Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Ewa Thompson - Polskość to normalność

Przypominamy ważny i wciąż aktualny zapis wystąpienia prof. Ewy Thompson podczas kongresu Polska Wielki Projekt. Została wtedy wyróżniona medalem "Odwaga i Wiarygodność".

Filozofowie greccy nauczyli Europejczyków, że te same reguły myślowe
obowiązują w filozofii i w fizyce, w życiu codziennym i w życiu przemysłowym. Ta
grecka logika jest głęboko zakorzeniona wśród Polaków, bardziej niż w jakimkolwiek
innym europejskim kraju. Z kolei chrześcijaństwo, które głęboko przeorało polską
świadomość, umieściło rozróżnienie pomiędzy dobrem a złem w samym centrum
swoich zasad. Tak, Polakom daleko do chrześcijańskiej doskonałości, ale w
porównaniu z historią Niemiec, Rosji, Wielkiej Brytanii Polacy wypadają bardzo
dobrze – mówiła prof. Ewa Thompson w wystąpieniu podczas kongresu Polska Wielki
Projekt.

Z zawodu jestem literaturoznawcą, nie mogę więc przedstawić Państwu jakiejś
użytecznej analizy ekonomicznej czy technicznej. Ale literaturoznawstwo ma to do
siebie, że pozwala dużo czytać, co po pewnym czasie owocuje niezłym rozeznaniem
fundamentalnych idei, dzięki którym funkcjonuje społeczeństwo. Więc chciałabym
Państwu przedstawić pewną tezę, która wyrosła na gruncie innej tezy, przypisywanej
Premierowi Donaldowi Tuskowi. Parę lat temu karierę medialną zrobiła uwaga
premiera Tuska, że polskość – to nienormalność. Uwaga była wyjęta z kontekstu, ale
moim zdaniem nie jest to opinia odosobniona. Od czasów Stanisława Brzozowskiego
czy szkoły krakowskiej polska inteligencja cierpi na coś, co nazwałabym kolonialnym
niezadowoleniem lub kolonialnym resentymentem, i co przejawia się w namiętnej
krytyce polskości. Pewien sympatyczny historyk niedawno napisał książkę, w której
twierdzi, że tzw. Rzeczpospolita sarmacka w ogóle nie istniała, że była tylko
zasłonką, za którą królowała nicość. Typowo nominalistyczna ślepota.

W moim rozumieniu jest dokładnie odwrotnie. Ja twierdzę, że polskość – to
normalność. Na tym właśnie polega siła polskości. Co to jest normalność? Jest to
pewna postawa wobec życia, która wykształciła się w Europie w przeciągu stuleci, na
bazie chrześcijaństwa i greckiej epistemologii. To jest moja definicja europejskiej
normalności. Cała reszta wypływa z tych zasad. Grecką epistemologię streściłabym
przy pomocy matematycznej metafory: 2+2=4, a nie, jak to się dzieje w wielu
filozofiach współczesnych, czasem 4, a czasem 5, a czasem 3. Filozofowie greccy
nauczyli Europejczyków, że te same reguły myślowe obowiązują w filozofii i w fizyce,
w życiu codziennym i w życiu przemysłowym. Ta grecka logika jest głęboko
zakorzeniona wśród Polaków, bardziej niż w jakimkolwiek innym europejskim kraju. Z
kolei chrześcijaństwo, które głęboko przeorało polską świadomość, umieściło
rozróżnienie pomiędzy dobrem a złem w samym centrum swoich zasad. Tak,
Polakom daleko do chrześcijańskiej doskonałości, ale znów w porównaniu z historią
Niemiec, Rosji, Wielkiej Brytanii – Polacy wypadają bardzo dobrze.

To, co zbudowano w Europie przez dwa tysiąclecia na podstawie
chrześcijaństwa i greckiej epistemologii, jest obecnie przemalowywane na inne
kolory, wstawia się do tego domu meble w stylu Bauhaus, robi się remonty i
przekształcenia. Ale fundament pozostaje, a jest nim zeświecczona etyka
chrześcijańska oraz sposoby poznania, sformułowane przez starożytnych Greków.
To sprawia, że Europa jest wciąż centrum cywilizacyjnym, którego osiągnięcia
zapożyczają inne kontynenty. Na tym polega europejska normalność która,
powtarzam, jest w Polsce głębiej zakorzeniona, niż u sąsiadów. I dlatego właśnie
polskość uporczywie trzyma się życia. Bo jest normalnością.

Witold Gombrowicz tak pisze o normalności w swoim "Dzienniku": "człowiek
jest istotą stworzoną do życia w sferze średniego ciśnienia, średnich temperatur". I
tak siebie określa: "Jestem …istotą średnich temperatur" ("Dziennik 1953–1956", Institut
Littéraire, 1971, str. 117, 120). Czyli trzeźwe spojrzenie na ludzkie możliwości,
podkreślanie, że ludzka normalność mieści się w sferze umiarkowanej.
Nienormalność pojawia się, gdy człowiek stara się być nadczłowiekiem, gdy
oznajmia, że zjadł wszystkie rozumy, podczas gdy w rzeczywistości nadgryzł tylko
jakiegoś trującego muchomora. Nienormalność pojawia się, gdy jakaś grupa ludzi
oznajmia, że odkryła nową i dotychczas nieznaną epistemologię, i dlatego należy się
jej władza. Sięganie poza granice ludzkiej zwyczajności praktykowane było i jest
wśród sąsiadów Polski, rzadko przez Polaków. Wiek 20-ty przyniósł nazizm i
komunizm, wcześniej byli Gustav Freytag i Friedrich Nietzsche a później – ?????.

To, co te ideologie i ludzi łączy, to podział na kastę perfekcyjną i kastę niższą,
którą trzeba zarządzać. Takich trujących filozofii Polacy na ogół nie wprowadzali w
intelektualny krwiobieg Europy.

Słyszeliśmy o normalności od średniowiecznych moralistów, ale któż by się
spodziewał znaleźć jej pochwałę u Gombrowicza, często zbyt pochopnie ocenianego
jako burzyciela tradycji i adwokata nienormalności. Tak, większość Polaków zapewne
nie jest splamiona intensywnym myśleniem, ale z pewnością odznacza się
przekonaniem, że 2+2 nie równa się pięć, jak to by wynikało z marksistowskiej
dialektyki i z niektórych innych głębokich filozofii. Przekonanie, że prawda nie jest
czymś względnym, jest wciąż w Polsce uznawane za pewnik. W polskim pisarstwie
rzadko widzi się pychę czy ambicję pouczania całego świata. Historycznie rzecz
biorąc, Polacy nie próbowali – jak to robili i robią np. filozofowie niemieccy – sięgać
poza granice ludzkiej inteligencji. Polskich nazwisk nie widać wśród nadzianych
pychą propozycji wytłumaczenia świata, ujęcia wszystkiego, co jest, w ramy teorii
stworzonej przez jeden ułomny ludzki umysł. Nie ma Marksów i Heglów, czy we
wcześniejszym wydaniu, Joachimów z Fiory. Nie ma w polskiej historii tej wścieklej
ambicji podboju, bycia numer jeden, która pozwoliła Mongołom przejść z Azji
środkowej do Europy. Zamiast tego mamy Rzeczpospolitą sarmacką, której
dziedzictwo nie powinno być błędnie określane jako "Polska zdziecinniała" (co zrobił
Stanisław Brzozowski).

Wydaje mi się, że Polacy marzą o czystej grze, o spokojnej pracy, o nie
wtykaniu nosa w sprawy innych narodów. Jak powiedział kanclerz Henryka VIII

Tomasz Morus do Richarda Rich'a: "Wybierz sobie zawód taki, w którym nie będziesz kuszony".
Myślę, że wielu Polaków chciałoby sobie wybrać taki zawód. I to jest przyczyną, dla
której wybitni reprezentanci normalności w krajach anglojęzycznych – tacy jak G. K.
Chesterton, pisarz Hilaire Belloc, filozof Lord Dahlberg-Acton, czy mąż stanu
Edmund Burke, żywili taką sympatię do Polaków.

Tę polską normalność potwierdza polska literatura. Nie ta z ostatnich lat, której
wartość jeszcze się nie skrystalizowała, lecz ta klasyczna. To prawda, że nie ma w
niej Szekspirów czy nawet Dostojewskich, ale już Flaubert wcale nie jest lepszy od
Bolesława Prusa, nie mówiąc już o doskonałości polskich poetów ostatnich stuleci.
Zgadzam się z Adamem Czerniawskim, który zauważył, że gdyby Polska była
politycznie sprawna, świat zachwycałby się "Lalką" Prusa tak jak teraz zachwyca się
"Madame Bovary" Flauberta. Parę tygodni temu David Brooks, felietonista "New
York Times", napisał felieton o cierpieniu, które może uszlachetnić i nauczyć ludzi
patrzeć na życie jak na dramat moralny, zamiast traktować je jako okazję do
przewagi nad innymi (David Brooks, "What suffering does", "New York Times", 8
kwietnia 2014) <http://www.nytimes.com/2014/04/08/opinion/brooks-what-suffering-does.html?_r=1>). To
jest rzadki przypadek obecności w "New York Times" tego typu pisarstwa, który
pojawia się masowo w literaturze polskiej, w powieściach Orzeszkowej, Prusa,
Sienkiewicza, w poezji postromantycznej od Asnyka do Miłosza i Herberta. W lwią
część polskiej literatury wkomponowane jest przekonanie, że dobro i zło nie są
względne, że marksistowska "mądrość etapu" to złowroga hipokryzja.

Największy pisarz amerykański, noblista William Faulkner, w przedmowie do
swoich "Dzieł wybranych" opowiedział historię swojego spotkania z Henrykiem
Sienkiewiczem. Jako młody chłopak czytał "Trylogię" w bibliotece swojego dziadka,
i inspiracja "Trylogią", jak również końcowa uwaga Sienkiewicza, że pisał "dla
pokrzepienia serc" stały się myślą przewodnią jego własnego pisarstwa. Faulkner też
zaczął pisać "dla pokrzepienia serc", po tragicznym zniszczeniu kultury Południa w
czasie wojny secesyjnej (William Faulkner, "Foreword to Faulkner Reader New
York": Random House, 1954). Wydaje mi się, że siła przyciągania "Trylogii" byłaby
w dalszym ciągu duża, gdyby różne Instytuty Polskie, utrzymywane z pieniędzy
polskich podatników, zechciały się trochę pogłowić, jak tę "Trylogię" w świecie
zaprezentować. Ale tu wpływ "postkolonialnego ukąszenia" jest niestety olbrzymi, i
oferta tych Polskich Instytutów rzekomo promujących kulturę polską jest czasem
komiczna w swoim krygowaniu się na postnowoczesność i intelektualne prowokacje.
G.K. Chesterton napisał kiedyś, że "najbardziej niebezpiecznym kryminalistą jest dziś całkiem
pozbawiony poczucia prawa i uczciwości filozof. W porównaniu z nim włamywacze i bigamiści są w gruncie rzeczy moralni". <http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/g/gilbertkc404038.html>.

Zaś William Buckley, amerykański pisarz i założyciel "National Review" napisał tak: "Wolałbym być
rządzony przez pierwszych czterystu ludzi, których nazwiska są umieszczone w bostońskiej książce telefonicznej, niż przez ciało profesorskie Harvardu". <http://www.brainyquote.com/quotes/quotes/w/williamfb400600.html%29>.


W Stanach Zjednoczonych nie brak ludzi, którzy nie boją się powiedzieć, że wiedza,
inteligencja czy nawet wielki talent i stanowisko eksperckie nie gwarantują mądrości,
i że bardzo być może, że filozofowie XX wieku przynieśli więcej szkód, niż mniej
genialni, ale bardziej normalni zwykli zjadacze chleba. Wielu współczesnych
myślicieli zaproponowało zastąpienie normalności dekonstrukcją fundamentalnych
pojęć. Ale czyniąc to, wylali dziecko razem z kąpielą. Są arcysłuszne analizy, które
niszczą, bo umieszczają w centrum wydarzenia marginesowe i spychają wydarzenia
fundamentalne na peryferie. Takie są w znacznej mierze oferty filozoficzne, które
otrzymują polscy intelektualiści z zagranicy, i to nie tylko od szkoły frankfurckiej.
Jakże trzeba być oczytanym, aby z tych ofert wyłuskać ich niewielką wartość i
odrzucić tonę śmiecia, w którą są zapakowane. Andrzej Bobkowski zauważył kiedyś,
że marksizm "wysusza". Wydaje mi się, że to określenie pasuje nie tylko do
marksizmu.

Stanisław Brzozowski potępiał w Polakach cechy, które wprawdzie nie są
tożsame z normalnością, ale często z nią sąsiadują: zadowalanie się małym,
letniość, akceptację rzeczywistości takiej, jaką ją stworzył Bóg, towarzyskość raczej
niż determinację w zdobywaniu pozycji w świecie. Byłabym skłonna postawić
Brzozowskiemu i jego pogrobowcom ogarek pod warunkiem, że normalność otrzyma
należną jej świeczkę.

Tę świeczkę należy postawić milionom Polaków, którzy co prawda niewiele
czytają, i może zbyt intensywnie uprawiają życie towarzyskie raczej niż umysłowe,
ale starają się nie krzywdzić innych i nie narzucają innym swojego sposobu bycia. A
w chwilach krytycznych potrafią stanąć wyprostowani. Polacy nie podejmowali
skomplikowanych akcji prowadzących do ruiny innych narodów, jak to np. robiła
Wielka Brytania w wojnie opiumowej (przykład nieprawdopodobnego wprost
kunktatorstwa, zbrodnia z premedytacją, która zniszczyła życie milionom
Chińczyków). Jak zauważył Kazimierz Brandys w swoim "Dzienniku", nie ma chyba
w Europie narodu, który by mniej skrzywdził inne narody niż Polacy (Kazimierz
Brandys, "A Warsaw Diary, 1978–1981", New York: Random House, 1983, str. 89).
Fakt, że polscy historycy i intelektualiści nie potrafili się z tą informacją przedrzeć do
światowej opinii publicznej nie oznacza, że tak nie było. Ale to jest inny temat. Mając
na uwadze to, co Brandys tak lapidarnie ujął, Polacy powinni siebie samych trochę
więcej polubić.

Myślę, że polska siła przetrwania jest związana z wysiłkiem pozostania
normalnym. Polska tożsamość okazała się nie do wycięcia nawet po regularnych
stratach pokoleniowych, po zafiksowaniu w historiografii i literaturze państw
ościennych interpretacji historii, w których Polska jest zredukowana do poziomu
prymitywnej i wymierającej grupy etnicznej (np. w popularnej powieści Gustava
Freytaga "Soll und Haben"). Polska tożsamość okazała się nie do złamania pomimo
trwającego od wieków wysysania z Polski kapitału. Kongres "Polska Wielki Projekt",
<http://polskawielkiprojekt.pl/>, w którym uczestniczymy, jest wyrazem tego, że Polacy są
narodem elitotwórczym, i że doskonale współzawodniczą z innymi Europejczykami
wtedy, gdy linia startowa nie jest nakreślona brutalnie na ich niekorzyść. Najwyraźniej
pewne wspólnoty ludzkie są oparte na tak trwałych podstawach, że nie da się ich
całkowicie zlikwidować. Te podstawy to, powtarzam, rzymskie chrześcijaństwo i
grecka epistemologia. Sądzę, że jeżeli uda się uniknąć wojen, za dwa-trzy pokolenia
Polacy będą postrzegani jako część intelektualnej czołówki Europy. Bo na długą
metę, normalność popłaca. Myślę, że Prezydent Lech Kaczyński, który jest w jakiś
sposób obecny wśród nas, przyznałby mi rację.

za: http://solidarni2010.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.