Polecane

Waldemar Krysiak: Powiem Wam o czym aktywiści LGBT nie chcą mówić

Postępowa lewica wymaga od wszystkich osób nieheteroseksualnych mówienia jednym głosem: wszyscy mają wspierać tęczę, jej aktywistów i narzekać na homofobię. Nie wolno się wychylać, nie wolno krytykować „własnego środowiska”. Głównym źródłem problemów gejów, lesbijek i osób bi ma być opresyjne społeczeństwo i to je właśnie trzeba krytykować – taka jest wersja oficjalna, której każdy ma się trzymać!

Ja mówię wam, że to nieprawda! Mimo że homofobia istnieje, to wiele problemów osób LGBT to... wynik ich własnych działań.

Dyskusje na temat mniejszości seksualnych są chyba tak spolaryzowane, jak jeszcze nigdy. W krótkim czasie wykrystalizowały się dwa obozy, dwa centra opinii, które niczym dwie masywne czarne dziury próbują zassać wszystko, co się w ich pobliżu znajduje. Jedno centrum jest „absolutnie na nie”, drugie zaś zapada się pod ciężarem własnego entuzjazmu wobec „nieheteronormatywności”. Stan ten odpowiada w dużym stopniu naszemu obecnemu spojrzeniu na politykę: jest prawica, lewica i... to wszystko. Centrum nie istnieje, a centryści traktowani są z podejrzliwością — jak dziwacy, zdrajcy, niezdecydowani.

Jest to stan, który bardzo mi przeszkadza. Po części dlatego, że sam w wielu kwestiach jestem centrystą, a po części dlatego, że rozwiązania ekstremalne, jednostronne, nigdy nie zadowolą ogółu. Wydaje mi się, że większość społeczeństwa nie jest ani skrajną prawicą, ani skrajną lewicą – większość chce realnego, funkcjonalnego prawa i... świętego spokoju.

Podobnie jest w temacie homofobii – zdania są bardzo podzielone. Homofobia z jednej strony jest nieudanym słowem – nikt przecież prawie nie boi się homoseksualistów – i jako strach przed gejami praktycznie nie występuje. Z drugiej strony istnieje jednak coś takiego, jak agresywna niechęć do osób niehetero. Niechęć ta manifestowała się w brutalny sposób w historii: już w antyku straszono, że wszystkie kobiety mogą stać się lesbijkami i nie będzie już dzieci, a do drugiej połowy XX wieku homoseksualni mężczyźni płacili za swoją miłość zdrowiem, życiem i wolnością. Sam znam ludzi, którzy ze względu na orientację zostali wyrzuceni z pracy, musieli zmienić miejsce zamieszkania, stracili przyjaciół i rodzinę. I mnie spotkało kilka nieprzyjemności, które nie wydarzyłyby się, gdybym był hetero. Chora niechęć do gejów, lesbijek i osób bi definitywnie więc istnieje i jest dla osób o odmiennej od standardowej orientacji źródłem problemów.

To jednak tylko jedna strona medalu – ta strona, o której się mówi. To ta strona, którą nagłaśniają media i to o tej stronie chyba wszyscy już wiemy. Czy jednak wszystkie problemy osób niehetero da się zebrać pod parasolem homofobii? Czy całe zło, jakie spotyka mniejszości seksualne, przychodzi z zewnątrz, ze strony „opresyjnej”, heteroseksualnej większości?

Nie — to bzdura! Jest wiele problemów wewnątrz-środowiskowych, które nie mają nic wspólnego z homofobią, o których tęczowi aktywiści nie mówią. O których mówić nie wolno, bo mówienie o nich – szczególnie przed heteroseksualną publiką – to zdrada.

Ja chciałbym to zmienić i opowiem wam o trzech prawdziwych problemach osób niehetero, o problemach, o których postępowa lewica nie mówi: o destrukcyjnym hedonizmie gejów, o przemocowości lesbijek i o życiu w ciągłym strachu, do których przyzwyczaiła mniejszości seksualne lewica i który to strach często zamienia się w agresję!

Syfilis w Sitges?

Jestem w Barcelonie. Jest rok 2015, kończy się lato i kończy się mój kurs językowy. Omawiam ze znajomymi, co będę robił, kiedy nie będzie już zajęć. Oni namawiają mnie na wypad do Sitges na kilkudniową „imprezę”.

- Ja nienawidzę tłumów! - protestuję, ale hiszpańscy znajomi mi nie wierzą. I mają rację – to kłamstwo. Mnie nie przeszkadzają tłumy, ja tylko jestem hipochondrykiem i nie chcę jechać na żadną orgię w Sitges. Mnie w sumie nawet nie chodzi o jakiś irracjonalny lęk, to raczej zdrowy rozsądek – pocieszam samego siebie w myślach, a moi znajomi dają za wygraną. I tak pojadą sami, moja obecność nie gra tu większej roli.

Sitges to małe hiszpańskie miasteczko, położone niedaleko Barcelony. Pierwsze ludzkie osiedla istniały tu już w okresie neolitu. Później teren był zasiedlony przez Rzymian, a w średniowieczu miasto otaczał owalny mur, zafundowany przez biskupa. Obecnie Sitges jest uzależnione od tęczowych podróżników – a dokładniej od gejowskiego seks-turyzmu.

Każdego roku w Sitges odbywa się bowiem „Bear Week”, czyli Niedźwiedzi Tydzień. Każdego roku podczas wybranych we wrześniu dni do miasta przybywają tysiące imprezowiczów – oficjalne dane mówią o pięciu tysiącach, te nieoficjalne grubo przekraczają takie szacunki. Większość z nich bierze udział w erotycznych imprezach, trwających od dnia do nocy i choć niektórzy twierdzą, że do Sitges przyciąga ich towarzyska impreza i przyjaciele, to trudno jest ukryć, że erotyka odgrywa tu główną rolę. Większość klubów wyposażona jest nawet w tzn. „dark roomy”, czyli przyciemnione pomieszczenia, gdzie dochodzi do zbliżeń. Czasem goście klubu zaciągają tam kogoś, kogo wyhaczyli przy barze, czasem „miłość życia na jedną noc” poznaje się dopiero w ciemni. Mało kto mówi, nikt się nie przedstawia. Liczy się „fun”, zabawa. Niektórzy "zaliczają" tuziny-dziesiątki przypadkowych partnerów podczas jednego pobytu.

Specjalnych ciemni nie potrzebuje natomiast Berlin podczas fetyszowego festiwalu Folsom – tutaj czasem cały lokal jest takim dark roomem. Osobne ciemnie oczywiście istnieją, ale obecna stolica Niemiec od dawna jest bezwstydną stolicą seks-turyzmu. W klubach takich jak Kitkat, Berghain i New Action goście zachęcani są do zabawiania się tam, gdzie popadnie.

Podczas ulicznego przemarszu fetyszystów, świadkami kopulacji są również miejskie ulice, bo w Berlinie takie coś mało kogo szokuje. Na skrzyżowaniu Motz- i Fuggerstrasse ustawiany jest rok rocznie specjalny pisuar, w którym fani tzn. „złotego deszczyku” mogą zabrać swoje miejsce ku uciesze mijających tłumów.

Wydarzeń podobnych do Bear Week i Folsomu jest w Europie więcej. Niektóre miasta organizują ich nawet kilka w roku. Gejowskie seks-imprezy na tysiące, dziesiątki tysięcy gości odbywają się więc też w Londynie, Madrycie i Paryżu. W Polsce namiastką tęczowych orgii są coroczne wydarzenia w Poznaniu, organizowane przez tamtejsze gej-kluby.

W tym samym czasie homoseksualni mężczyźni pozostają głównymi ofiarami infekcji wenerycznych. Statystyki z Zachodu są przerażające: mimo tego, że geje stanowią procent-dwa społeczeństwa, odpowiadają za 83% nowych zakażeń kiłą. Jeżeli chodzi o HIV, tutaj homoseksualni mężczyźni to wiele ponad połowę, bo aż 67%. W przypadku innych chorób wenerycznych jest podobnie.

Jaki „wkład” w tak wysokie liczby mają gejowskie orgie w Sitges i Berlinie? Trudno ocenić, ale krytykowanie niebezpieczeństwa, jakie stanowią, jest tęczowym tematem tabu. Nieważne, że przez syfilis geje tracą zdrowie, a przez HIV tracili jeszcze niedawno życie.

Kobieta mnie bije

Mieliśmy wczoraj imprezę dla lesbijek i musieliśmy tylko dwa razy dzwonić na policję! - mówi do mnie mój partner. Jest rok 2014, on pracuje jako barman w lokalu LGBT. To odpowiedź na pytanie, czemu wrócił wczoraj wcześnie do domu.

- Normalnie, jak jest impreza dla lesb, to zamawiamy specjalną ochronę. Jak się spiją, to rzucają szklankami, popielniczkami, rzucają się na siebie wzajemnie, no! Odwala im normalnie! - dodaje. Ja nie chcę w to uwierzyć, ale parę lat później to się jednak zmienia.

Jest jesień 2016 roku. Jestem w Katowicach w największym klubie LGBT. Trafiłem przypadkiem na końcówkę lesbijskiej imprezy – kobieca balanga jeszcze trwa, ale za pół godziny zacznie się następna, ogólna. Jestem jednym z pierwszych gości płci przeciwnej.

- Jesteś Harley'owcem? - pyta mnie siedząca obok mizerna brunetka. Nie jestem pewien, czy jest pełnoletnia.

- Harley'owcem? - odbijam pytanie. Dopiero po chwili rozumiem, co dziewczyna ma na myśli: mam na sobie wojskowe spodnie w moro i skórzane buty, a na głowie małego irokeza. To obecnie mój styl, a ona pomyliła go z konkretną subkulturą.

- Wiesz może, od kogo kupić tu fetę? - dziewczyna zadaje kolejne pytanie, po czym poprawia się – Sorry, ja się wcale nie przedstawiłam! Wiktoria jestem!

Zaczynamy rozmowę. W momencie, w którym Wiktoria tłumaczy mi, że ma 18 lat i niedawno udało się jej ograniczyć konsumpcję narkotyków do amfetaminy, do salki, w której siedzimy, wpada inna młoda kobieta i uderza w twarz z pięści dziewczynę siedzącą w rogu. Po chwili do bójki włączają się ochroniarze i kilka podpierających dotąd ściany kobiet. Dwóch największych pracowników klubu wynosi pierwszą agresorkę, która wije się, próbując ich ugryźć. Wiktoria, widząc moje zdziwione spojrzenie, tłumaczy:

- To tutaj normalka. Nasze impry są, takie, wiesz, żywiołowe. Ogólnie nic się strasznego nie dzieje, czasem jakieś wybite zęby, ale uważaj na tamte laski z krótkimi włosami. Mówimy na nie „kombajniary”. Lubią załatwić na dobre!

Wróciwszy do domu, z ciekawości sprawdzam statystyki przemocy wśród lesbijek: dane nie wyglądają optymistycznie. Podczas gdy związki hetero i te gejowskie cechują się podobną przemocowością, to lesbijki królują w zadawaniu i doznawaniu przemocy: 17-45% z nich podaje, że miały fizycznie przemocową partnerkę, a 90% twierdzi, że zaznawały regularnie przemocy psychicznej. Najbardziej dziwią mnie takie toksyczne zachowania, jak przerywanie snu i jedzenia partnerki: o tym zeznaje ponad 10% kobiet kochających kobiet.

Dlaczego się o tym nie mówi? - zastanawiam się, ale zanim myśl zdąży wybrzmieć w mojej głowie, znajduję realistyczną odpowiedź: wiele lesbijek to feministki, a feministyczne interpretacje rzeczywistości tego nie przewidują. Dla feministek źródłem przemocy jest męskość i mężczyzna, skąd by więc miała się brać przemoc w żeńskich związkach? To nie ma prawa istnieć, nikt więc o tym nie mówi...

Życie w strachu

Jest maj, rok 2009. Nie ma mnie jeszcze w Berlinie, a na Nollendorfplatzu w niemieckiej stolicy odbywa się akcja masowego całowania par tej samej płci. Ma to być demonstracja przeciwko homofobicznemu zachowaniu właściciela Dolce Pizza, małego włoskiego lokalu położonego w centrum dzielnicy LGBT.

O jakie zachowanie chodzi? Nie wiadomo dokładnie. Według plotek sprzedawca pizzy obrażał swoich nieheteroseksualnych klientów. Niektórzy mówią, że chodziło konkretną parę lesbijek. Para całowała się, sprzedawca powiedział coś chamskiego i stąd ta akcja. Tuziny męskich i żeńskich par pokazują swoją miłość w miejscu, gdzie miały paść bliżej nieokreślone, okropne, lesbofobiczne słowa.

Oprócz miłości, uczestnicy demonstracji płoną też chęcią zemsty. Niektóre z całujących się par lżą właściciela sąsiedniego lokalu, lodziarni, Dolce Freddo. Ten, co prawda, nic nie zrobił, ale Słodka Pizza i Słodki Fred brzmią podobnie, demonstranci używają sobie więc na obu lokalach i ich właścicielach. Tego samego jeszcze dnia, pracownicy lodziarni Freddo dostają listy z pogróżkami.

Miłość zamienia się w nienawiść.

za:www.tysol.pl