Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Prof. Radosław Żurawski vel Grajewski dla Frondy: Oto zdrajcy w historii Polski! Kiedyś Targowica, a dziś...?

Łukasz Gut, Fronda.pl: Zawodowi historycy starają się unikać łatwych oskarżeń, ale czy w przypadku konfederacji targowickiej nie ma wątpliwości, co do tego, że to zdrada i jednocześnie symbol zdrady narodowej?



 Prof. Radosław Żurawski vel Grajewski, historyk, Uniwersytet Łódzki: Targowica z pewnością jest symbolem zdrady narodowej. Niewątpliwie wśród członków konfederacji targowickiej mamy do czynienia z postaciami, które zasługują na miano „podłych” zdrajców, jeśli można taką kategorią wprowadzić. Mowa o takich, którzy dla prywaty, ze świadomością popełnienia zdrady, decydowali się na nią. Trudno znaleźć sprawiedliwienie dla takich postaci jak hetmani Franciszek Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski, czy Stanisław Szczęsny Potocki, nawet jeśli będziemy ich postawę tłumaczyć niskim poziomem umysłowym – jak w przypadku ostatniego z nich.

Mamy jednak wśród Targowiczan - zwłaszcza jej szeregowych członków - ludzi, którzy poparli tę opcję polityczną w wyniku słabego rozpoznania rzeczywistości politycznej i braku zdania sobie sprawy, do czego może ona prowadzić. Mamy kategorię ludzi, którzy znaleźli się w obozie zdrady narodowej, przekonanych o tym, że bronią dawnych wolności szlacheckich przed absolutum dominium i monarchistycznym zamachem stanu. W gronie Targowiczan byli też ludzie po prostu naiwni. Wskazuje się tu czasem postać posła Jana Suchorzewskiego, który w trakcie uchwalania Konstytucji 3 maja odgrywał coś w rodzaju przedstawienia, będącego parodią postawy Rejtana. Suchorzewski w dramatycznych słowach groził, iż zabije swojego nieletniego syna, aby ten nie żył w niewoli jaką nakładała, jego zdaniem konstytucja. Było to oczywiście oceniane zupełnie inaczej niż gest Rejtana w czasie sejmu rozbiorowego. A zatem możemy wskazać i takich, którzy przekonani o tym, że bronią jakichś wyższych wartości, w rzeczywistości popełniali akt zdrady narodowej.

Nie ma natomiast wątpliwości, iż kierownicy konfederacji targowickiej to ewidentni zdrajcy, którzy świadomie wzywali Katarzynę II i wojska rosyjskie, aby zdławić reformę uchwaloną przez sejm.

 Co zatem sądzić o samym królu, który dołączył do konfederacji targowickiej?

Stanisław August to postać bardzo kontrowersyjna, która ma swoich zwolenników jak i przeciwników. Ewidentnie król znajduje się w takiej pozycji politycznej, że to on wyznacza standardy. A zatem nie można, jak sądzę, posługiwać się argumentem, że taka była epoka, wzorce zachowań i nic nadzwyczajnego, odbiegającego od przeciętnej, król nie zaprezentował. Stanisław August miał bowiem obowiązek owe standardy wyznaczać. Obiecywał zresztą inne zachowanie, tj., że stawi się w obozie wojskowym, pójdzie z armią, i wraz z nią będzie bronił konstytucji. Nie zrobił tego, ale można w pewien sposób wytłumaczyć (co nie znaczy usprawiedliwić) jego postawę. Kariera króla była bowiem od początku związana z Petersburgiem. Stanisław August Poniatowski był kandydatem do tronu Rzeczypospolitej popieranym przez Rosję. Był przecież także kochankiem Katarzyny II, a więc może i te osobiste relacje utrudniały mu przyjęcie twardszej postawy wobec imperatorowej jako przeciwnika politycznego.

Trzeba bowiem pamiętać, że Stanisław August przez całe swoje panowanie prowadził z dworem petersburskim pewną grę polityczną – czasem odnosząc w niej istotne sukcesy. Takie było jego królewskie doświadczenie, pozwalające mu wierzyć (także w 1792 r.), że ową grę, po przystąpieniu do Targowicy nadal będzie można prowadzić. Tymczasem tym razem była to partia rozstrzygająca, bez żadnej dogrywki. Trzeba było zająć w niej stanowcze stanowisko i być zdeterminowanym w wytrwaniu w nim za wszelką cenę. Jednak właśnie tego król nigdy nie potrafił. Rzeczywiście, opowiedział się on za Targowicą, a zatem przyłączył się do zdrajców. Ale jeśli tego argumentu używać, to przypomnijmy, że i Kołłątaj ostatecznie opowiedział się za Targowicą, takie wszak rozwiązanie doradzał Stanisławowi Augustowi. Były to trudne wybory polityczne, które są do pomyślenia wśród polityków, biorących udział w grze bez przypisywania im podłych intencji. Nie uchylają jednak odpowiedzialności za podjęta decyzją, a popełnione błędy musza być surowo oceniane, choć wszakże nie w tych kategoriach co postawa inspiratorów i twórców konfederacji targowickiej. Są jednak argumenty bardziej obciążające króla. Stanisław August Poniatowski w zamian za swe zachowania polityczne wziął od Rosjan pieniądze, bo to oni spłacili jego prywatne długi. Mimo, że jest to postać – zwłaszcza w dziedzinie kultury – zasłużona dla kraju, do tego postać wiodąca w obozie patriotycznym, który doprowadził do uchwalenia Konstytucji 3 maja, to jednak Stanisław August wykazał się słabością charakteru i dopuścił się czynów, które są zdradą.

W czasach Polski pod Zaborami znajdujemy postaci, które równie łatwo co targowiczan można określić mianem zdrajców? Co sądzić o generałach w czasie Nocy Listopadowej?

To bardzo trudna do oceny sytuacja. Wielu tych generałów miało piękne, bohaterskie karty zapisane w swych życiorysach. Gen. Ignacy Blumer walczył w obronie Konstytucji 3 maja, w powstaniu kościuszkowskim, w legionach Dąbrowskiego, służył w armii Księstwa Warszawskiego i szedł z Napoleonem na Moskwę a w 1813 r. bronił dzielnie Modlina. To samo można powtórzyć odnośnie do gen. Maurycego Hauke zamieniając jedynie Modlin na Zamość. Generał Jan Nowicki - zabity przez podchorążych przez pomyłkę – wzięty za rosyjskiego gubernatora Lewickiego – nie był w legionach, ale pozostały szlak bojowy swego pokolenia odbył podobnie jak wymienieni wcześniej generałowie. Uczestnikiem powstania kościuszkowskiego i kampanii napoleońskich był także gen. Stanisław Potocki, podobnie młodsi od wymienionych generałowie: Tomasz Jan Siemiątkowski - odbył wszystkie kampanie napoleońskie od wkroczenia wojsk francuskich do Polski w 1806 r. po abdykację Napoleona w 1814 r. czy Stanisław Trębicki, który za swe czyny wojenne w czasach Księstwa Warszawskiego otrzymał Virtuti Militari i Legię Honorową.

Wszyscy oni zatem, bez wyjątku, byli bohaterami walk o niepodległość i przez całe lata przelewali krew za ojczyznę. W trakcie Nocy Listopadowej zginęli z rąk Podchorążych starając się powstrzymać powstanie, opowiadając się po stronie lojalności wobec rzeczywistości politycznej, która panowała w Królestwie Kongresowym przed 29 listopada 1830 roku, gdyż nie wierzyli w możliwość zwycięskiej wojny z całą potęgą imperium rosyjskiego, a bunt młodzieży wojskowej uznawali za lekkomyślne szaleństwo grożące zagładą tej Polski (tj. Królestwa Kongresowego), którą oni wywalczyli swym znojem i krwią i (choć niedoskonałą, małą i pod wieloma względami ułomną) podnieśli z niebytu, w jakim znalazła się po trzecim rozbiorze. Decyzja którą podjęli, próbując zawrócić Podchorążych z drogi, jaką Ci obrali, motywowana była miłością do ojczyzny a nie do cara. Niemniej jednak z tego powodu ponieśli śmierć, nie jako bohaterowie (którymi dotąd byli), ale jako Ci, którzy bohaterów starali się powstrzymać. Później zresztą Rosjanie wystawili pomnik ku czci tych generałów, poległych – jak interpretowano – w obronie władzy cara. Poważnie zawahałbym się jednak, czy można ich oskarżać o zdradę. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że gdyby przeżyli oni Noc Listopadową, tak jak poturbowany przez swych żołnierzy gen. Ludwik Bogusławski, dowódca słynnych „czwartaków”, potem równie chwalebnie jak w czasach swej młodości walczyliby z wojskami rosyjskimi w powstaniu listopadowym.

Jakie jeszcze postaci w XIX wieku przynajmniej „ocierały” się o zdradę?

Na myśl przychodzi oczywiście Aleksander Wielopolski. To postać kontrowersyjna, która próbowała przeprowadzić reformę w Królestwie Polskim przed powstaniem styczniowym. Wielopolski nie brał jednak pod uwagę opinii publicznej i tych oczekiwań społeczeństwa polskiego, które nie podlegały negocjacjom. W tych warunkach porozumienie było zapewne niemożliwe, a sam Wielopolski nie był postacią, która mogłaby gwarantować cokolwiek samodzielnie bez poparcia opinii publicznej. W tym sensie opowiedział się przeciw społeczeństwu, starając się realizować osobistą wizję polityki wobec Rosji. Nie określałbym go mianem zdrajcy, a raczej mianem tego, kto może grzeszył pychą, wyobrażając sobie, że ma mandat do reprezentowania polskiej racji stanu, w sytuacji, gdy jego koncepcje zostały przez społeczeństwo odrzucone. Tym samym nie miał w ręku narzędzi, umożliwiających ich przeprowadzenie. Pomysł branki do rosyjskiego wojska i pozostawanie w służbie rosyjskiej po wybuchu powstania wielce obciążają jednak jego reputację, nawet gdy przyjmiemy, iż jego działaniom towarzyszyły motywacje patriotyczne.

Przejdźmy do czasów niepodległej Polski po 1918 roku. W II RP chyba łatwiej było stwierdzić kto był zdrajcą, a kto nie? Kogo w tym okresie można uznać za zdrajców ojczyzny?

II RP to już całkiem nowoczesne państwo. Mamy inną sytuację niż pod zaborami, bo państwo to posiada swój rząd, czy swoje życie polityczne. W tych realiach Ci, którzy tworzą struktury podległe centrali zewnętrznej, przejmują od tej centrali rozkazy, wykonują je, szkodząc państwu polskiemu, powinni być określeni mianem zdrajców. Mowa tu oczywiście o komunistach. Tych, którzy w 1920 roku stanęli po stronie bolszewików, maszerujących na Warszawę trudno nazwać inaczej, trudno znaleźć dla nich usprawiedliwienie i oceny ich postaw są bardzo klarowne i ostre.

Czy samemu Piłsudskiemu nie wypominano kontaktów z obcymi wywiadami?

Oczywistym jest, że walka polityczna w każdej epoce sprawia, iż wszyscy czołowi politycy są oskarżani o niecne postawy przez konkurencję polityczną. Piłsudski też tego nie uniknął. Materią, która pozwoliła dać pewne prawdopodobieństwo tego typu oskarżeniom, były jego kontakty z wywiadem austriackim. Niewątpliwie, struktury, które Piłsudski tworzył przed I wojną światową w Galicji nie powstałyby, gdyby nie przyzwolenie austriackie. Są to jednak oskarżenia przypominające zarzuty, iż „Solidarność” brała pieniądze od Amerykanów. Zachowując te logikę, rząd polski na emigracji w czasie II wojny światowej trzeba by uznać za agenturę Aliantów, bowiem obficie korzystał z ich pomocy finansowej, materiałowej i każdej innej. Generalnie przecież działalność polityczna kosztuje i skądś fundusze trzeba pozyskiwać. Trudno jednak oskarżać Piłsudskiego, że był agentem austriackim i realizował cele dyktowane przez Austro-Węgry. Realizował on bowiem własną politykę i własne cele polityczne. Trudno wyobrazić sobie, by ktokolwiek w podobnej sytuacji mógł wyalienować się z rzeczywistości i nie utrzymywać kontaktów z tymi, z którymi prowadził grę.

Przejdźmy do lat II wojny światowej. Kogo z tego okresu można uważać za zdrajców?

W latach II wojny światowej mamy dwie opcje. Z jednej strony opcja komunistyczna to obóz zdrady narodowej. To ludzie, którzy realizowali obce cele polityczne i ich działalność zmierzała do podporządkowania Polski obcemu mocarstwu. Jeśli nawet uznamy, że część z nich robiła to z pobudek ideologicznych, tzn. wierzyli w hasła, które wyznawali, to jednak ich to nie usprawiedliwia. Terror komunistyczny i sam totalitarny Związek Sowiecki dostarczał wystarczająco dużo dowodów dla tych wszystkich, którzy potrafili oceniać rzeczywistość i pod względem moralnym zajmować odpowiednie stanowisko. Tutaj chyba zatem usprawiedliwienia nie ma.

Można by jednak spekulować o zachowaniach niektórych formacji konspiracji polskiej w kontaktach z Niemcami, zwłaszcza na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Zdarzały się tam sytuacje, gdzie wchodzono w taktyczne kontakty z władzami niemieckimi. Być może zdarzały się dwuznaczne momenty, ale generalnie rzecz biorąc nie było struktury politycznej, która weszłaby w jakiś związek z Niemcami i była przez nich kierowana. Indywidualne zdrady oczywiście miały miejsce, ale były one jednoznacznie potępiane a jeśli to było możliwe karane śmiercią.

W PRL było łatwiej wiadomo kto był zdrajcą a kto nie? Każdego kto nie był w opozycji, można nazywać zdrajcą?

Tak nie można stawiać tej kwestii. W ocenach tej epoki należałoby zachować zdrowy rozsądek. Polacy bowiem znaleźli się w sytuacji, w której stworzono im państwo, określono jego granice, ustrój i struktury, bez ich udziału. Formy polityczne, w które został wtłoczony naród polski były z obcego nadania i nie było żadnej siły, która mogłaby obcą przemoc złamać. Trzeba by pewnie zastanawiać się nad indywidualnymi wyborami i karierami. Myślę jednak, że Ci, którzy tworzyli szczyty aparatu państwowego PRL, ewidentnie służyli obcemu mocarstwu. Trudno uchylić odpowiedzialność przed tego typu wyborem. Bycie ministrem w PRL nie było przecież przymusowe. To indywidualne decyzje tych ludzi, tym bardziej, że rządzący PRL w każdym jego okresie (choć w nierównej skali) mają krew współrodaków na rękach. Ktoś przecież mordował ludzi w ubeckich katowniach i kazał strzelać do Polaków na ulicach naszych miast w latach epoki stalinowskiej w 1956, 1970, czy w latach stanu wojennego. Cała czołówka PRL to ewidentni zdrajcy. Taki np. Bierut to agent NKWD jeszcze sprzed wojny, gen Świerczewski na własną prośbę zgłosił się do walki przeciw Wojsku Polskiemu w 1920 r. Tu zatem nie mamy wątpliwości z kim mamy do czynienia.

Gdybyśmy schodzili coraz niżej w struktury państwowe czy administracyjne, to trudno kierować zarzuty w stronę ludzi, którzy sprawowali jakieś funkcje kierownicze i organizowali administrację. Życie nie znosi próżni i ktoś musiał wykonywać takie zadania. Tu trzeba by już indywidualnie oceniać, jak Ci ludzie zachowywali się na powierzonych im stanowiskach i jakie skutki wywoływały ich decyzje. PRL upadł z chwilą, gdy stracił poparcie Moskwy. To najlepszy dowód jego mandatu. Dopóki Moskwa była gotowa, by bronić zbrojnie stworzonego przez siebie państwa i jego ustroju, dopóty istniał PRL. Gdy ta gotować znikła, to i PRL rozpadł się dosyć szybko.

Na koniec chciałbym zapytać o dziś: Widzi Pan na współczesnej scenie politycznej ludzi, których historia oceni jako zdrajców?

Takich oskarżeń bym nie formułował. Znalazło by się zapewne kilka osób, którym można udowodnić agenturalność. To jednak margines życia politycznego w Polsce. Nie należy sobie wyobrażać, że wpływy rosyjskich służb specjalnych zniknęły w naszym kraju, bo one oczywiście dalej istnieją. Jeśli chodzi o klasę polityczną w Polsce, to jej wybranych przedstawicieli można oskarżać o prywatę, głupotę czy nawet złodziejstwo, ale nie mamy dowodów - jak sądzę, by oskarżać ich o świadomą zdradę. Takich więc zarzutów bym nie formułował, jakkolwiek oskarżenia o popełnianie ciężkich grzechów przeciw Rzeczypospolitej jak najbardziej.

Uważam, iż obecnie nie można formułować publicznych oskarżeń o zdradę wobec gremiów przywódczych konkretnych opcji politycznych. Jakkolwiek, ewidentnie mamy takie ugrupowania, które lekceważą interes Rzeczypospolitej i stawiają wyżej własne, prywatne ambicje polityczne. W tym miejscu powiem głośno o tezie, którą jak sądzę można bronić śmiało. Otóż nie wyobrażam sobie, by w II RP jakiś premier, obojętnie z jakiej opcji politycznej, któremu Rzeczpospolita powierzyła taką funkcję, porzucił ten urząd na rzecz robienia kariery w strukturach organizacji międzynarodowej i to wtedy, gdy u granic kraju rozpoczynałaby się wojna, wywołując przy tym kryzys gabinetowy i wprawiając w głęboką konfuzję swą własną partię. To chyba sytuacja w II RP nie do wyobrażenia, a gdyby już ktoś się taki zdarzył, to spotkałby się z powszechnym potępieniem. Przedłożenie prywatnej kariery nad obowiązki, jakie powierzył takiej osobie kraj świadczy raczej o jakości klasy politycznej i o marnej kondycji moralnej ludzi, którzy współcześnie do niedawna piastowali najwyższe stanowiska w państwie, ale do oskarżenia ich o zdradę to jeszcze nie wystarcza.

Dziękuję za rozmowę.

za:www.fronda.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.