Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Jak Pan spał tej nocy, po odwołaniu?

Z Pawłem Lisickim, byłym redaktorem naczelnym „Uważam Rze” rozmawia Błażej Torański. Paweł Lisicki, dziennikarz, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1993 – 2005 pracował w „Rzeczpospolitej” jak szef działu opinii i zastępca redaktora naczelnego. W 2005 roku odszedł z redakcji, by kierować zespołem przygotowującym projekt nowego dziennika, który planował stworzyć właściciel "Życia Warszawy", Michał Sołowow. Od 13 września 2006 do 27 października 2011 redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Od 7 lutego 2011 do 28 listopada 2012 redaktor naczelny tygodnika "Uważam Rze". Publicysta "Frondy" i "ZNAK-u", autor kilku książek uhonorowany Nagrodą im. Andrzeja Kijowskiego. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Jak Pan spał tej nocy, po odwołaniu?


Wreszcie spałem dobrze.

Jest Pan już tylko czytelnikiem „Rzeczpospolitej”, a gazeta, dzień po odejściu zespołu „Uważam Rze” ogłosiła konkurs dla czytelników.  Na rysunku Andrzeja Krauzego przy kolegialnym stole redaktorzy przeglądają wydruki i dyskutują. Nad rysunkiem logo „Uważam Rze” i zachęta: „Dopisz swój komentarz do rysunku Andrzeja Krauzego. Bądź autorem niepokornym!". Jaki dopisałby Pan komentarz, jako czytelnik?


Mam wrażenie, że brak pokory czytelników „Uważam Rze” po raz pierwszy przejawia się przede wszystkim w odmowie kupowania tego tygodnika. Bo jak inaczej swoją niepokorę mają wyrazić czytelnicy tacy, jak ja, którzy nie zgadzają się z tym, co się w tym piśmie stało?

Wiele osób publicznych - jak dr Tomasz Żukowski, nie mówiąc o zwykłych czytelnikach -  deklaruje, że nie będą już kupować „Uważam Rze” i „Rzeczpospolitej”, ani udzielać dziennikarzom tych tytułów wypowiedzi. Jaki będzie krajobraz po trzęsieniu ziemi w „Uważam Rze”?


Niestety jeden element tego obrazu już się zarysował: zabraknie ważnego głosu w debacie publicznej. Obraz ten będzie poważnie zaburzony i ograniczony. Obawiam się też, czy to się nie przełoży na uskrajnienie debaty. Po prawej stronie pozostaną pisma bardziej radykalne, drugą stronę zdominują mainstreamowe pisma lewicowo-liberalne. To niedobra sytuacja.

W pierwszych komentarzach medioznawcy prognozują, że po odejściu całego zespołu „Uważam Rze” stanie się tandetną podróbką bez większych szans na utrzymanie dotychczasowej pozycji w segmencie tygodników opinii i ostatecznie zniknie z rynku. Pan też tak sądzi?

„Uważam Rze” zyskało swoją silną pozycję i uznawaną markę na rynku medialnym dzięki takim autorom, jak Bronisław Wildstein, Rafał Ziemkiewicz, bracia Karnowscy. Można by tych nazwisk jeszcze wiele wymienić. Tygodnik stał się jakby federacją osób i środowisk, sztandarem, z którym one występowały. Tytuł silnie oparty na autorach, a nie na marce, po odejściu dużej grupy dziennikarzy może upaść. Gdyby ta marka funkcjonowała bez wstrząsów przez 10-15 lat, to zmiana redaktora naczelnego nie miałaby większego znaczenia. „Uważam Rze” jest tak silnie związane z nazwiskami, że nie będzie mogło istnieć bez nich.

Czy autorom, twórcom, którzy oświadczyli, że nie widzą dalszych możliwości współpracy z pismem nie zabraknie konsekwencji?  Deklaracja ta ukazała się, jak na razie, na profilu facebookowym Cezarego Gmyza.

Wydaje mi się, że nie. Dlaczego miałoby być inaczej? Skoro ktoś deklaruje publicznie, to potem z różnych powodów trudno mu się z tego wycofać. Poza tym nie chodzi o to, czy ktoś się wycofa, czy nie, tylko dlaczego oni to zrobili. To nie był szaleńczy gest, tylko brak zgody na sposób zarządzania i myślenia o dziennikarstwie, jakie uprawia Grzegorz Hajdarowicz. Traktuje on dziennikarzy tak samo, jak wszystkich innych pracowników najemnych, którzy mają wykonywać rozkazy swojego pracodawcy. Taki sposób wyobrażania sobie relacji między dziennikarzami a wydawcą, jest zaprzeczeniem niezależności dziennikarskiej, myślenia o wolnym słowie w wolnym kraju. Pan Hajdarowicz znalazł się w niewłaściwym kraju i miejscu.

Stąd pojawiające się argumenty o zbliżaniu się do standardów białoruskich. Ale dlaczego - według Pana - Grzegorz Hajdarowicz zabija kurę, która znosi złote jajka?  Czy kupił Presspublikę, aby zarabiać czy zamknąć znane, ale kłopotliwe dla władzy tytuły?

Są różne teorie na ten temat. Jedna mówi, że jest człowiekiem bardzo złaknionym rozgłosu, ma rozdęte ego i kupił wydawnictwo medialne, aby bardziej błyszczeć na salonach. W związku z tym robi wszystko dla rozgłosu. Niszczy swoje media dla sławy, niczym Herostrates.

Szewc, który w IV wieku podpalił świątynię Artemidy w Efezie.

Ta teoria jest barwna i dobrze brzmi. Mówi ona, że to jest celowe działanie od początku. Że po to kupił Presspublikę, aby jej tytuły zniszczyć, a jego prawdziwe interesy są gdzie indziej.

Gdzie są te interesy? Na czym Grzegorz Hajdarowicz naprawdę zarabia? Na czym polega „racjonalność” jego działania?


To nie jest pytanie do mnie. Formułuję tylko hipotezy, teorie. Trzecia mówi, że kupując Pressublikę mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, co to znaczy być wydawcą. W sytuacjach trudnych, podbramkowych, traci nerwy. Wykonał już kilka szalonych gestów, ponieważ nie ma doświadczenia i miotał się, przestraszony tym, co przeczytał.

Przez ostatni rok „Rzeczpospolita” straciła jedną czwartą czytelników. Czy to prawda - co mu się zarzuca - że nie patrzył przez rachunek ekonomiczny?

Nieprawda. Patrzył, jak na biznes. Ale zawsze pozostaje pytanie: jak radzić sobie z kryzysem prasowym. Spadek przychodów Presspubliki nie jest tylko winą działalności biznesowej Hajdarowicza, ale i tendencji na rynku. Niestety, mam wrażenie, że wszystko, co robi, tendencję tę wzmacnia, nie osłabia. Przypomnę jego słynną, nieustannie powtarzaną wypowiedź, że prasa drukowana się skończyła. Że gazeta jest jak płyta winylowa albo dorożka. Przecież to są samobójcze wypowiedzi wydawcy prasy, wyraźne sygnały do reklamodawców: nie przychodźcie do mnie, nie współpracujmy, bo to, co mam, nie ma znaczenia. Każdy sprzedawca zachwala swój towar. Hajdarowicz jest jedynym, jakiego w życiu poznałem, który mówi, że to, co robi, nie ma przyszłości.

Jest jeszcze jedna teoria spiskowa, o zemście na „Rzeczpospolitej”, za którą stoi jeden z najbogatszych Polaków Leszek Czarnecki.

Nie jest teorią spiskową, tylko faktem, że Grzegorz Hajdarowicz na kupno Presspubliki dostał od niego kredyt. A drugi fakt jest taki, że „Rzeczpospolita” napisała kilka lat temu, kiedy byłem jej redaktorem naczelnym, że Leszek Czarnecki był zarejestrowanym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.

Rozmowa dnia - 29 listopada 2012

za:http://www.www.sdp.pl (btkn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.