Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Rekonstrukcja rządu według Piotra Lisiewicza: Macierewicz w odstawkę, Gowin na fali

Odwołując Macierewicza, PiS uderzył w to, co stanowi o wyjątkowości tego ugrupowania. O tym, że dla setek tysięcy Polaków stało się ono czymś więcej niż partią: obozem niepodległościowym, dziedzicem tradycji polskich powstań, podziemia oraz Solidarności z 1980 r.

 

„Mam 37 lat, jestem lekarzem, w swoim środowisku mam przerąbane, bo popieram PiS. Przez to zatrzymany został mój awans zawodowy. Kiedy teraz słyszę, że do rządu z niejasnych powodów dokooptowywani są ludzie z PO, wychodzę na frajera. Po co traktowałem na serio patriotyczną postawę, szczególnie po Smoleńsku, skoro teraz PiS demonstruje, że nic tu nie jest na poważnie?” – powiedział mój znajomy po rekonstrukcji rządu.

Takie zdania cisnęły się na usta wielu, więc warto wypowiedzieć wszystkie nasze niepokoje związane ze zmianami w rządzie.

Po rekonstrukcji wśród posłów PiS i rządowych urzędników nie widać wielkiego zaniepokojenia.

Zupełnie inaczej na dole, wśród zaangażowanych zwolenników PiS, gdzie panuje wielkie rozgoryczenie.

Rozumowanie pisowskich elit ma swoją logikę: przecież ten twardy elektorat PiS nie ma dokąd odejść, więc nadal będzie na nas głosował. A usuwając najbardziej atakowanych ministrów, możemy poszerzyć swój elektorat przed wyborami samorządowymi. Czyli git, w czym problem? Poza tym wszystkie grupy i frakcje w PiS dostały swój przydział posad, z którego mniej lub bardziej są zadowolone – Morawiecki, Szydło, Brudziński, Ziobro, Gowin, Błaszczak… Ich interesy zostały zaspokojone. Pytanie, czy starczyło w tej układance miejsca na interes Polski, nie wydaje się niepokoić wielu naszych przedstawicieli. „Niepokoi »Gazetę Polską«, ale to pewnie dlatego, że miała dużo reklam z MON” – wypowiedział się pewien prymityw, jak widać oceniający „po sobie” i przekładający swój sposób myślenia na innych.

Macierewicz jak Kisiel

No więc w czym problem? Pamiętam, że pierwszy redaktor naczelny „GP” Piotr Wierzbicki opisywał, jak redakcja „Tygodnika Powszechnego” w 1989 r. pozbyła się swojego felietonisty Stefana Kisielewskiego. Otóż rządzący pismem „intelektualiści”, na czele z Jerzym Turowiczem, Stanisławem Stommą, Władysławem Bartoszewskim (wpływowi – wszak „ich” Tadeusz Mazowiecki został właśnie premierem) pewni byli, że ludzie czytają „TP” dla ich sążnistych artykułów z okładki, a felietony „Kisiela” traktują marginalnie, ot, jak lekki, trzeciorzędny dodatek. Tymczasem „TP” stracił chyba z 90 proc czytelników, bo ludzie czytali go właśnie dla pióra „Kisiela”. Dlaczego? Ano, z punktu widzenia panów polityków, niezrozumiała metafizyka.

Mentalność polityków jest z reguły mentalnością ludzi o wąskich horyzontach. Nie jest przypadkiem, że negatywne skutki tego, co się stało, zrozumiały lepiej osoby wolnego ducha, jak choćby artysta i fotograf Stanisław Markowski, który wygłosił ważne przemówienie w czasie miesięcznicy pod Wawelem.

Odwołując Macierewicza, PiS uderzył w to, co stanowi o wyjątkowości tego ugrupowania. O tym, że dla setek tysięcy Polaków stało się ono czymś więcej niż partią: obozem niepodległościowym, dziedzicem tradycji polskich powstań, podziemia oraz Solidarności z 1980 r.

PiS pokazał owym zwolennikom: dajcie spokój, to tylko maskarada, traktujemy was jak swoją armię, o ile jesteście użyteczni dla aparatu partyjnego, ale sami ani was nie rozumiemy, ani siebie za nic więcej niż partyjną maszynkę nie uważamy. PiS zbrzydł – taka diagnoza wydaje się trafna. Być może można to porównać do brzydnięcia schyłkowej sanacji?

Długie ramię Moskwy tryumfuje

Na czym polegała szczególna rola Antoniego Macierewicza w rządzie? Macierewicz nie trafił do „jednego z ministerstw”, lecz do ministerstwa kluczowego z nietypowych dla europejskich państw demokratycznych powodów. To wojskowa komunistyczna bezpieka, zaprzyjaźniona z generałami, których wyrzucał Macierewicz, stworzyła biznes III RP. To byli prawdziwi jej władcy, nietykalni i bezkarni przez lata. Ich władza dotyczyła nie tylko spraw wojskowych, podlegały im najbardziej wpływowe media, biznesowi oligarchowie czy popularna organizacja charytatywna. Dodajmy do tego wpływy „długiego ramienia Moskwy”, a zrozumiemy prawdziwą rolę Macierewicza.

Od jego postawy zależało wiele razy być albo nie być niepodległego państwa. To on rozwiązując niegdyś WSI, a dziś walcząc z rosyjskim lobby o prawdę o Smoleńsku i wyrzucając z armii dawnych ludzi Moskwy, budował kraj niepodległy nie na papierze, lecz realnie. Powstanie Obrony Terytorialnej zostało przez tamtych odebrane jako zamach na przysługujące im na wieki prawa: oto powstała wojskowa struktura, niebędąca na żadnym szczeblu pod ich panowaniem. Także obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce była dla nich policzkiem.

Macierewicz w MON neutralizował największego, śmiertelnego wroga niepodległej Polski. A koronnym dowodem na to, jak silne są w Polsce wpływy „wojskówki”, jest wizerunek Macierewicza w mediach. By z jednego z najinteligentniejszych i najdowcipniejszych ludzi w polskiej polityce zrobić wariata, trzeba dysponować gigantycznymi narzędziami propagandy.

Co kierowało Kaczyńskim?

Czym mógł kierować się Jarosław Kaczyński, decydując o złagodzeniu wizerunku PiS? Pierwszy scenariusz mówi o tym, że prezes PiS uznał, iż przeprowadzanie dalszych głębokich zmian jest niemożliwe z powodu sabotowania ich przez Andrzeja Dudę. PiS zmieniał Polskę przez dwa lata, ale wobec postawy prezydenta wyczerpał swoje możliwości. Skoro z każdą systemową zmianą wiązać ma się awantura z prezydentem, podobna do tej, która towarzyszyła reformie sądów, to w końcu odbije się to negatywnie na notowaniach PiS, bo ludzie nie rozumieją takich „bratobójczych” wojen.

Drugi scenariusz mówi o konieczności zawarcia kompromisów, gdy chodzi o nasze funkcjonowanie w UE. Mamy do czynienia z silnymi przeciwnikami. Naszym zadaniem nie jest odmrożenie sobie uszu na złość babci, lecz realna polityka – wywalczenie dla Polski, ile się da, co czasem wymaga twardej postawy, a kiedy indziej ustępstw.

Obie te argumentacje zasługują na uwagę, jednak żadna z nich nie rozwiewa wątpliwości – bo czy z wymienionych wyżej powodów trzeba było wyrzucać Macierewicza oraz wpuszczać do rządu zastęp ministrów od Gowina?

Dryfujący prezydent

Negatywna rola prezydenta warta jest wypunktowania. Po obecnej rekonstrukcji można było odnieść wrażenie, że Andrzej Duda przestraszył się skutków sukcesu, który odniósł. Ze strony Kancelarii Prezydenta wysyłano we wszystkie strony zapewnienia, że to nie prezydent spowodował dymisję Macierewicza. To znaczy on jej, owszem, chciał, ale nie postawił PiS ultimatum w tej sprawie.

Prezydent postrzegany był początkowo jako ktoś, kto z powodu młodszego wieku dynamiczniej zrealizuje te cele, o które od początków III RP walczą Kaczyński i Macierewicz. Zarówno sprawa reformy sądownictwa, jak i podejścia głowy państwa do zmian w wojsku rozwiała te nadzieje.

Okazało się, że gdy chodzi o zmiany systemowe, prezydenta trzeba namawiać, przekupywać, szantażować, żeby… zrealizował własny program. Zamiast charyzmatycznego lidera mamy prezydenta dryfującego, kalkulującego, czyja krytyka może mu bardziej zaszkodzić. Zaś sprawa obsady BBN przez wojskowych o komunistycznej przeszłości pokazała, że prezydent nie wyczuwa ważnej granicy, po przekroczeniu której znajduje się po drugiej stronie barykady.

Nasi ludzie z… PO

Mocno zaskoczyły w czasie obecnej rekonstrukcji awanse ludzi, których nazwiska pozostawały zwolennikom PiS nieznane, bo trudno wskazać w ich życiorysach choćby moment, w którym opowiedzieliby się po stronie obozu niepodległościowego. Ministrem zdrowia został Łukasz Szumowski, dotychczasowy zastępca Jarosława Gowina, wiceminister nauki. Ministrem przedsiębiorczości i technologii – Jadwiga Emilewicz, była działaczka PO i Polski Razem, obecnie wiceprezes partii Gowina (autorka „lemingowego” artykułu o Smoleńsku). Ministrem finansów – Teresa Czerwińska, kolejna była zastępczyni Gowina w Ministerstwie Nauki. Pełniącym obowiązki ministra cyfryzacji będzie Marek Zagórski, były działacz Partii Konserwatywnej Aleksandra Halla, SKL, PO, a ostatnio… kolejny wiceprezes partii Gowina.

Jakie negatywne skutki wiążą się z „łagodzeniem” wizerunku w tym stylu? PiS będzie atakowany po bandzie niezależnie od tego, czy będzie wprowadzał zmiany, czy tylko je udawał.

Postkomunistyczne media nie są recenzentami, w których ocenach fakty mają jakiekolwiek znaczenie. Celem ich jest zniszczyć PiS niezależnie od tego, jaką przyjmuje on w danym momencie retorykę.

Przewaga ofensywnej taktyki polega na tym, że narażając się na ataki, jednocześnie niszczymy źródła siły wroga. PiS obrywa, ale w efekcie armia, służba specjalna, spółka czy telewizja przestaje być narzędziem sił antypolskich.  Jednym słowem, w przypadku taktyki ofensywnej PiS obrywa za coś, mając jakiś zysk, natomiast w przypadku taktyki defensywnej i tak obrywa, ale nie mając żadnego zysku.

Przekazując niemałą część władzy politykom z rodowodem w PO, PiS samodegraduje się, staje się archaiczny, pokazuje, że jest częścią sceny politycznej III RP. To jest woda na młyn wszystkich prawicowców, którzy widzą w PiS partię systemową. Zagrożenie nie polega na tym, że Macierewicz założy swoją partię, ale na tym, że Rosji uda się u nas założyć partię „narodowców”, radykalnych w retoryce i promoskiewskich w treści.

Morawiecki nie będzie sukcesorem

Największym przegranym obecnej rekonstrukcji wydaje się premier Mateusz Morawiecki, z którego Jarosław Kaczyński uczynić miał swojego sukcesora. Chwaliłem pierwsze wypowiedzi premiera, wskazując, że są one dla Polski wartością dodaną. Gdy człowiek, który odniósł ekonomiczny sukces, mówi o komunistycznym skansenie w wymiarze sprawiedliwości, to brzmi to inaczej, niż gdy mówi to „zwykły” pisowiec.

Niestety, Morawiecki na samym starcie przekreślił swoje szanse nie na udane premierostwo, ale właśnie na sukcesję po Kaczyńskim. Kto zna się na wyścigach na żużlu, ten wie, że moment startu ma w nich znaczenie kluczowe. Tu było podobnie. Wszystkie oczy „pisowskiego ludu” zwrócone były z zaciekawieniem na Morawieckiego.

Na wizerunek potencjalnego sukcesora składały się dwa elementy – rodowód z Solidarności Walczącej i z Banku Zachodniego WBK. Dziś znamy proporcje, gdy chodzi o mentalność ludzi Morawieckiego – 0 proc. Solidarności Walczącej, 100 proc. BZ WBK. Na początku premierostwa Morawieckiego odejść musiał Macierewicz, a „ludzie Morawieckiego” w rządzie okazali się być ludźmi Gowina. Otóż jest wykluczone, by ktoś o poglądach Gowina był sukcesorem Kaczyńskiego.

Gowin jest przez elektorat prawicy ledwo tolerowany. Skoro prezes PiS zaprosił go do Zjednoczonej Prawicy, by łagodził wizerunek PiS w oczach części lemingów chodzącej do kościoła, elektorat z bólem zgodził się na ten kompromis, uznając, że to prezes jest od wyboru taktyki.

Byliśmy gotowi przymknąć oczy i udawać, że nie widzimy braku zmian w szkolnictwie wyższym, konserwacji tamtejszych sitw. I podobnej sytuacji w służbie zdrowia, za którą odpowiadał przedstawiciel partii Gowina, minister Konstanty Radziwiłł. Mimo że związkowcy z Solidarności lamentowali, że chcieliby ministra z PiS.

Czy Solidarność Walcząca miała Wydział Wschodni?

Szlag człowieka trafia, gdy zda sobie sprawę, jak olbrzymie zasługi ma środowisko Solidarności Walczącej w kwestii polityki wschodniej, z jej niesamowitym Wydziałem Wschodnim, a zamiast ludzi formatu jego twórców: Jadwigi Chmielowskiej czy Piotra Hlebowicza, widzi się w MSZ Jacka Czaputowicza, który przez całą III RP nie wychylił się nigdy w żadnej istotnej sprawie. Czy naprawdę myśl programowa Solidarności Walczącej jest na tyle uboga, że ma ustępować przed dyplomatą wprowadzonym do MSZ za Tadeusza Mazowieckiego?

Pretensje do ministra Witolda Waszczykowskiego polegały na tym, że nie wymieniał komunistycznych kadr w MSZ. W wizji zwolenników zmian należało je zastąpić nowymi ludźmi.

Najlepiej w myśl hasła „Ze zmywaka do ambasad”, wykorzystując aktywność młodych ludzi, którzy zorganizowali najnowszą polską zarobkową emigrację.

Nie wykluczałbym, że nowy minister Jacek Czaputowicz będzie prowadził lepszą od Waszczykowskiego politykę wobec Ukrainy. Ale jako wieloletni pracownik MSZ rewolucji kadrowej nie przeprowadzi z pewnością.
30-letni karierowicze w natarciu

Warto wspomnieć o jeszcze jednym tabu: negatywnym czynnikiem w PiS jest nadmierny wzrost wpływu 30-parolatków działających na zapleczu prezydenta, premiera i ministrów. To zjawisko pojawia się w wypadku wszystkich rządów, które trwają dłużej niż dwa lata. Bardzo negatywne skutki miało choćby w czasie rządów AWS. Mowa o 30-parolatkach, którym z racji wysokich zarobków zaczyna doskwierać mania wielkości. Często pracują w PR, w spółkach Skarbu Państwa czy na urzędniczych stanowiskach średniego szczebla albo jako asystenci ministrów. Z reguły mają też dobry kontakt z rówieśnikami – dziennikarzami prorządowych redakcji. Właśnie po około dwóch latach zarabiania, np. kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie, zaczynają oni dochodzić do wniosku, że w gruncie rzeczy są sprawniejsi od jakiegoś Kaczyńskiego czy Macierewicza – wszak jako młodsi lepiej rozumieją otaczający nas świat. Ich fascynacji polityczną skutecznością towarzyszy coraz bardziej sceptyczny stosunek do ideowości, która w wypadku niektórych z nich jeszcze dwa lata wcześniej odgrywała rolę niemałą.

Nie jest jasne, jak dużą rolę odegrali owi 30-parolatkowie w obecnym kryzysie, jednak chcieli odegrać niemałą, m.in. starając się „napuszczać” Kaczyńskiego na Macierewicza.

Kłopot z pisowskim ludem

Najważniejszą dla Polski rzeczą było w ostatnich latach powstanie tkanki obywatelskiej, owego archipelagu organizacji i grup patriotycznych, którego kluby „Gazety Polskiej” są najważniejszym, ale bynajmniej nie jedynym wyrazem. Mam wrażenie, że w PiS nie ma zrozumienia, jaka jest natura owej tkanki.

Jarosław Kaczyński jest świetny w rozgrywaniu politycznych frakcji, ale ów pisowski lud to nie kolejna frakcja polityczna, którą należy „rozegrać”, lecz ludzie, których trzeba potraktować możliwie podmiotowo. Oni nie godzą się na dymisję Macierewicza i awans osób z przeciwnego obozu nie dlatego, że ich sitwa osłabła, lecz dlatego, że w ich hierarchii wartości troska o Polskę stoi wyżej niż w wypadku niektórych sytych posłów.

Źródło: Gazeta Polska
za: http://niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.