Polecane

Trudna droga polskiego Macrona

Robert Biedroń chce być nadzieją dla lewicowej części opinii publicznej, która nie popiera ani PiS, ani PO. Jeździ więc po Polsce, przekonując, że jest alternatywą dla Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Schetyny.

To, co rzeczywiście go wyróżnia na tle polityków opozycji, to że cały czas podkreśla swoją niezależność. Nie ma zamiaru wstępować do Koalicji Obywatelskiej, mówi w wywiadach, że nie chce Polski rządzonej przez Grzegorza Schetynę. „Koalicja Obywatelska poniosła w wyborach samorządowych klęskę. Nie rozumiem, gdzie oni wygrali? Na każdym szczeblu stracili” – zauważył przytomnie w rozmowie z „Kulturą Liberalną”.

Wolty króla Słupska

To oczywiście dobrze, że politykowi się chce i korzysta z dobrych wzorców. PiS wygrał wybory w 2015 r., nie tylko wykorzystując kryzys PO, ale przekonując wyborców do programu w każdym powiecie. Politycy jeździli po kraju i zdobywali głosy. Czy jednak Biedroń jest wiarygodny w tym, co robi? Jakoś trudno uwierzyć w przemianę z zaciekłego propagandysty homozwiązków w szkołach w centrolewicowego polityka, który pozuje na kogoś odnoszącego się „z szacunkiem do wszystkich”. Nietrudno dojść do wniosku, że Słupsk, gdzie przez kadencję był prezydentem, był tylko trampoliną do politycznej kariery w Warszawie.

Bo co innego deklarował sam Biedroń po 2014 r., gdy dość niespodziewanie wygrał wybory na włodarza pomorskiego miasta – chciał „zmienić jego oblicze”. Tymczasem, gdy tylko zauważył pogłębiające się wypalenie PO i exodus posłów Nowoczesnej, sam włączył się do politycznej gry, porzucając Słupsk jak zabawkę. I gdy mu to wytknięto, potrafił stracić nad sobą panowanie. – Cierpliwie czekałem, pokornie, tak jak pani redaktor lubi, na kolanach – odezwał się do jednej z dziennikarek TV Słupsk.

Biedroń pomimo swojej konsekwencji w budowaniu wizerunku nie uniknął wpadek. Taką była wycieczka świąteczna do dalekiej Nikaragui, kraju, w którym nieustannie łamane są prawa człowieka. I choć jest oczywiście różnica między wyjazdem Ryszarda Petru z partyjną koleżanką na Maderę, wszak wówczas przed Sejmem odbywały się dantejskie sceny, a opozycja wzywała do stawiania oporu wobec PiS, to jeszcze kilka tygodni temu Biedroń napominał Jarosława Kuźniara w programie Onetu: „Jarek, większość Polek i Polaków nie żyje w takim komforcie, nie jeździ takim samochodem jak ty, nie lata do Australii, nie posyła dzieci do prywatnych szkół. Albo coś tu się zmieni, albo frustracja ludzi z mniejszych miejscowości będzie narastała. Ci ludzie nie jeżdżą lexusem, 30 proc. Polek i Polaków nie ma transportu publicznego” – stwierdził Biedroń, wprawiając celebrytę w osłupienie.

Zaskoczenie było wielkie, ale krótkotrwałe. Okazało się, że Biedroń wybrał się w święta Bożego Narodzenia do Nikaragui, podczas gdy większość Polek i Polaków nie stać na tak ekskluzywne wycieczki. Pomijając już, że na szczęście w naszym kraju tradycja odgrywa jakąś rolę i wigilie raczej spędzane są w gronie rodzinnym, a nie na plażach w Ameryce Południowej, to jeśli Biedroń ma rzeczywiście doradców od wizerunku, to już na początku wprowadzili go w błąd.

Najpierw pieniądze, potem program

Otoczenie Biedronia nie chce pokazywać programu, bo – jak uważa – jest na to za wcześnie. Nie jest za wcześnie na zbieranie pieniędzy i przekonywanie darczyńców do wpłat. Na konferencji prasowej, na której Biedroń poinformował o tym, że nie będzie się ubiegał o reelekcję w Słupsku, zachęcał do wsparcia swojej drużyny nawet… dziennikarzy. A któż należy do tej drużyny Biedronia? Wszystkich nazwisk nie znamy, ale jedno przykuwa uwagę. To Krzysztof Śmiszek, 39-letni prawnik, który w lewicowej formacji jest ekspertem od wymiaru sprawiedliwości i zamierza „ścigać PiS za łamanie konstytucji”. Problem tylko w tym, że Śmiszek prywatnie jest… partnerem Biedronia. Czyż to nie układ, który znamy wszyscy od lat w polityce? Czym zatem Biedroń chce się różnić od przeciętnego polityka z wizerunkiem osoby zatrudniającej swoich bliskich?

W książce „Pod prąd”, w której Biedroń opowiada o swoim życiu i poglądach, znajdziemy taki oto fragment: „Jestem chłopakiem z Krosna, któremu często, idąc pod prąd, udaje się spełniać swoje marzenia. Liderem, który umie prowadzić dialog i pociągać za sobą ludzi. Synem, bratem, kolegą i w końcu też partnerem Krzyśka. Człowiekiem kochającym i szanującym naturę, z empatią patrzącym na los zwierząt. Politykiem, który kocha Polskę, stawia na zrównoważony rozwój, nowoczesne, uczciwe państwo dające równe szanse każdemu, wspierające edukację i kulturę, zapewniające bezpieczeństwo i rozwój. Ale przede wszystkim jestem i zawsze będę sobą, Robertem Biedroniem”. Zważywszy na to, że Biedroń realnie niczego w polityce nie osiągnął, a jego największym sukcesem była wygrana w Słupsku, to słowa te świadczą ewentualnie o bardzo dużym ego polityka. Wrażeniu, które może zostać niebawem boleśnie zweryfikowane.

Co ciekawe, jeśli już komuś Biedroń może odebrać głosy, to jest to przede wszystkim Platforma Obywatelska. Politycy PO w ostatnich dniach podgryzają więc Biedronia i trudno się dziwić – dobry wynik Kukiza i marginalizacja SLD w wyborach 2015 r. pozwoliły PiS na samodzielne objęcie władzy. Stąd ludzie Schetyny już zarzucają Biedroniowi, że skoro nie wspiera „demokratycznej opozycji” – a tą, jak wiadomo, może być tylko ta legitymowana przez Grzegorza Schetynę – to tak naprawdę działa na korzyść PiS. Sam Biedroń zdaje się z tego drwić: „Drogi Grzegorzu. W te święta chcę Ci życzyć przede wszystkim, żebyś pamiętał, że najważniejsze nie są prezenty, a ludzie. Życzę Ci także dużo ciepła oraz bardzo, bardzo dużo uśmiechu” – zwrócił się Biedroń do lidera PO w nagranym przed świętami filmie.

Nic nie sprzyja temu projektowi

W grę wchodzą tu oprócz kalkulacji politycznych kwestie osobiste. Skądinąd wiadomo, że byłemu prezydentowi Słupska nie jest po drodze z POKO, a szczególnie z naczelnym mecenasem środowiska Donalda Tuska – z Romanem Giertychem. „Pan Biedroń nazywa mnie przebranym obrońcą demokracji. Panie Radny! Od kilku miesięcy (odkąd porzucił Pan swoją dawną miłość – Słupsk) robi Pan wszystko, aby rozwalić opozycję i wzmocnić PiS. To Pan przebierasz się za obrońcę demokracji, gdy tymczasem jest Pan ostatnią nadzieją Jarosława Kaczyńskiego” – grzmiał lider LPR, rugając Biedronia. Giertycha wspierał w potyczce Tomasz Lis, przypominając w rewolucyjnym zapale, jakoby lewicowy polityk nie brał udziału w demonstracjach przed sądami w Słupsku. Szybko się okazało, że to nieprawda – Biedronia widać na zdjęciach z manifestacji w 2017 r.

Co musiałoby się stać, żeby Biedroń odniósł sukces, czyli odniósł wynik powyżej 5 proc. w eurowyborach i dostał się ze swoim ugrupowaniem do parlamentu? Musiałoby nastąpić wypalenie konfliktem toczonym od 14 lat pomiędzy dwoma największymi blokami. Dotychczas jednak każda próba zbudowania trzeciej drogi była skazana na niepowodzenie i to niezależnie od tego, czy powstawała z inicjatywy centroprawicowych formacji, czy lewicowej Razem. Promyczkiem nadziei dla Biedronia może być casus Janusza Palikota, który osiągnął 10-proc. wynik w 2011 r. Tu od razu należy przypomnieć, że – po pierwsze – Palikot dysponował funduszami na kampanię wyborczą i proponował nośne hasła w stylu „taniego państwa” i legalizacji marihuany. Po drugie – działał z przychylnością samej Platformy i największych mediów mainstreamu. Nic takiego nie dzieje się w przypadku Biedronia. Po trzecie – polaryzacja na scenie politycznej chyba nigdy nie była tak mocna jak dzisiaj.

Program i nazwę partii „polskiego Macrona” poznamy oficjalnie podczas konwencji 3 lutego 2019 r. Do tego czasu zapewne jeszcze nieraz Biedroń będzie określany „polskim Macronem”. Tyle tylko, że i sytuacja prezydenta Francji jest co najmniej nie do pozazdroszczenia. Życie politycznych wydmuszek nie trwa długo.

Grzegorz Wszołek

za:niezalezna.pl