Polecane

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr - W zawieszeniu

Szukam wspólnego mianownika dla różnych bieżących wydarzeń. Wydarzeniem stała się osoba pani ambasador USA w Polsce. Według zapewnień pani rzecznik amerykańskiego  Departamentu Stanu pani ambasador świetnie wykonuje swoją pracę, jest przyjazna Polsce, ba, ma nawet polskie korzenie.

Otóż, od lat mając szacunek dla pragmatyki amerykańskiej, dla tego tygla kulturowego, w którym wtapiają się rozliczne światowe talenty i potencjały, tworząc american dream, mając to wszystko na uwadze, nie padam na pysk przed Ameryką. Mam na uwadze to, że kiedy myśmy stawiali w naszym kraju katedry z kamienia, oni rozpinali na żerdziach skóry bizona. Czasy się zmieniły, ale ... Ale takie wypowiedzi, jak reakcje pani ambasador*, a i pani rzecznik Departamentu Stanu, każą jednak myśleć o kunszcie na miarę bizonich skór. Nie na miarę budowania katedr.

Według doniesień medialnych, pani ambasador złamała protokół dyplomatyczny, pisząc list do pana premiera, a nie do właściwego sobie adresata, jakim jest minister spraw zagranicznych. Z tych samych doniesień wynika, że poruszając się z gracją łowczyni skór, w swoim niezbyt raczej obszernym liście, popełniła "literówki". Literówki popełniał onegdaj były polski prezydent ten od "bulu i nadzieji". Wiemy, choćby na podstawie tamtych doświadczeń, że literówki to są błędy ortograficzne.

Pani ambasador na spotkaniu z zespołem parlamentarnym głosiła wiarę w stuprocentową wolność słowa amerykańskich mediów. Może umknęło jej pamięci to, że kiedy była wrzawa wokół Charlie Hebdo, padały głosy, że takiego problemu (ataku muzułmanów na perwersyjnych pismaków) nie byłoby w Stanach. Bo tam takie obsceniczne pismo by nie utrzymało się przez tydzień. A więc nie wszystko wolno w Ameryce...

Z innej bajki. Przepraszam za słowo "bajka" w odniesieniu do najświętszych spraw, ale jak bajka brzmią dla mnie relacje o dziękczynieniu liturgicznym za działalność polityka, który swoimi decyzjami przyczyniał się choćby do działań na rzecz kultury śmierci. Nie wspomnę o innych działaniach eksmisyjnych.

Nie wiem, może faktycznie potrzebuję zmiany optyka i okularów, by dostrzec, jak bardzo się mylę. Może warunkiem wolności słowa i mediów jest hołubienia antypolskich przekazów. Może elementem dyplomacji jest brak kindersztuby i dysgrafia (bardzo elegancka współczesna wymówka dla wielu niegramotnych). Może elementem katolicyzmu jest otwartość na ludzi, którzy nie respektują pryncypialnych wskazań Kościoła. Przy czym otwartość oznacza tutaj deklaracje przyjaźni i hołdy dziękczynne.

Są takie momenty, kiedy przychodzi zmęczenie. I nie wystarczy włączyć Niemena, by wsłuchać się w jego "Dziwny jest ten świat", a potem dodać sobie norwidowskie zapytanie "Jak się nie nudzić na scenie tak małej, tak nie mistrzowsko zrobionej..."

Są takie momenty, gdzie przychodzą pytania o kompetencje. O kompetencje ludzi sprawujących władzę. Różnego typu. I wtedy przychodzi myśl, że władza to naprawdę nie znaczy to samo, co autorytet. Może jest w tym pociecha?

                                                                            ***

* Pani Ambasador jednak przeprosiła za niefortunne wystąpienie. Sprawa zakończona
kn