Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Podręczna encyklopedia poprawności politycznej

Język mówiony i pisany jest żywy, więc jego przemiany można by uznać za coś naturalnego. Kłopot w tym, że w czasach social mediów symboliczna przemoc politycznej poprawności uzyskała potężniejsze niż kiedykolwiek możliwości masowego rażenia.

Czas zaprosić do wspólnej zabawy Czytelników i publicystów (Czytelniczki i publicystki oczywiście też!) „Codziennej”, „Gazety Polskiej” i „Nowego Państwa”. Stwórzmy wspólnie podręczną encyklopedię politycznej poprawności. Za kilka lub kilkanaście lat być może zmieni się ona w swoisty przewodnik nie tylko językowych zmian, które dzisiejszych 40-latków i starszych od nich uczynią obcymi we własnym kraju. A nawet jeśli nie zrealizują się najgorsze scenariusze, spychające język polski w przepaść ideologicznej nowomowy i politpoprawnościowego uładzenia, to warto będzie zapamiętać i odnotować tych wszystkich uczonych nieraz nadgorliwców, którzy myślą, że stworzą nowy, wspaniały świat, pielęgnując lub wyrywając ze słowników i potocznej mowy słowa, słówka i półsłówka.  

Tęczowy kolektyw neolewicy

Wychwytujemy to coraz częściej – zjawisko nazywane na Zachodzie „cancel culture”, czyli kasowanie kultury, znajduje i u nas coraz liczniejsze rzesze zwolenników, szczególnie wśród młodszych. Dzisiejsi dwudziesto-, trzydziestolatkowie długo jeszcze nie przechwycą sterów władzy – ale mniej lub bardziej świadomie przygotowują sobie po temu grunt, z pomocą nowych słów i pojęć dostosowując wyobrażenia i oczekiwania społeczne do własnych potrzeb. Ich potężnym sojusznikiem są ludzie starsi od nich, którzy – szczerze lub cynicznie – wierzą, że kulturowa rewolucja opłaci im się choćby w bieżących politycznych rozgrywkach. Świetnie to widać w przypadku liberalnych mediów, których publicyści łamią sobie języki na nowym, niebinarnym języku, a i tak są nieustannie przeczołgiwani przez mnożące się przez pączkowanie tęczowe kolektywy neolewicy.  

A może nie trzeba szydzić? Kiedy oglądali Państwo ostatnio „07 zgłoś się”, kultowy PRL-owski serial telewizyjny z Bronisławem Cieślakiem (życzmy mu zdrowia!) jako porucznikiem Borewiczem? Dzięki VOD.TVP odświeżyłem sobie niedawno kilka odcinków. Nie zdumiała mnie jurność milicjanta ze złamanym nosem – w „07 zgłoś się” chodziło przecież o to, żeby było jak na Zachodzie, by ludzie widzieli, że „socjalizm z ludzką twarzą” to również „socjalizm z gołą babą”. Godne uwagi jest to, że jak na dzisiejsze lewicowe standardy jest to serial zdecydowanie homofobiczny. Jeśli pojawiają się tam homoseksualiści, to mówi się o nich na ogół z lekkim skrzywieniem ust. Ich orientację seksualną albo się między słowami deprecjonuje, albo tłumaczy jako przypadłość związaną choćby z traumą II wojny światowej (w najlepszym razie słyszymy, że to ich prywatne sprawy).

A przecież i dziś niemała część lewicy, także tej rocznikowo młodszej, do PRL odczuwa ideologiczny sentyment. Tymczasem było to państwo nie tylko kultowych dziś seriali, w których gejów miano za nic, ale także akcji „Hiacynt”, która miała nie tylko ująć ich w statystykę, ale przede wszystkim ułatwić obyczajowe szantaże Służbie Bezpieczeństwa. A wszystko to już w czasach Czesława Kiszczaka, ulubionego człowieka honoru środowisk dziś arcypostępowych.

Liberalni dziadersi nie nadążają

Nie bez powodu wspominam „07 zgłoś się”. Nie chodzi tylko o to, że na tym serialu, na obyczajowości w nim przedstawionej, wychowała się także niemała część liberalnych dziadersów. Był to oczywiście film ocieplający wizerunek Milicji Obywatelskiej. A równocześnie – chcąc nie chcąc – promieniował atmosferą i obyczajowością epoki, jej realiami. Robili go przecież profesjonalni filmowcy epoki PRL, więc nie była to opowieść ludowych nizin. Heteroseksualni bonzowie PRL raczej nie dogadaliby się ze swoimi lewackimi wnuczętami z 2021 r. Dziś tęczowa lewica chętnie instrumentalizuje kwestie obyczajowe w metapolityczne spory między prawicą a lewicą. Ale to właśnie lewicowo-liberalni dziadersi rozsadzają ten konflikt. Wszak to oni, często i gęsto podlizujący się ile wlezie dwudziestoletnim osobom z macicami i bez macic ze stołecznych squatów, pokazują, że wcale nie idzie o etykiety polityczne, że nierzadko, mimo najlepszych chęci, nie są w stanie nadążyć za tęczową rewolucją.

Nie ma się co jednak dziwić pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletnim dziadersom z wielkomiejsko-liberalnej society, że choć starają się, jak mogą, pozyskać względy niebinarnej młodzieży, łapią przy tym zadyszkę. Niedawno okazało się, że nawet młoda lewica z Razem musiała rzucić na pożarcie jeszcze młodszej lewicy swoją partyjną koleżankę, czyli Urszulę Kuczyńską. Choć dodajmy, że ta ostatnia twierdzi, że wcale nie poszło o ideały, ale o interesy prosutenerskiego lobby w Razem, SLD i Wiośnie. Na co przytomnie można odpowiedzieć: jedno nie wyklucza drugiego.

Nadciąga poznawczy obskurantyzm

Zostawmy jednak lewicę z jej kanibalistycznymi praktykami samooskarżeń i samopożerania. Spójrzmy na moment w innym kierunku. Na kartach znakomitej książki „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata” Maya Jasanoff przedstawia pisarza, który biograficznie i kulturowo przekroczył niemal wszystkie cywilizacyjne granice współczesnego sobie świata. Zwraca przy tym uwagę, że zarzuty o rasizm, rzucane pod adresem autora „Jądra ciemności”, „Tajnego agenta” i „Murzyna z załogi »Narcyza«”, grożą poznawczym obskurantyzmem. Przede wszystkim dlatego, że odwracają uwagę od tego, co w jego pisarstwie było odkrywcze, przenikliwe, prawdziwe. Conrad, choć ukształtowany przez swoje czasy, równocześnie je przekraczał: „nie obawiał się odrzucać komunałów i mówić na głos o wyzysku, okrucieństwie i hipokryzji tam, gdzie je dostrzegał”.

Co różni postawę Jasanoff od hunwejbinów politycznej poprawności? Ta pierwsza nie boi się kulturowej obcości, potrafi się z nią twórczo skonfrontować; ci drudzy chcą zakrzyczeć odmienny od swojego świat, sprowadzając go do kilku cudzych fobii. Ale to oni – na oczach szerokiej publiczności – zamieniają w mediach społecznościowych walkę o tolerancję w seanse nienawiści. Dlatego nawet w ich szeregach co przytomniejsi coraz częściej zwracają uwagę, że „nowa tolerancja” jest najstarszą pod słońcem nietolerancją i opresją z użyciem najnowszych narzędzi społeczno-cyfrowego oddziaływania.

Ta nowa opresja tylko karze inaczej myślących, ale stopniowo uniemożliwi także badawczy i metapolityczny namysł nad rzeczywistością, zamieniając go w nowy poznawczy dogmatyzm, zwyczajowo oparty na modernizacji na zachodnią modłę. Nie byłbym jednak nadto zdziwiony, gdyby za dwie
–trzy dekady z pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków wyszli najprzenikliwsi krytycy współczesnej fali politycznej poprawności – bo oni poznają ją od podszewki. Będą to być może ludzie, którzy nie tylko zakwestionują rząd dusz rosnącej dziś smierdiakowszczyzny, ale i tacy, którzy zawstydzą i wykpią niedobitki nam współczesnych liberalno-lewicowych dziadersów. O ile ci ostatni przetrwają kolejne, niechybnie nadciągające fale politycznej poprawności.

Krzysztof Wołodźko

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.