Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

prof. Grzegorz Kucharczyk - Miłosierdzie bez nawrócenia, sumienie bez formacji

Na naszych oczach wykluwa się to, co kardynał Walter Kasper na krótko przed pontyfikatem papieża Franciszka nazwał koniecznością nowego paradygmatu Kościoła – od marca 2013 roku konieczność w szybkim tempie staje się rzeczywistością.

Zmiana paradygmatu oznacza zmianę zasady naczelnej. Ta zaś w naturalny sposób pociąga za sobą zmianę znaczenia słów. A także rozerwanie pojęć, które w nauce Kościoła od początku były złączone. Wszak naturą katolicyzmu jest łączenie – wiary z rozumem, prawdy z wolnością, piękna z dobrem. Te szczęśliwe syntezy – jak mawiał Benedykt XVI – przez wieki warunkowały rozwój katolickiej doktryny, a w związku z tym – wzrastanie Kościoła. Początkiem kryzysu Kościoła – a co za tym idzie, także naszej cywilizacji – były każdorazowe rozerwania tych (oraz innych pojęć) i powstawanie fałszywych dychotomii (Benedykt XVI), czyli przeciwstawianie sobie tego, co powinno być, i przez wieki było, złączone.
Zwróćmy uwagę, że na budowaniu fałszywych dychotomii opierała się i opiera istota każdej herezji. Wszystkie herezje chrystologiczne pierwszych wieków (na czele z arianizmem) przeciwstawiały, w taki czy inny sposób, bóstwo Chrystusa Jego człowieczeństwu. Tylko katolicka nauka przechowała prawdę o szczęśliwej syntezie, która mówi o Zbawicielu jako o prawdziwym Bogu i prawdziwym człowieku.


Podobnie rzecz się ma z herezją protestancką. Marcin Luter oparł swoją naukę na przeciwstawieniu wiary rozumowi. W jakich niewybrednych słowach atakował on rozum i całe dziedzictwo klasycznej filozofii zaadaptowanej przez Kościół w wiekach średnich! Jak zdecydowanie przeciwstawiał prawdę głoszoną przez Magisterium Kościoła (którego autorytet całkowicie odrzucał) wolności każdego chrześcijanina w kwestii interpretowania Pisma Świętego według własnego sumienia.


Obserwując ostatnie wydarzenia w Kościele, nie sposób nie odnieść wrażenia, że przeprowadzana właśnie zmiana paradygmatu Kościoła nosi w sobie wszelkie znamiona fałszywych dychotomii i to łudząco podobnych do tej, której autorem był twórca niemieckiej reformacji. W 2014 roku usłyszeliśmy więc z ust kardynała Reinharda Marksa – kolejnego niemieckiego purpurata należącego do kręgu najbliższych współpracowników papieża Franciszka – że w określonych przypadkach należy oddzielić doktrynę od wymogów duszpasterskich (co kardynał Robert Sarah celnie skomentował, porównując ten postulat do duchowej schizofrenii).


Całkiem niedawno z ust ojca Antonia Spadaro TJ, który uchodzi za teologa cenionego przez papieża Franciszka, usłyszeliśmy, że w teologii dwa plus dwa nie zawsze równa się cztery. A więc nagle przestaje obowiązywać to, co zawsze stanowiło o sile katolickiej teologii, czyli wznoszenie się na dwóch skrzydłach – wiary i rozumu – ku kontemplacji prawdy, jak pisał w 1998 roku święty Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio. Ze słów redaktora „La Civilta Cattolica” można bowiem wnosić, że mylił się w czasie swojego słynnego wykładu w Ratyzbonie w 2006 roku Benedykt XVI, kiedy wskazywał, że specyfiką katolickiej wizji Boga (w odróżnieniu od czysto woluntarystycznej reprezentowanej przez islam) jest połączenie pojęcia Boga–Miłosiernego Ojca i Boga–Logosu.


Inna rozpowszechniana w ostatnim czasie fałszywa dychotomia polega na forsowaniu nowego pojęcia miłosierdzia. Nowa wersja również polega na rozerwaniu tego, co zawsze w katolickiej nauce o miłosierdziu – od Apostołów do świętej Faustyny Kowalskiej – było złączone, czyli skruchy, przebaczenia i wezwania do nawrócenia. Dziś zostało z tego już tylko przebaczenie, a tych, którzy w ślad za świętym Janem Pawłem II przypominają, że Chrystus przebaczając jawnogrzesznicy, powiedział również: Idź, a od tej chwili już nie grzesz (J 8, 11), oskarża się o rygoryzm albo wręcz zrównuje z bezdusznymi faryzeuszami.

Miłosierdzie bez skruchy i nawrócenia

Można by to zilustrować licznymi cytatami z obu sesji synodu do spraw rodziny lub passusami z posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris laetitia. Ograniczmy się tu jednak do przypomnienia słów, które w lutym 2017 roku wypowiedział papież Franciszek do członków Roty Rzymskiej, najwyższego trybunału kościelnego, odnosząc się do postępowań o stwierdzenie nieważności małżeństwa (na mocy decyzji papieża reguły w tym względzie zostały znacznie rozluźnione). Franciszek podkreślał w swoim przemówieniu, że księża powinni być świadkami sakramentu małżeństwa, ale również wspierać tych, dla których stało się jasne, że ich związek nie jest żadnym sakramentalnym związkiem i chcą wyjść z tej sytuacji. Papież dodatkowo podkreślił, że spojrzenie czułości i współczucia należy się także tym, którzy żyją w tak zwanych związkach „cywilnych”, albo nawet i bez takiego związku, bo to oni przede wszystkim są maluczkimi i ubogimi. Towarzyszenie to – mówił dalej biskup Rzymu – nie może jednak ze strony księży przyjąć formy działania w charakterze ekspertów od biurokracji lub norm prawnych.
A więc miłosierdzie bez nawrócenia. A ci, którzy o tym przypominają, są bezdusznymi biurokratami tkwiącymi w formułkach prawnych.


Któż jeszcze dzisiaj pamięta, że Marcin Luter paląc w 1520 roku bullę papieską grożącą mu ekskomuniką, jeśli nie zaprzestanie szerzenia herezji, spalił jednocześnie księgę prawa kanonicznego? Oto prawdziwy prototyp człowieka wolnego od okowów biurokracji i nadmiernego przywiązania do norm prawnych.

Katechizm tylko dla „rygorystów”?

Ze słów papieża skierowanych do Roty Rzymskiej wynika coś jeszcze. Okazuje się bowiem, że właściwie trybunał jest niepotrzebny, skoro de facto to małżonkowie sami unieważniają swój związek poprzez stwierdzenie, że chcą wyjść z tej sytuacji. Wyraz „sumienie” się tutaj nie pojawia, ale przecież w całym nauczaniu Franciszka wprowadzającym nowy paradygmat w nauczaniu o małżeństwie jest to wyraz kluczowy.


Katolickie rozumienie sumienia zakłada związek tego pojęcia z formacją, która wiedzie do prawdy. Jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego: Sumienie powinno być uformowane, a sąd moralny oświecony. Sumienie dobrze uformowane jest prawe i prawdziwe. Formułuje ono swoje sądy, kierując się rozumem, zgodnie z prawdziwym dobrem chcianym przez mądrość Stwórcy (par. 1783). Jednak nie można zakładać, że sumienie zawsze wyda osąd właściwy, albowiem jak przypomina Katechizm, sumienie, stając wobec wyboru moralnego, może wydać zarówno prawy sąd zgodny z rozumem i prawem Bożym, jak i – przeciwnie – sąd błędny, który od tego odbiega (par. 1786).


Tymczasem jeśli czytać feralny fragment Amoris laetitia dopuszczający w wyjątkowych przypadkach osoby rozwiedzione żyjące w tak zwanych „cywilnych” związkach do Komunii Świętej oraz orzeczenia różnych episkopatów (na przykład Niemiec) interpretujące ten zapis adhortacji w duchu miłosierdzia bez skruchy i nawrócenia, można odnieść wrażenie, że istnieje jakiś automatyzm właściwych rozstrzygnięć ludzkiego sumienia. Skoro bowiem to w konkretnych przypadkach konkretny człowiek w swoim sumieniu (to samo dotyczy jego spowiednika) ma rozstrzygnąć, czy już jest gotowy do przystąpienia do Komunii Świętej, mimo trwania w stanie grzechu (życie w związku „cywilnym”), już sam fakt roztrząsania tej sprawy w swoim sumieniu jest gwarantem właściwej decyzji (czyli przyjęcia Komunii).


Katechizm mówi jednak, że w sytuacjach, w których sąd moralny wydawany przez sumienie jest mniej pewny, człowiek powinien kierować się rozeznawaniem woli Bożej wyrażonej w prawie Bożym (par. 1787). Przy czym ten sam Katechizm podkreśla, że we wszystkich przypadkach należy stosować zasadę, iż nigdy nie jest dopuszczalne czynienie zła, by wynikało z niego dobro (par. 1789).


No tak, ale ja tutaj przytaczam suche paragrafy, zachowuję się jak prawdziwy ekspert od norm prawnych i oschły rygorysta, a przecież – jak słyszymy choćby od biskupów niemieckich czy maltańskich – chodzi o ratowanie nowego związku (żadnej wstrzemięźliwości seksualnej, której domagała się Familiaris consortio) lub dobro dzieci. Co więcej, dzięki ojcu Spadaro powinienem przecież wiedzieć, że nie zawsze dwa i dwa równa się cztery.

Kontekst ponad wszystko!

Ba, tak w ogóle to nie wiadomo, czy jest o co (czyli o nienaruszalność sakramentalnego małżeństwa) kruszyć kopie, skoro może się okazać, że to, w co Kościół zawsze wierzył, stanowi jedynie kwestię znalezienia właściwego kontekstu. Przekonuje o tym nowy (od października 2016) generał Towarzystwa Jezusowego, ojciec Arturo Sosa Abascal. Ten uchodzący za „bergoglianistę” Wenezuelczyk w wywiadzie udzielonym w lutym 2017 roku szwajcarskiemu dziennikarzowi Giuseppe Rusconiemu stwierdził, że fragmenty Ewangelii, w których Chrystus wypowiada jasne słowa o nierozerwalności małżeństwa – co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela (Mt 19, 6) – wcale nie są tak jednoznaczne. Należy bowiem zacząć od rozważenia – mówił generał jezuitów – co właściwie Jezus powiedział. W tamtym czasie nikt nie miał sprzętu nagrywającego, aby zapisać słowa. Wiadomo tylko, że słowa Jezusa należy umieścić w kontekście. Zostały one wypowiedziane w określonym języku, w określonym otoczeniu i skierowane do określonego odbiorcy.


Generalnie chodzi o to – podkreśla zwierzchnik jezuitów – by nie powątpiewać, tylko rozróżniać. A rozróżniać należy we własnym sumieniu i bez przesadnego spoglądania na doktrynę. Słowo „doktryna” należy do tych, które nieszczególnie lubię. Komunikuje ono przekaz o twardości kamienia. A ludzka rzeczywistość ma o wiele więcej odcieni; nigdy nie jest biała albo czarna, jest w stałym rozwoju – wyjaśnia ceniony przez obecnego papieża ojciec Sosa.


A w moim umyśle suchego rygorysty, ale i historyka pobrzmiewa pamięć słów, które w 1520 roku w swoim traktacie Do chrześcijańskiej szlachty narodu niemieckiego pisał Marcin Luter. Dzieło to – jak podkreśla kardynał Walter Brandmüller – o wiele bardziej niż głośne tezy z Wittenbergi jest świadectwem zerwania przez zbuntowanego księdza z Kościołem. Twórca reformacji odrzucał w nim bowiem autorytet Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i wzywał byśmy wszyscy stali się wolni i odważni i nie głuszyli ducha wolności – jak nazywa go Paweł [Apostoł] – wymyślonymi słowami papieży, ale (…) to, co oni [papieże i biskupi] robią albo opuszczają, wedle naszego wierzącego rozumienia Pisma mierzyli.

Jakiego sumienia potrzeba?

Od niemal pięćdziesięciu lat słowo „sumienie” służy jako wytrych do otwierania drzwi ekspansji tak zwanej moralności sytuacyjnej (potępionej w 1993 roku przez świętego Jana Pawła II w encyklice Veritatis splendor). Także w tym względzie pionierami byli biskupi niemieccy, którzy w sierpniu 1968 roku w tak zwanej deklaracji z Königstein oddali pod osąd sumienia wiernych, czy będą oni przestrzegać nauki zawartej w encyklice Humanae vitae Pawła VI (o zakazie antykoncepcji).


A przecież – jak przypomina Romano Amerio w swojej monumentalnej Iota unum – Sumienie to poczucie, że prawo moralne pochodzi od kogoś innego i jest bezwzględnie obowiązujące. Człowiek nie może nic do niego dodać i nic od niego odjąć. Nie może ustosunkować się inaczej niż poprzez poddanie swej wolności. (…) Wreszcie prawość sumienia, to praktyczne uznawanie prawdy i rzetelność w przybliżaniu jej sobie samemu. Człowiek przybliża sobie tę prawdę, ale jej nie stwarza.


Fałszywa dychotomia polegająca na rozerwaniu iunctim między sumieniem a jego formacją w prawdzie, jest z pewnością znamieniem poważnego kryzysu trapiącego nasz Kościół, a w związku z tym także naszą cywilizację. Jakość społecznego i publicznego życia, jakość demokracji zależy wprost od tego, co rozumie się pod pojęciem sumienia i ile się czyni dla jego uformowania, albowiem gdy wedle panującego nowoczesnego myślenia zredukuje się sumienie do płaszczyzny tego, co subiektywne, z której zostały usunięte religia i moralność, nie będzie wówczas środka zaradczego dla kryzysu Zachodu i Europa zostanie skazana na regres. Jeśli jednak sumienie zostanie na nowo odkryte jako miejsce słuchania Prawdy i Dobra, jako miejsce odpowiedzialności wobec Boga i bliźnich – co jest siłą przeciw każdej dyktaturze – wtedy istnieje nadzieja na przyszłość – podkreślał dobitnie 4 czerwca 2011 roku w Zagrzebiu Benedykt XVI.

Grzegorz Kucharczyk – historyk myśli politycznej, profesor Instytutu Historii PAN, wykładowca Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa oraz Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

za: Polonia Christiana nr 56 z 2017r.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.