Islamska teologia na państwowej uczelni. Niemcy żegnają stary świat

Na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie od przyszłego roku funkcjonować będzie Instytut Teologii Islamskiej. Z wielomilionowym wsparciem z budżetu landu kształceni będą imamowie i

nauczyciele religii mahometańskiej. To niezwykle wymowny przejaw postępującej islamizacji Niemiec.
 
Tylko nie liberalnie!

Tybinga, Frankfurt, Münster, Osnabrück, Erlangen-Nürnberg... Na uniwersytetach we wszystkich tych miastach ze wsparciem federalnego ministerstwa edukacji i nauki działają już centra teologii islamskiej. Teraz do tych miejsc dołączy jeszcze Berlin. Na Uniwersytecie Humboldtów w niemieckiej stolicy Instytut Teologii Islamskiej ruszy od semestru zimowego 2019/2020. Do 2022 z budżetu landu, zarządzanego przez koalicję SPD, Lewicy i Zielonych, popłynie na ten cel ponad 13 mln euro. W instytucie powstaną cztery katedry profesorskie: tekstów islamskich (Koran i hadisy); islamskiej pedagogiki religijnej i teologii praktycznej; prawa islamskiego w przeszłości i współcześnie; islamskiej filozofii i podstaw wiary. W radzie instytutu, która będzie mieć prawo weta wobec kandydatur profesorskich z powodów religijnych, zasiadać będą przedstawiciele Centralnej Rady Muzułmanów w Niemczech, Islamskiej Federacji w Berlinie, Islamskiej Społeczności Szyickich Wspólnot Niemiec oraz czterech niezależnych uczonych muzułmańskich. Ta lista wzbudza pewne protesty, bo wszystkie trzy wymienione organizacje uchodzą za konserwatywne; liberalny islam to jednak w Niemczech zupełny margines, stąd taki dobór nie może dziwić. Lewicowe władze Berlina hołdujące ideom multikulturalizmu nie chcą instytutu, który formowałby imamów podług pewnego pożądanego z perspektywy większości społeczeństwa programu; instytut ma być z założenia reprezentatywny dla obrazu wiary mahometańskiej w RFN, a to oznacza właśnie konserwatyzm – jeżeli nie po prostu fundamentalizm. To w gruncie rzeczy dość zabawne, bo lewica twierdziła zawsze, że aby integrować muzułmanów, trzeba ich edukować. Czy nauczanie konserwatywnego islamu, upatrującego w szariacie właściwego porządku państwowego, ma być taką właśnie edukacyjną drogą do integracji?
 
Arab zamiast Turka

Powołanie Instytutu Teologii Islamskiej w Berlinie, tak samo jak innych tego typu centrów, ma też podtekst polityczny. Dziś w Niemczech w lwiej części meczetów wiary mahometańskiej uczą imamowie z Turcji. To osoby wykształcone nad Bosforem i przysłane do RFN przez organizację Ditib, która kieruje blisko tysiącem meczetów za Odrą. Ditib podlega bezpośrednio tureckiemu rządowi, dlatego też jej działalność krytykowana jest niekiedy jako swoista „V kolumna” Erdogana. Tworzenie niezależnych od niej instytutów na uniwersytetach oznacza, że w Niemczech przybywać będzie imamów nijak niezwiązanych z Ankarą, co oznacza naturalnie odebranie jej części wpływów. Choć na pierwszy rzut oka wygląda to dobrze, trzeba pamiętać, że Turcja – przy wszystkich zastrzeżeniach – nie jest krajem eksportującym dżihadystów w takim stopniu, jak państwa arabskie. Mimo wielomilionowej obecności Turków w Niemczech to nie oni dokonują zamachów; robią to migranci z krajów arabskich i afrykańskich oraz z Afganistanu. Nie można więc wykluczyć, że działanie nakierowane na odebranie Turcji kontroli nad kształceniem nauczycieli islamu działających w Niemczech, spowoduje wzrost wpływów islamu arabskiego, a co za tym idzie – większą podatność państwowo-kształconych imamów na wpływy ekstremistycznego fundamentalizmu, zwłaszcza w postaci salafickiej. Wprawdzie władze berlińskiej uczelni zapewniają, że nie dopuszczą do nauczania żadnego profesora, który kiedykolwiek kwestionował porządek demokratyczny, ale… media już dziś zwracają uwagę, że w mającej być reprezentowaną w radzie instytutu szyickiej organizacji nie brakuje osób, które uczestniczyły w antyizraelskich i antysemickich demonstracjach w Berlinie, na których wzywano nawet do fizycznego wymazania państwa żydowskiego z powierzchni ziemi.

Czy może być inaczej? Niemcy to nie jest kraj chrześcijański

Na sam fenomen powstawania na niemieckich państwowych uczelniach centrów teologii islamskiej można naturalnie sarkać, uznając rzecz wyłącznie za przejaw dalszego ulegania ideologii jakiegoś obłędnego multikulturalizmu. A jednak wydaje się, że mamy do czynienia z procesem o dalece głębszych przyczynach. Owszem, w przypadku Berlina rzecz firmuje lewicowa władza landu – z natury rzeczy dążąca do dywersyfikacji „oferty” religijnej w przestrzeni publicznej, tak, by tym łatwiej rugować chrześcijaństwo i forsować niezmienny od dziesięcioleci diabelski projekt dechrystianizacji. Z drugiej jednak strony Niemcy nie są już dziś krajem chrześcijańskim. Choć państwo nawiązuje jeszcze tu i ówdzie do tradycji chrześcijańskiej, jest to tylko pusta fasada. Jak pisał w 2014 roku w głośnym artykule we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Markus Günther, chrześcijaństwo to w Niemczech „ideologiczny bankrut”; Günther przyrównał stan Kościoła katolickiego i wspólnot ewangelickich do późnego NRD – owszem, jest jeszcze wielu członków partii, bo takie są zewnętrzne formy, ale marksizmu nikt już przecież nie bierze na poważnie! Praktyki wiary chrześcijańskiej kultywuje się w RFN głównie ze względu na uroczą oprawę – to chrzty, przyjęcia, bierzmowania, śluby, pogrzeby... Wiara w Chrystusa jako taka nie jest większości społeczeństwa ani potrzebna, ani nawet treściowo bliska. Na ponad 50 mln zarejestrowanych w Kościele i we wspólnotach protestanckich osób, na niedzielne msze czy nabożeństwa regularnie uczęszcza najwyżej co dziesiąty, co daje 5 mln praktykujących i zapewne jeszcze mniejszą grupę naprawdę wierzących. W kraju zamieszkałym przez ponad 80 mln ludzi!

Muzułmanów tymczasem, według oficjalnych danych, jest 5 milionów, czyli około 6 proc. społeczeństwa. Mieszkają przede wszystkim w dużych miastach na zachodzie kraju oraz w Berlinie, a więc w najważniejszych ośrodkach kulturotwórczych. Tam ich odsetek jest znacznie większy niż 6 procent! W Berlinie to prawdopodobnie już ponad 10 proc., a według wiarygodnych szacunków za kilkanaście lat to właśnie mahometanie będą w stolicy Niemiec najliczniejszą grupą religijną, jeśli liczyć katolików i ewangelików oddzielnie; chrześcijaństwo ratują – statystycznie – i tak już wyłącznie imigranci z Polski. Tak więc zakończony niedawno ramadan, tak w Berlinie jak w innych największych metropoliach, ma szansę stać się wkrótce najpopularniejszym i najsilniej oddziałującym społecznie świętem, jeżeli pominąć czysto pogański konsumpcjonizm towarzyszący obchodom Bożego Narodzenia. W tym roku w niemieckich mediach wprost roiło się od skarg nauczycieli, którzy nie byli w stanie poradzić sobie z nową rzeczywistością szkolną – ramadan kompletnie dezorganizował bowiem pracę placówek oświatowych! Nic dziwnego; w niemieckiej stolicy w prawie połowie szkół podstawowych ponad połowa uczniów to imigranci (choć niekoniecznie muzułmańscy).

W tej sytuacji nie należy dziwić się, że na państwowych uczelniach powstają instytuty teologii islamskiej. Może raczej zaskakiwać, że przy formalnej apostazji dochodzącej do – licząc katolików i protestantów łącznie – 400 tysięcy osób rocznie, nie zamyka się jeszcze fakultetów teologii chrześcijańskiej. Biorąc wszakże pod uwagę – prócz apostazji – także tempo wymierania bezdzietnych resztek jeszcze wierzących w Jezusa Chrystusa pokoleń, nie można mieć złudzeń, jaka teologia w ciągu najbliższych dziesięcioleci zyska w RFN dominującą pozycję. Islams będzie po prostu Niemcom (sic! - muzułmanie to coraz częściej obywatele!) potrzebny, teologia katolicka czy protestancka – nie.

A może wolny piątek?

Miliony muzułmanów, mające niemiecki paszport lub po prostu od lat w RFN mieszkający, chcą uczyć się swojej religii – i demokratyczne państwo liberalne, które traktuje z założenia wszystkie religie równo, w gruncie rzeczy nie może im tego odmawiać. Jeżeli odrzuca się uprzywilejowanie religii chrześcijańskiej – a w demokratycznym społeczeństwie, które w Chrystusa nie wierzy, takie uprzywilejowanie się nie ostoi – to oferując w szkołach i na uczelniach naukę wiary chrześcijańskiej, trzeba oferować także naukę wiary islamskiej. Idąc za ciosem – i takie pomysły już w Niemczech padają – należy wprowadzić również dni wolne w islamskie święta. A że kalendarz ma ograniczoną pojemność, to ktoś będzie musiał „swoje” dni wolne oddać. Dzisiaj sklepy w Niemczech zamknięte są w niedzielę. Ale – kto wie? - może wykształcony w Berlinie czy Tybindze niemiecki imam zaproponuje, by dla zachowania różnorodności wolny był raczej piątek, dzień modlitwy w meczecie?

Lewicowym rewolucjonistom z pewnością pomysł ten przypadnie do gustu, a społeczeństwo, które i tak coraz rzadziej rozumie, dlaczego wolna miałaby być akurat niedziela, nie będzie chyba protestować.

 
Paweł Chmielewski

za:www.pch24.pl