Polecane

Represje za wiarę

Agresywny laicyzm nabiera cech totalitarnych – ostrzega prawnik zajmujący się sprawą Alfiego Evansa. W tym roku przeżywaliśmy dramat, a potem śmierć małego Alfiego Evansa.

Dziś w „Naszym Dzienniku” rozmowa z mec. Paulem Diamondem, który reprezentował w sądzie rodziców chłopca.

– Mały Alfie umierał pod strażą policji, podczas gdy do sprawy włączył się Papież, zaoferował wysłanie powietrznego ambulansu i udzielenie dziecku pomocy we włoskiej placówce medycznej. Jaka może być przyczyna, by tak bardzo naruszyć prawa rodziców, jak tego dokonał brytyjski sąd? To była wielka niesprawiedliwość i pogwałcenie praw rodziny – mówi Diamond. To wydarzenie mogło wstrząsnąć opinią publiczną Wielkiej Brytanii. Niestety tak się nie stało. Na Wyspach cywilizacja śmierci zdobywa nowe przyczółki. Przypadek Alfiego jest elementem szerszego obrazu moralnej zapaści kraju i walki z wyznawcami Chrystusa.

– Rzeczywistość wygląda tak, że jeśli ktoś wypowiada się w kategoriach chrześcijańskich, to ponosi poważną szkodę, jak choćby utrata pracy. Samo wyrażanie poglądów dotyczących etyki seksualnej, aborcji czy eutanazji jest ryzykowne – ocenia mec. Diamond. Jego klienci często najpierw trafiają do więzienia, a dopiero w apelacji, często po latach, wygrywają sprawę. Andrea Williams, szefowa Christian Concern, organizacji zajmującej się problematyką dyskryminacji chrześcijan, wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” na niepokojący trend, gdy chrześcijańscy rodzice stają się podejrzani z powodu swojej wiary.

– System sądów rodzinnych popełnia w ukryciu ogromne niesprawiedliwości wobec porządnych, kochających rodziców – tłumaczy „Naszemu Dziennikowi”. Urzędy rozbudzają u nauczycieli wyjątkową podejrzliwość wobec rodziców uczniów, usiłują namawiać dzieci do skarżenia się na warunki panujące w domu itd. Przyczyną do zabrania dziecka może być np. uczęszczanie na niedzielną Mszę Świętą.

– Niedawno katolikami wstrząsnęła sprawa zabrania dzieci z rodziny zastępczej po wyrażaniu przez rodziców krytycznej opinii na temat wychowywania dzieci przez homoseksualistów – mówi nam Andrea Williams.

Przykładem skrajnej dyskryminacji chrześcijan przez brytyjskie urzędy socjalne może być małżeństwo wychowujące jako rodzina zastępcza dwoje dzieci (chłopczyk i dziewczynka). Nadzorujące ich biuro nie miało wobec rodziny żadnych zastrzeżeń, przeciwnie – byli bardzo chwaleni. Zżyli się z dziećmi i rozważali przekształcenie aktualnego statusu w pełne przysposobienie (adopcję).

Kiedy powiedzieli o tym pracownikowi socjalnemu, ten odparł, że dzieci są przeznaczone do adopcji przez parę homoseksualistów. Dotychczasowi opiekunowie sprzeciwili się. Stwierdzili, że dzieci potrzebują mamy i taty. – Okazało się, że to stwierdzenie zostało uznane za decydujący argument o odmowie adopcji.

Według podejmującej decyzje rady, są to poglądy szkodliwe z punktu widzenia dalszego rozwoju dzieci. Urząd stoi na stanowisku, że podopieczni mogą sami okazać się homoseksualistami, nie można więc narażać ich na wzrastanie w atmosferze wrogości wobec relacji jednopłciowych – mówi Andrea Williams, szefowa zajmującej się problematyką dyskryminacji chrześcijan organizacji Christian Concern.

Przybrani rodzice nie ukrywali swoich chrześcijańskich przekonań przed służbami socjalnymi. Dotąd wydawało się to nie przeszkadzać. – Zamiast myśleć o dobru dziecka, usiłuje się je chronić przed czymś w przyszłości, co najprawdopodobniej w ogóle się nie wydarzy. Nie mówiliśmy niczego złego o homoseksualistach, jedynie wyraziliśmy nasze zdanie na temat tego, co jest najlepsze dla dziecka.

Jeśli nie możemy czegoś takiego powiedzieć, to znaczy, że nie ma wolności słowa w Anglii – mówiła kobieta, którą pozbawiono możliwości adopcji dzieci. Wraz z mężem uznają decyzję za dyskryminację i nieliczenie się z dobrem dzieci, które żyły rok w kochającej się rodzinie, która poznała je same i ich potrzeby.

Obecnie trwa złożona procedura odwoławcza, w której małżeństwo zapowiada walkę do końca. Urzędnicy jednak raczej rzucają im kłody pod nogi. Ostatnio biurokraci doszli do wniosku, że dom, w którym mieszka rodzina, jest zbyt mały. Małżonkowie będą musieli go sprzedać i kupić większy – na szczęście są w dobrej sytuacji materialnej.

Inny przykład dotyczy rodziców, którzy osiem lat temu przyjęli dwóch braci, wówczas w wieku 5 i 7 lat. Formalnie adoptowali ich trzy lata później. Byli dobrymi opiekunami przybranych dzieci. Udało im się m.in. częściowo zwalczyć poważne zaburzenia w zachowaniu chłopców nabyte w pierwszych latach życia. W tym celu przeszli nawet specjalistyczne szkolenie.

Urzędnikom nie podobała się jednak atmosfera wiary w ich domu, panujące w nim wartości i regularne praktyki religijne. Pretekstem do interwencji stał się niewielki uraz starszego chłopca, który wytłumaczono jako pobicie i dowód obecnej w domu przemocy. Szkoła wezwała policję i opiekę społeczną – chłopców zabrano bez wiedzy rodziców do placówki opiekuńczej. Od czterech lat rodzice nie mają z nimi kontaktu. Starszy jest w domu dziecka, a młodszy w rodzinie zastępczej, bracia także nie mają ze sobą kontaktu. Tu także z trudem wywalczono możliwość złożenia odwołania. Sąd pierwszej instancji polegał wyłącznie na zdaniu pracowników socjalnych i jednego psychologa, który rekomendował zabranie dzieci rodzicom. Według niego, chodzenie do kościoła co niedzielę mogło źle wpływać na zachowanie dzieci.

– Przecież to jest Wielka Brytania, a nie Związek Sowiecki czy Korea Północna. Dotąd myślałem, że jesteśmy państwem prawa i porządku, a spotkałem się z sądem, w którym nie liczą się dowody, ale opinie i podejrzenia – mówił po pierwszym wyroku ojciec chłopców, który w mediach funkcjonuje jako John Brown.

Według prawników prowadzących tego typu sprawy, w Wielkiej Brytanii realia sądowych wydziałów opiekuńczych są zatrważające. Jednostronne wyroki trudno komentować, bo wszystko jest otoczone tajemnicą, oficjalnie ze względu na dobro dzieci. – Takie sprawy dają nam możliwość obnażania tych nadużyć – tłumaczy „Naszemu Dziennikowi” Andrea Williams. Krajobraz upadku Mecenas Diamond wyjaśnia, że Brytyjczycy zasadniczo są zszokowani tym, co im się proponuje, ale boją się sprzeciwiać i pozostają bierni.

– W efekcie akceptują rozwiązania totalnie utylitarne, przeciwne koncepcji godności osoby – zauważa nasz rozmówca. Od dawna w Wielkiej Brytanii legalna jest aborcja, formalny zakaz eutanazji obchodzi się w sposób podobny, jak władze szpitala w Liverpoolu zrobiły ze swoim małym pacjentem. Na tę panoramę moralnego upadku składają się bardzo szerokie przywileje dla tzw. mniejszości seksualnych, a także edukacja seksualna od wczesnego wieku skoncentrowana na antykoncepcji i dewiacjach.

Wśród refundowanych usług medycznych jest zapłodnienie in vitro, w Wielkiej Brytanii jako jedynym państwie na świecie zostało zalegalizowane sztuczne zapłodnienie, w którym do życia powoływane jest dziecko mające troje rodziców genetycznych (wykorzystuje się materiał genetyczny mężczyzny i dwóch kobiet). Niestety, Wyspy, na które w celach zarobkowych udaje się wielu naszych rodaków, coraz gwałtowniej odwracają się od konserwatywnej tradycji europejskiej i w wielu przypadkach wyprzedzają kontynent w antychrześcijańskich uprzedzeniach.

Piotr Falkowski

za:naszdziennik.pl