Kołodziejski o następcach Grossa



/.../ Zmienia się forma walki z rządzącą prawicą. Coraz częściej wykorzystuje się w niej prowokację i dezinformację. Zmienia się też obsada na pierwszej linii frontu. Po wykruszeniu się emerytów z KOD i wyraźnym spadku formy dotychczasowych zadymiarzy spod znaku Obywateli RP ich miejsce zajmują

głęboko zaangażowani ideologicznie pogromcy faszyzmu i antysemityzmu – pisze na łamach najnowszego wydania tygodnika „Sieci” Konrad Kołodziejski.

KOD przepadł wraz z wygaszeniem sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego i autokompromitacją Mateusza Kijowskiego. Wkrótce ten sam los czeka zapewne Obywateli RP, którzy czerpali paliwo do zadym z blokowania miesięcznic smoleńskich. Miesięcznice kończą się definitywnie, a Obywatele RP nie mają na razie żadnego innego pomysłu na swoją przyszłość. Nie zdołali też nigdy zyskać społecznej sympatii – przeciwnie – bezproduktywne awantury, coraz większa frustracja i agresja oraz brak jakiegokolwiek konstruktywnego celu budziły powszechną niechęć.

Powstałą po nich próżnię zaczynają więc wypełniać nowi aktorzy. Podobnie jak poprzednicy – formalnie unikają polityki i działają z obywatelskich pobudek. Jednak o ile dla KOD i Obywateli RP oficjalnym celem była „walka o demokrację”, o tyle ich następcy zmagają się już wyłącznie z „faszyzmem” i „antysemityzmem”.

Celem tych działań jest – tak jak poprzednio – jak najszersze zaangażowanie zagranicznych instytucji w polityczny konflikt w Polsce. Jednak tego rodzaju zagraniczną interwencję można łatwo uznać za niedopuszczalne wsparcie dla jednej ze stron konfliktu, zatem potrzebne jest coś więcej – jakiś obiektywny czynnik, który pozwalałby przedstawić obce zaangażowanie jako formę obrony uniwersalnych wartości. A faszyzm i antysemityzm nadają się do tego doskonale.

Stąd też wzięły się coraz bardziej głośne i gwałtowne oskarżenia o nacjonalistyczną falę, która rzekomo miała – pod auspicjami PiS – wezbrać na niespotykaną dotąd skalę. Przygotowaniem do boju były szeroko kolportowane w zachodnich mediach relacje o 60 tys. faszystów demonstrujących w Warszawie podczas Marszu Niepodległości, które podsycał na łamach „The New York Times” Jan Tomasz Gross, konfabulując na temat Polaków „domagających się znowu czystej krwi” i rozpowszechniając kłamstwa o okrzykach na cześć Ku Klux Klanu wznoszonych jakoby w trakcie marszu.

Problem zaangażowania placówek naukowych i edukacyjnych w działalność polityczną nie jest niczym nowym. Lewicowa fala, która zawładnęła po 1968 r. zachodnimi uniwersytetami, dociera właśnie – choć z ogromnym opóźnieniem – do Polski. Jest skutkiem zarówno nieprzerwanej reprodukcji kadr naukowych po 1989 r., jak i – skądinąd niestety słusznego – przekonania, że najlepszym startem do kariery jest nie oryginalność i samodzielność prowadzonych badań, lecz prosta imitacja przyjętych za granicą lewicowych dogmatów. Nic dziwnego, że na terenie uniwersytetów tolerowana jest dziś obecność radykalnych jaczejek, takich jak powołany w listopadzie 2017 r. tzw. Studencki Komitet Antyfaszystowski. O komitecie zrobiło się głośno najpierw przy okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, podczas których aktywiści tej organizacji zakłócali uroczystości, wdając się w przepychanki z uczestnikami i z policją, a potem podczas próby okupacji Pałacu Arcybiskupów Warszawskich, gdzie wznosili hasła: „Hej, klecho, wychodź po dobroci” oraz „Zrozum, biskupie, że mamy cię w dupie”.

Kim są działacze komitetu? W oświadczeniu piszą, że są studentami, którzy przeciwstawiają się „przejawom wszelkiego rasizmu, homofobii, seksizmu, faszyzmu i innych form wykluczenia”. Jest to bezmyślna imitacja haseł, z którymi występowali 50 lat temu posiwiali dziś uczestnicy rewolt studenckich na Zachodzie.
------------------------

Opublikowano: 11 kwietnia 2018

Więcej /.../ w formie e-wydania na http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.