Znikający ludzie

Przepraszam, że zadałem Panu to pytanie - tłumaczy się dziennikarz jednej z największych prywatnych stacji radiowych w Polsce. Stanął przed ministrem rządu Jackiem Cichockim i przeprasza. – To nie były moje pytania, kolega mnie naciskał, żeby je zadać – tłumaczy dziennikarz. Usłyszałam tę historię i na początku nie mogłam w nią uwierzyć. Dziennikarz nie rozumie, że jego przeprosiny kompromitują nie tylko jego stację, jego jako dziennikarza, ale wystawiają świadectwo fatalnej kondycji i zwyrodnienia misji, jaką jest zawód dziennikarza w Polsce. Ci, którzy mają gwarantować demokrację, którzy powołani są do kontroli władzy... zaprzyjaźnili się?

Jak u Orwella

W tej scenie właściwie nie ma zaprzyjaźnienia mediów z władzą, ale jest relacja służebna, relacja uniżenia, w której o kontroli nie może być mowy. Co to było za pytanie, za które dziennikarz czuł się w obowiązku przeprosić? O jakieś kompromitujące szczegóły z życia intymnego ministra, które dostarczyłyby smacznej niskiej rozrywki tłumowi? Otóż chłopak zapytał ministra spraw wewnętrznych o zdjęcia natowskie z katastrofy, w której na terenie Rosji zginął polski prezydent i 95 polskich VIP-ów. Odpowiedź chciałoby znać miliony Polaków, ponieważ większość z nich deklaruje, że nie wie, co się stało w Smoleńsku i obawia się, że tak już zostanie. A ludzie podświadomie czują, że ta wiedza łączy się jakoś z ich własnym bezpieczeństwem. Ale w głowie dziennikarza najwyraźniej ci ludzie nie odgrywają większej roli. Dziennikarz jest więc zakłopotany. Władza zorganizowała konferencję prasową, żeby pochwalić się przygotowaniami do Euro 2012, a on zadaje takie nieodpowiednie pytanie. Czuje, że musi przeprosić. Nikt mu nie każe, ale on wie, że zrobił coś niewłaściwego. W tej sytuacji można być wdzięcznym, że w ogóle wydusił z siebie to pytanie.

Takich scen niczym z powieści Orwella możemy zaobserwować w Polsce coraz więcej. Genialna książka „Rok 1984” zyskuje coraz to nowe znaczenia. Kiedy widzę Tuska chwalącego się kolejnymi sukcesami, zwłaszcza po Euro, kiedy oddał do użytku 15 proc. zapowiadanych dróg (wydając całą forsę i doprowadzając firmy wykonawcze do bankructwa) przychodzi mi na myśl Ministerstwo Obfitości, które głównie zajmowało się obcinaniem racji żywnościowych i ogłaszało coraz to nowe fałszywe sukcesy w dziedzinie produkcji.

Znikający ludzie

W Polsce mamy do czynienia z coraz częstszym zjawiskiem znikających osób publicznych. Tak się składa, że znikają ci, którzy są krytyczni wobec władzy. Znikają w różny sposób: niektórzy fizycznie pod pozorem samobójstw, niektórzy mają więcej szczęścia, bo znikają tylko z przestrzeni publicznej: z telewizji, radia, estrady, przyjęć. Np. znani aktorzy albo komicy. Jeśli ktoś popularny na dłuższy czas znika z horyzontu, czy to aktor, piosenkarz, pisarz, komik, sportowiec, naukowiec – jest duże prawdopodobieństwo, że chlapnął coś na temat władzy. Staje się ktoś taki passé, nieodpowiedni do towarzystwa. A towarzystwo ma wszystkie największe media w ręku. Oraz forsę zagrabioną przy Okrągłym Stole – nikt delikwenta już nie zatrudni. Więc człowiek na dobre znika z przestrzeni publicznej. Dlatego ci, którzy z tego pokazywania się w przestrzeni żyją, niekiedy bardzo gorliwie demonstrują swój entuzjazm wobec władzy.

U Orwella ludzie nie tylko znikali z dnia na dzień, ale poprawiano wszystkie dokumenty świadczące o istnieniu człowieka, np. podmieniano w archiwum stare listy obecności w pracy na nowe, w których już nie widniało niechciane nazwisko. Następował retusz wszystkich fotografii, zapisów w archiwach. Po to, żeby udowodnić, że ten człowiek w ogóle nie istniał. Tym nieustannym fałszowaniem informacji o przeszłości zajmowało się... oczywiście Ministerstwo Prawdy. W Polsce mamy wersję lżejszą systemu, ale podobieństwa są. Nie wiem, czy ekipa Tuska nie czerpie inspiracji z metod podpowiedzianych przez Orwella. Niedawno Graś bodajże zadekretował, że pan premier nigdy nie kłamie. Już sam fakt takiego ogłoszenia przywodzi na myśl atmosferę kraju Wielkiego Brata. Zgodnie z orwellowskim absurdem pan premier Tusk, jak mało kto w Polsce, znany jest przecież właśnie z kłamstwa. A co do znikających ludzi – żadnemu z dziennikarzy głównych mediów nie przyjdzie nawet do głowy zapytać o kogoś takiego. Nie żeby ktoś mu zabraniał – oni sami wiedzą, że tak trzeba.

To też jest cecha, która łączy III RP z reżimem pokazanym przez Orwella. Niestosowne myśli i czyny, które grożą śmiercią publiczną czy fizyczną, nigdy nie zostały zabronione oficjalnie, nikt ich nie spisał, ale każdy i tak wie, co ma myśleć i mówić, za co go spotka kara. Niemiła władzy myśl jest zbrodnią, którą należy ukarać (tzw. zbrodniomyśl). Ludzie sami z siebie pilnują się, by myśleć poprawnie.

Wrogiem może być każdy

Jest u Orwella genialna scena. Podczas wiecu nienawiści. Oczywiście wiec organizowany jest przez Ministerstwo Miłości. Podczas wiecu przemawia jakiś facet, wzywając tłum do wycia, tupania, okazywania furii wobec wroga: Euroazji. Najdziksze wrzaski wydają uczniowie – ich najłatwiej jest podszczuć. Wściekłość potęgują plakaty, które rozwieszono dosłownie wszędzie: lufa karabinu żołnierza Euroazji wycelowana jest prosto w ludzi. Nagle podczas przemówienia stymulującego nienawiść tłumu na podium wbiega posłaniec i podaje przemawiającemu kartkę. Ten nie przerywa przemówienia. Nie zmienia się ani jego zachowanie, ani ton głosu, jednak przemawiający wymienia z nazwy już innego wroga. Okazuje się, że „prowadzimy” wojnę ze Wschód-azją. Tłum pojmuje w mig. Jest tak wytresowany. Nienawiść trwa, zmienił się tylko w okamgnieniu jej obiekt. Przemawiający przestawił się dosłownie w pół zdania. Przez cały następny tydzień, dzień i noc, trwa gigantyczna praca Ministerstwa Prawdy, by „skorygować” przeszłość, zamienić nazwę wroga we wszystkich materiałach. Aż przestanie istnieć jakikolwiek dokument świadczący o tym, że wojna z Euroazją kiedykolwiek miała miejsce. Tę zdumiewającą łatwość przestawiania „wajchy” w naszych warunkach posiadły „Gazeta Wyborcza” i środowisko salonu. Z równym zapałem zagrzewa do nienawiści, by za chwilę bez żenady okazać głębsze uczucie miłości (tak było z Wałęsą). Częściej jednak było odwrotnie: wystarczy wspomnieć te wszystkie wściekłe napaści na zwolenników lustracji, którzy nagle okazywali się oszołomami.

Nienawiść do Kaczyńskiego to wyhodowany przez specjalistów emocjonalny odbiornik, którym bardzo łatwo można sterować, niczym pilotem. Rzesze lemingów niemające żadnych informacji, żadnych argumentów, bez refleksji demonstrują swoją wyższość i pogardę. Dla nich przecież to oczywiste, że Kaczyński jest zły. Ignorancja to siła. Obywatel państwa w powieści Orwella nie ma prawa zgłębiać wiedzy, ale za to uczy się gardzić inną ideologią. Skąd my to znamy. Brak wiedzy pozwala zachować równowagę psychiczną. Wolnością mogą się cieszyć jedynie ci, którzy mają zerowy iloraz inteligencji. Czy nie uderza Państwa zbieżność z naszą rzeczywistością?


za:http://niezalezna.pl (kn)