Stanisław Michalkiewicz - Metamorfozy ideologiczne i pokoleniowe

Nie uznaję świąt ustanowionych po rewolucji francuskiej, chyba że chodzi o rocznice historycznych wydarzeń czy święta państwowe. Ale przypadający w Kalendarzu Postępaka 8 marca Dzień Kobiet nie jest ani żadną rocznicą historycznego wydarzenia, ani świętem państwowym. Kiedyś, za komuny, partia próbowała budować na tym fundamencie nową, świecką tradycję, że to niby "rąsia, buźka, goździk", plus jakieś praktyczne prezenty - ale zanim świecka tradycja się ugruntowała, partia się przepoczwarzyła, klasa robotnicza przestała być awangardą, zaś postępactwo rozpoczęło gwałtowne poszukiwania proletariatu zastępczego.

Postępactwo bowiem żyje z tego, że walczy z wrogiem. Bardzo ładnie pisze o tym Janusz Szpotański w poemacie "Towarzysz Szmaciak": "już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę...". Nic więc dziwnego, że wróg, z którym można by toczyć tę intratną walkę, jest postępactwu potrzebny jak powietrze. No dobrze - ale o co właściwie ta walka? Ano wiadomo - o szczęście ludu! Problem jednak w tym, że lud, jak się wydaje, puścił postępactwo w trąbę. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, proletariusz nigdy nie cieszył się zaufaniem postępactwa. Jaki jest bowiem ideał proletariusza? Ano taki, żeby jak najszybciej przestać być proletariuszem. I kiedy tylko proletariusz się wzbogaci, natychmiast staje się nieprzejednanym wrogiem postępactwa, nie bez słuszności podejrzewając, że będzie chciało na nim pasożytować. Ciekawa rzecz, że postępactwo szóstym zmysłem to wyczuwa - i nikogo nie darzy taką nienawiścią i pogardą, jak "drobnomieszczanina", czyli - wzbogaconego proletariusza. Więc kiedy lud, czyli tradycyjny proletariat, od postępactwa się odwrócił, musiało się ono rozejrzeć za proletariatem zastępczym, żeby go "bronić" i lukratywnie "walczyć" o jego "szczęście". Ta metamorfoza nastąpiła wraz ze zmianą pokoleniową i zmianą leninowskiego modelu komunistycznej rewolucji na kulturowy model Antoniego Gramsciego.

O ile więc Alicja Graff z domu Fuks i jej mąż Kazimierz Graff w czasach stalinowskich żyli jak pączki w maśle z przyprawiania o śmierć "wrogów ludu" w sądowych morderstwach, o tyle należąca już do innego pokolenia Agnieszka Graff robi wodę z mózgu naiwnym młodym gojom na "genderowych" studiach i "manifach".

Nie bezinteresownie - o tym nie ma mowy, bo w odróżnieniu od trafiających się tu i ówdzie w XIX wieku ascetów, dzisiejsi rewolucjoniści to tak naprawdę rentierzy w rodzaju np. Daniela Cohn-Bendita, który po walce o "szczęście ludu" chętnie wypoczywał w swoim paryskim pied-á-terre przy szampanie z kawiorem.

Utrzymanie tego dobrego fartu zależy jednak od znalezienia proletariatu zastępczego, na który świetnie nadają się kobiety. Kobieta bowiem, wszystko jedno - biedna czy bogata, kobietą być nie przestanie. Nieliczne wyjątki potwierdzają tylko spiżową regułę - zatem "baza" dla proletariatu zastępczego wydaje się nie tylko trwała, ale i niewyczerpana. Trzeba tylko kobietom wmówić, że są nieszczęśliwe, zaś największym ich wrogiem są mężczyźni i dzieci.

Ciekawe, że identyczny mechanizm kuszenia opisany został w biblijnej Księdze Rodzaju - co skłania do podejrzeń, iż między postępactwem a tamtym kusicielem istnieje jakieś pokrewieństwo, jeśli nawet nie fizyczne (chociaż właściwie - dlaczego nie?), to z całą pewnością duchowe. Zatem skoro wrogów postępactwo wskazało już nieubłaganym palcem, to w tej sytuacji samo kreuje się na przyjaciół i obrońców, wykorzystując w tym celu potęgę i prawa Eurokołchozu. Tak naprawdę jednak proletariat zastępczy jest mu potrzebny jako rodzaj użytkowej trzody, którą sobie hoduje gwoli eksploatacji, niszcząc przy okazji fundamenty znienawidzonej łacińskiej cywilizacji, zgodnie ze słowami masowej pieśni, że "przeszłości ślad dłoń nasza zmiata". Ten "ślad przeszłości" to właśnie ciągłość cywilizacyjna, zagrożona bezpowrotnym zerwaniem.

za: http://www.naszdziennik.pl (kn)