Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Przyczyny ataku na Polskę

W wypadku relacji Unia Europejska–Polska warto uporządkować fakty oraz rozdzielić fakty właśnie od propagandowych nacisków i mitów. Warto znać realną genezę antypolskiego i antyregionalnego szturmu. Mówi się na przykład o ukaraniu Polski przez KE za nieprzyjęcie uchodźców (imigrantów). Warto wyjaśnić.

Po pierwsze, UE nie ma w tym zakresie żadnych instrumentów formalnoprawnych – w związku z tym, na razie, temat istnieje jedynie w obszarze medialnym i pewnej (mniej lub bardziej zawoalowanej) groźby, którą należy traktować jako formę nacisku politycznego. Po drugie, nikt nie mówi o czasie i okresie wprowadzenia ewentualnych sankcji wobec Polski za inną niż Europa Zachodnia politykę imigracyjną.

Bałamutne kwoty imigranckie

Otóż jeśli założyć, że Unia nadal będzie miała taką wolę i uzna, że karanie krajów członkowskich (zwłaszcza dużych i wiodących – z racji wielkości i dynamiki wzrostu gospodarczego, jak Polska) jej się opłaca, to kary takie nastąpić mogą, uwaga, za... pięć lat! Rzecz w tym, że pod względem formalnoprawnym nie można ukarać Polski za nierespektowanie wyników szczytu UE we wrześniu 2015 r. w Brukseli, gdzie podjęto decyzję o przymusowych „kwotach uchodźców” dla poszczególnych krajów, w tym Polski.

Oto bowiem na tymże szczycie, podczas którego premier Ewa Kopacz głosowała wiernopoddańczo „za” (gdy przeciw byli premierzy Słowacji, Węgier, Rumunii przy wstrzymaniu się od głosu Finlandii), w ogóle nie mówiono i nie zapisano żadnych kar dla krajów, które przyjęcia, głównie islamskich, imigrantów odmówią. W konkluzjach szczytu nie ma słowa na ten temat! Nie można więc Polski karać w kontekście realizacji – czy braku realizacji – postanowień tamtego unijnego spotkania sprzed blisko dwóch lat. Jakakolwiek próba sankcji wobec Polski spot­ka się z zaskarżeniem przez polski rząd do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. To potrwa, i to długo. Chyba że Unia zdecydowałaby się na nowy szczyt i nowe regulacje. Tyle że musiałyby one wtedy objąć innych uchodźców niż tych, którzy umieszczeni są w obozach na terenie Włoch i Grecji. Wtedy można wprowadzić kary finansowe – tyle że chodziłoby o kolejne tysiące ludzi do zabrania „na pokład”, co musiałoby wzbudzić bardzo silny opór, także tych państw, które teraz, z różnych powodów, nawet niechętnie, pod przymusem, z politycznej „wyższej konieczności” decydują się przyjąć imigrantów wymienionych w konkluzjach szczytu AD 2015 – do tego dość bałamutnie przekonując własnych obywateli, że to już na pewno „ostatnia transza, gdy chodzi o imigrantów”.

Europejski kalendarz wyborczy a naciski na Polskę

Warto się zastanowić, dlaczego teraz właśnie nastąpił prawdziwy wysyp informacji o karaniu Polski i Węgier, a więc tych krajów nowej Unii, które nie przyjęły żadnego imigranta. Skąd nagła debata w Parlamencie Europejskim na temat Budapesztu i rządu Orbána, przecieki w brukselskim Politico dotyczące potencjalnych politycznych „klapsów” finansowych ze strony Komisji Europejskiej i stanowisko w tym zakresie rządu w Berlinie oraz szereg jeszcze innych, głównie medialnych nacisków.

Warto spojrzeć na kalendarz polityczny. Za sześć dni od ukazania się niniejszego tekstu odbędzie się pierwsza tura wyborów parlamentarnych we Francji, a za 13 dni druga rozstrzygająca tura wyborów do tegoż Zgromadzenia Narodowego. Za trzy miesiące mamy wybory w Republice Federalnej Niemiec. I choć prowadzi tam dość wyraźnie partia kanclerz Angeli Merkel – CDU, niejako po drodze wygrywając kolejne wybory w poszczególnych landach, to szefowa niemieckiego rządu musi wyciągać wnioski z doświadczeń Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.

Tam przewaga pewnej siebie rządzącej Partii Konserwatywnej zmalała z 20 procent do 5. Dlatego też liderzy polityczni Republiki Francuskiej i Republiki Federalnej za wszelką cenę chcą teraz – używając instrumentów w postaci unijnych struktur oraz rodzimych mediów – pokazać, że kontrolują sytuację i „załatwią” problem imigrantów wpychając ich, nawet na siłę, do krajów, które dotąd ich nie chciały i nie chcą.

Nawet jeśli kraje te nie miały kolonii i z tego tytułu nie muszą płacić politycznych odsetek w postaci uchodźców. Nawet jeśli państwa te prowadziły zdroworozsądkową, realistyczną politykę imigracyjną, w przeciwieństwie do krajów „starej Unii”. Krajów, które ze względu na sytuację demograficzną i ubytek rąk do pracy (oraz ze względu na spuściznę kolonialną, ale też przez polityczną poprawność i ze względów ideologicznych) już dziesięciolecia temu otworzyły na oścież swoje bramy dla imigrantów spoza Europy.

Trudniej dzielić nową Unię

Powiedzmy sobie wprost, że w tych wszystkich atakach na rząd RP i nasz kraj wcale nie chodzi o praworządność, Trybunał Konstytucyjny (którego w Królestwie Niderlandów – ojczyźnie Timmermansa – w ogóle nie ma, a w Luksemburgu niedawno go zlikwidowano) ani o wymiar sprawiedliwości, ani o media i co tam jeszcze. Chodzi o interesy: polityczne i ekonomiczne. Polityczne, bo Polska zaczęła wreszcie organizować państwa nowej Unii, kraje naszego regionu, które w końcu przestały dawać się rozgrywać przez największe unijne potęgi.

Skończyły się – przynajmniej na razie – czasy, gdy Berlin rozbijał solidarność środkowoeuropejską, skutecznie przeprowadzając dwustronne rozmowy, osobno z Warszawą, osobno z Pragą, osobno z Budapesztem itd. I trudno będzie podzielić ten blok, bo choć kraje nowej UE mogą się różnić np. stosunkiem do Rosji, czy też inaczej głosować w wyborach na przewodniczącego Rady Europejskiej, to doskonale uświadamiają sobie własny interes, który skutecznie można realizować przy wspólnym występowaniu wobec starej Unii czy jej głównych playmakerów. Ale to właśnie z powodu tego utraconego politycznego raju, gdy nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi rządzili i dzielili także w naszym regionie, bierze się ten zmasowany atak na Polskę, Węgry, w jakiejś mierze też Rumunię. Atak przybierający czasem formy wręcz histeryczne.

Dogonimy Zachód w dekadę, półtorej

Jest jeszcze kwestia interesów stricte gospodarczych. Oto bowiem bogata stara Unia nie spodziewała się, że kraje nowej Unii, w tym duże, jak piąte i szóste państwo w UE po brexicie, czyli Polska i Rumunia, rozwijać się będą tak szybko, że w perspektywie dekady czy półtorej mogą w wielu obszarach stać się realnymi konkurentami dla krajów Europy Zachodniej. Czy to przypadek, że najostrzejsze ataki w ostatnim czasie dotknęły te nowounijne państwa? Państwa, które bądź są w absolutnej czołówce wzrostu PKB per capita w I kwartale AD 2017 (Rumunia i Polska)? Kraje, których rządy zakończyły pewne eldorado dla zachodnich korporacji, firm i banków w swoich krajach (w kolejności chronologicznej: Węgry i Polska)? Nie, to oczywiście nie jest przypadek.

Warto znać realną genezę tego antypolskiego i antyregionalnego szturmu. Warto też wiedzieć, że z powodów formalnoprawnych nie jest wcale łatwo starej Unii zapędzić Polskę w kozi róg. Nawet jeśli opozycyjne media i opozycyjni politycy, impregnowani na wiedzę o UE, powtarzają propagandowe komunały.


 Ryszard Czarnecki


za:niezalezna.pl/100036-przyczyny-ataku-na-polske

Copyright © 2017. All Rights Reserved.