Polecane
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr-Za niezawinione winy
Czytam fragment dokumentu kościelnego: „Stolica Apostolska uznała, że tylko w jednym z w/w przypadków doszło do niezamierzonego zaniedbania”.
Dokument, jak łatwo się domyśleć, dotyczy postępowania wyjaśniającego w sprawie jednego z byłych już, emerytowanych biskupów diecezjalnych.
Postępowania, które miało wyjaśnić, na ile ten biskup zaniedbał swojej władzy i troski w zakresie księży, oskarżonych o nadużycia seksualne.
Takich komunikatów w ostatnim czasie pojawia się więcej niż komunikatów o nominacjach biskupich. Coraz bardziej narasta przekonanie, że Kościół nie może uporać się z grzechem, który toczy go od wewnątrz.
Istotnie, w świetle ukazywanych skandali seksualnych, nadużyć, a także zdumiewającej obojętności przełożonych kościelnych, chciałoby się twierdzić, że Kościół jest instytucją wewnętrznie rozdartą. Z jednej strony głosi w sposób zdecydowany, jak nikt inny, normy moralne chroniące godność człowieka, jego miłość.
A z drugiej strony wydaje się, że sam te normy permanentnie łamie.
Nie ośmielam się orzekać o skali spraw, które stoją za publikowanymi dokumentami.
Nie ośmielam się niczego wyrokować. Ale w tym przypadku ośmielam się wyrazić swoje bezgraniczne zdziwienie.
Co znaczy bowiem „niezamierzone zaniedbanie”?
Z elementarnych podstaw klasycznej etyki wiadomo, że ludzki czyn, za który człowiek bierze odpowiedzialność, to taki, który jest świadomym i dobrowolnym działaniem człowieka. A więc jednoznacznie zamierzonym.
Inaczej problem odpowiedzialności, a raczej jej braku odnosi się do aktywności nieświadomych czyli niezamierzonych. Takich jak odruchy fizjologiczne, jak działanie w ignorancji skrajnej i niepokonalnej.
Orzeczenie dokumentu stwierdza istnienie niezamierzonych zaniedbań, dokładniej jednego niezamierzonego zaniedbania. I należałoby oczekiwać, że po tych słowach pojawi się zdanie zamykające sprawy.
Tymczasem dalsza część komunikatu sugeruję powinność wykonania kary przez biskupa, który złego czynu nie popełnił.
Przyznam się, że nie mogę znaleźć drugiego przypadku, w którym za brak winy, brak czynu złego ktoś ma ponieść karę w perspektywie jakkolwiek określonej sprawiedliwości.
Raz jeszcze podkreślam, że nie rozstrzygam istoty tamtych zdarzeń. Rozstrzygnęły to w sposób kompetentny urzędy kościelne, orzekając o braku winy a zarazem sugerując, czyli właściwie nakładając karę.
Wydaje mi się, że jest to precedens, który naprawdę nie służy ani Kościołowi, ani realnie pokrzywdzonym. Wpisuje się raczej w narrację, która usiłuje zdyskredytować Kościół, ale po to, by odrzucić jednoznaczne normy moralne. Czyli zniszczyć Kościół i zarazem zniszczyć ludzi, którzy powinni w tym Kościele znaleźć ratunek.
Obawiam się, że wbrew nawet dobrym i czystym intencjom, działania bardzo nieprecyzyjne, które na równi stawiają dowody, słowo oskarżeń, także po śmierci lub niemal na łożu śmierci obwinionego, bez możliwości obrony, brak precyzyjnego słownictwa, przy równoczesnym ucieranym schemacie: Kościół to pedofilia, takie poczynania niczemu dobremu nie służą