Sprawa ks. prof. Bortkiewicza i oburzenie Czerskiej

Jasnym jest to, że „poprawność polityczna” była i jest osłoną chroniącą jedną ze stron konfliktu


Ksiądz prof. Paweł Bortkiewicz jest publicystą z temperamentem. Bardzo krytycznie na antenie Radia Maryja opisał zachowanie opozycji w związku z podjętą przez nią, na szczęście nieudaną, próbą destabilizacji państwa po 16 grudnia ub. roku. Kto zna dzieje Polski, rolę zaangażowanych walkę o dobro Rzeczypospolitej duchownych uzna tę wypowiedź za coś naturalnego.

Reakcja okazała się histeryczna, niewspółmierna wobec trafności oceny i diagnozy księdza profesora, co naocznie można zweryfikować. Gazety których właścicielem jest kapitał niemiecki „Głos Wielkopolski” i „Fakt” napisały że „ksiądz z Poznania chce więzienia dla opozycji” i że nazwał opozycję „bandą przygłupów”. Poznańska „Wyborcza” zawyrokowała:

Ksiądz prof. Paweł Bortkiewicz widzi polityków opozycji w więzieniu.

Bortkiewicz nie mówi o całej opozycji, tylko o posłach, którzy swoim zachowaniem dowiedli, że nie dorośli do pełnionej funkcji, używa trybu warunkowego. Przeprasza, że rzeczywistość zmusza go do nazwania rzeczy po imieniu. Całość wypowiedzi jest logiczna i spójna. Mocne słowa są opisem skandalicznych zachowań niektórych posłów. Przywołam nazwiska tych „bojowników” o wolność. Posłanka Pomaska, Mucha, posłowie Szczerba, Nitras.

Reakcji takiej można było się spodziewać. Bortkiewicz to po pierwsze ksiądz, po drugie osoba świetnie wykształcona, po trzecie bardzo zaangażowania w walkę z rozpowszechnianiem się nowej odmiany łysenkizmu, a mianowicie ideologii gender. Znana jest historia zakłócenia jego wykładu przez lewaków za pomocą osobnika przebranego w sukienkę.

Reakcja oprócz motywów czysto politycznych, jest efektem przeczulicy środowisk lewackich i liberalnych, których postrzeganie świata jest sformatowane przez ideologię poprawności politycznej. Wypowiedź księdza, pełna troski o los Rzeczypospolitej, piętnująca nieodpowiedzialną opozycję została potraktowana jako przejaw „mowy nienawiści”. Ale jest to „mowa nienawiści” tylko i wyłącznie w optyce środowisk, które tocząc walkę polityczną o konkretne wymierne własne partykularne interesy, bynajmniej nie zbieżne interesem zdecydowanie większej części polskiego społeczeństwa, udają moralistów.

Panujący przez lata terror politycznej poprawności spowodował spustoszenie w obrębie języka. Terror ten polegał na próbie zaczarowania świata, stworzenia urojonej rzeczywistości, która nie miała wiele wspólnego z realną. W tej realnej są konflikty i to jest coś oczywistego. Konflikt jest wpisany w nasze życie, przenika wszystko i życie rodzinne jak i społeczne. Jeśli zostaje nie nazwany staje bombą z opóźnionym zapłonem. Polityka demokratyczna to ucywilizowany konflikt. Łatwo tę ramę cywilizacyjną zniszczyć. Media liberalne budowały „Nowy wspaniały świat”, w którym po raz pierwszy w historii świata nie miało być „języka nienawiści”. Paragrafy miały stać na straży. Wcześniej nienawiść miała być zakazana w społeczeństwie komunistycznym, w najwyższym jego stadium.

Co za fantastyczna wizja! Tylko „drobną” ceną urzeczywistnienia takiej wspaniałej wizji było to, że każdy bystry niezależny obserwator, obdarzony zdrowym rozsądkiem i politycznym temperamentem był lub stawał się potencjalnym kandydatem na nienawistnika, faszystę, według uznania tych, którzy definiowali co to jest „mowa nienawiści”. Natomiast, co charakterystyczne, sami marksistowscy liberałowie i lewacy nie podlegali tej zasadzie, gdyż mogli bezkarnie, do woli stygmatyzować przeciwników ideologii gender, przeciwników agresywnych środowisk homoseksualnych czy feministycznych jako faszystów, nacjonalistów etc. Widać to teraz szczególnie wyraźnie w przypadku Wałęsy. Kwestionuje się rzeczywistość faktów a Cenckiewicz to potwór i koniec. Kaczyński to Hitler, w Polsce zbliża się nazizm. Mamy w użyciu figurę reductio ad hitlerum. Głoszone są tego rodzaju bzdury. To ma być, jest dla wieku oczywiste. Ale kiedy katolicki ksiądz, prof. filozofii, nazywa rzeczy po imieniu, to mamy aferę, skandal powoływanie się na autorytet Ewangelii. A dlaczego ksiądz katolicki, wykładowca akademicki, który jak każdy człowiek jest bytem politycznym, nie ma prawa nazywać rzeczy po imieniu? Ma oczywiście takie prawo. I właśnie z niego skorzystał.

Jasnym jest to, że „poprawność polityczna” była i jest osłoną chroniącą jedną ze stron konfliktu. Tu nie chodziło i chodzi o żadną „wyższą moralność”. To jest strategia quasi-moralna mająca narzucić panowanie ideologiczne nad najpierw zawstydzonymi a potem uległymi osobnikami, którzy dzięki „nawróceniu” dostępują nobilitacji bycia nowoczesną, postępową liberalną elitą. Mówiąc wprost jest to narzędzie polityczne oligarchicznej struktury władzy. Taka struktura „produkuje” i daje pole do „popisów” armii bezczelnych zideologizowanych osobników, którzy mogą pleść bzdury bez żadnego poczucia odpowiedzialności za słowa, bo ich mózgi i język „odkleiły” się od tego co realne. A ponieważ to co realne stanowi zasadę weryfikacji, to trzeba ją zniszczyć, zignorować. Czymś takim było to co wyprawiała ta „elita” od 16 grudnia, kiedy Polska poznała talent wokalny posłanki Muchy ( „Nie pucz kiedy odjadę”). I oniemiała z zachwytu.

Powrót „populistów” i „faszystów” do władzy, to reakcja tego co realne wobec tej ideologicznej projekcji. Ta ideologiczna bańka teraz w świecie zachodnim pęka, tak jak wirtualną księgowość zmiótł kryzys, który „spalił” wirtualne pieniądze. Jej istnienie było możliwe tylko dlatego, że człowiek chce żywic się iluzjami a zawsze znajdą się oferenci iluzji, zbijający na tym kapitał czy to polityczny czy finansowy. W końcu to, co realne czyli zasada rzeczywistości, upomina się o swoje prawa i żadne magiczne zaklęcia „nowoczesnych” liberalnych narcyzów w polskim Sejmie tego nie zmienią.

A wracając do księdza profesora Bortkiewicza. Kilku poznańskich profesorów sympatyków KOD-u napisało list, w którym wyrażają oburzenie, wzburzenie, że kolega w ich uczelni z UAM, ks. prof. Bortkiewicz posługuje się „językiem nienawiści”. Podkreślają też że wstydzą się za księdza. I tu wracamy do ważnego narzędzia tej poprawnościowej socjotechniki, do tego, co Bronisław Wildstein nazwał „pedagogiką wstydu”. Autorytety się wstydzą! A niech się wstydzą skoro tacy wstydliwi i po świecku nabożni. Nie zarażają już na szczęście tym swoim „szlachetnym” wstydem na skalę masową. Zawstydzanie jest związane ze  swoistą ekonomią uczuć i emocji a zatem z tym co uniwersalne w człowieku, bez względu na poziom wykształcenia i w zasadzie wieku. Ciekawe, że intelektualiści z KOD-u, tak ceniący indywidualizm, dojrzałość, wolność posługują się strategią, którą z upodobaniem stosują już przedszkolanki, chcąc uzyskać panowanie i kontrolę nad niesfornymi czterolatkami. I nie widzą tego. Mój wstyd ma zawstydzić „grzesznika”, aby się „nawrócił”, względnie aby powiększyły się rzesze wstydzących się i potępiających. Jest w tym odblask wyraźny totalitarnych praktyk. Wstyd autorytetów wymusza „samopokajanie” na zebraniu partyjnym, podczas którego zawstydzony grzesznik publicznie tłumaczy się z grzechu niesubordynacji wobec linii partii, w naszym wypadku pogwałceniu linii „politycznej poprawności”. A dokonał tego członek społeczności akademickiej. Jak on mógł!

Członek społeczności akademickiej musi czuć i myśleć jak kolektyw, uczestniczyć w walce z „mową nienawiści”, bo jeśli nie, to zasługuje na wykluczenie z ,kolektywu, z grona „szlachetnych” i zaangażowanych w walkę o dobro, które definiuje oczywiście kolektyw autorytetów. Bo gdy kolektyw przemawia, to wiatr ustaje a słońce zaczyna jaśniej świecić.

Maciej Mazurek

za:wpolityce.pl/spoleczenstwo/325766-sprawa-ks-prof-bortkiewicza-i-oburzenie-czerskiej-jasnym-jest-to-ze-poprawnosc-polityczna-byla-i-jest-oslona-chroniaca-jedna-ze-stron-konfliktu