoju internetu padną media drukowane. Gdy kilka lat temu amerykański medioznawca prof. Phillip Meyer napisał w swojej książce „Znikająca gazeta", że w 2043 roku wyjdzie drukiem ostatnia gazeta, dziennikarze prasowi byli nie tylko oburzeni, ale też uznali Meyera za fantastę. Dzisiaj, gdy w Stanach Zjednoczonych potentaci prasowi zwolnili tysiące dziennikarzy, kilka znanych marek przeniosło się do internetu, dawni krytycy przyznają, że być może Meyer był optymistą. Tendencję „zwijania się" mediów papierowych obserwujemy także w Polsce, gdzie sprzedaż prasy codziennej i tygodniowej leci na łeb na szyję, za to witryny internetowe „Rzeczpospolitej", „Dziennika", „Gazety Wyborczej", czy tygodników są coraz okazalsze. Dziennikarze są zmuszani przez swoich szefów do zmiany przyzwyczajeń - dawniej przygotowywało się tekst na zamknięcie wydania, czyli na godziny wieczorne. Dziś każda pora na newsa czy komentarz jest dobra, bo w każdej chwili można je opublikować na portalu internetowym.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.