Polecane

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr - Zadumany felieton

Życie toczy się w charakterystycznym tempie. Są w tych zdarzeniach radości i smutki, nadzieje i obawy… O niektórych mam potrzebę pisać, niektóre wołają o głos, są i takie, które oburzają, a potem wyciszają emocje.

Dzień przed dzisiejszym felietonem spróbowałem spojrzeć na ową dynamikę życia w szerszej perspektywie - trzydziestu pięciu lat. Punkt wyjścia to rok 1983, rok leczenia ran stanu wojennego, rok z trudem wskrzeszanej nadziei. Kolejne lata, które spędzałem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim to między innymi czas (poza studiami rzecz jasna) uczestniczenia w niezapomnianych „Mszach za Ojczyznę”. To odkrywanie na nowo siły solidarności, to duchowy patronat Księdza Jerzego. To zarazem czas zadziwienia, że Kościół dla tak wielu stał się azylem. Czy ci ludzie docenią tę przestrzeń wolności i otwartości? Tak pytaliśmy niekiedy w tamtych latach. Rok 1989 przyniósł poniekąd odpowiedzi na te pytania. Ich wyrazem była krytyka ze strony środowisk liberalnych papieskiej pielgrzymki z 1991 r. Bo, jak mawiano, „papież nie rozumie wolności”. Ja cieszyłem się, podejmując wtedy pracę w swoim seminarium, że mogę jedynie i zarazem mogę przede wszystkim starać się fascynować innych osobą Jana Pawła II. Bo On był i pozostał moim osobistym Nauczycielem myślenia, Przewodnikiem na ścieżkach wiary, miłości Kościoła.

Z czasem rodziło się we mnie powołanie teologa, coraz bardziej zrozumiane. To właśnie Jan Paweł II nauczył mnie, że teologia jest w pewnej mierze teologią dziejów, zarówno historii zbawienia, jak i teologią znaków czasu. A tych znaków jawiło się coraz więcej. Czas - historia, chronos, gęstniał od nich.

Cieszyłem się, że mogę obserwować i uczestniczyć w przemianach Polski po roku 1989. Z niepokojem obserwowałem nieszczęsne zmaganie się z darem wolności. Przyszły poważne zmagania bioetyczne - walki o życie ludzkie, zwłaszcza walki o życie nienarodzonego, który jawił się jako wyjątkowo czytelne kryterium demokracji.

Ważnym epizodem tamtych lat stało się dla mnie wejście w świat ludzkiego cierpienia, objawionego na kartach wspomnień polskich łagierników i zesłańców. Pamiętam swoją pracę nad tym tematem - wchodzenie w bezmiar bólu, bezradności, w coś, co było jak entropia, prosty rozkład materii, a z drugiej strony… było to wchodzenie w świat niesłychanego piękna ludzkiego ducha, heroizmu, poświęcenia...

W jakimś momencie życia, już nie seminaryjnego, ale uniwersyteckiego, pojawiła się pasja dziennikarska, dokładniej publicystyczna. Ona pozwalała na to, by często precyzyjne, ale spowolnione metodologią pracy uwagi i komentarze do znaków czasu przekazywać szybko, na bieżąco… Gdzieś w tych wszystkich zdarzeniach towarzyszyło mi motto mojego Patrona „Nie posłał mnie Pan, abym chrzcił, lecz aby głosił dobrą Nowinę…”

Na obrazku prymicyjnym miałem słowa: „Nie znać niczego więcej jak tylko Jezusa Chrystusa”. Od początku wiedziałem, że ta deklaracja obdarzy mnie poznaniem wielu, wielu ludzi. Tak działa Chrystus. Za ten dar czasu i ludzi w rocznicę kapłaństwa Bogu dziękuję.