Semikalia demokratyczne

Pani reżyserowa Agnieszka Holland twierdzi, że w demokracji podstawowym obowiązkiem większości jest ochrona praw mniejszości. Z pewnością nie zdaje sobie sprawy, że mówi prozą, to znaczy - że ma na myśli demokrację socjalistyczną, w której podmiotem nie są równi wobec prawa obywatele, tylko „klasy”, albo inne grupy


„Katolowi treści postępowe / gej z lesbijką włożyć mieli w głowę / w radio - lecz harda sztuka / nie dał im się zacukać. / Trzeba było zaprosić niemowę...” - taki limeryk napisał pan Henryk Krzyżanowski, komentując audycję poświęconą propagandzie sodomii i gomorii w poznańskim Radio Merkury. Onże, w nawiązaniu do mego poprzedniego felietonu postuluje, by instytuty prowadzące „studia genderowe” przybrały imię Trofima Łysenki. Z całego serca postulat ten popieram, bo niezależnie od nawiązania do chlubnej tradycji, patrząc na patrona, każdy od razu będzie wiedział, że ma do czynienia z hucpą i blagą, z lekka tylko maskowaną naukowym żargonem.

Jak widzimy, każda akcja rodzi reakcję. Im gorliwiej uwija się wokół zleconych zadań znany z żarliwego obiektywizmu pan red. Lis, im bardziej podlizuje się sodomitom i gomorytkom następny amator prezydentury naszego nieszczęśliwego kraju Ryszard Kalisz, tym więcej ludzi zaczyna podejrzewać, że ktoś próbuje ich tutaj zrobić w konia, to znaczy - zoperować gwoli łatwiejszego osiągnięcia sobie tylko wiadomych celów. Dzisiaj, mimo oficjalnie zalecanego „dialogu”, mało kto może pochwalić się znajomością takiego np. Talmudu. Tymczasem uważany za znawcę Talmudu ks. Justyn Bonawentura Pranajtis, w książce „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim” twierdził, że chrześcijanie są tam przedstawiani jako rodzaj człekokształtnych zwierząt, a skoro tak, to nic dziwnego, że wspomniana operacja może mieć na celu doprowadzenie mniej wartościowych narodów europejskich do stanu bydlęcego, żeby tym łatwiej je eksploatować w charakterze użytkowej trzody. Z obfitości serca usta mówią.

Coś musi być na rzeczy, skoro pani reżyserowa Agnieszka Holland twierdzi, że w demokracji podstawowym obowiązkiem większości jest ochrona praw mniejszości. Z pewnością nie zdaje sobie sprawy, że mówi prozą, to znaczy - że ma na myśli demokrację socjalistyczną, w której podmiotem nie są równi wobec prawa obywatele, tylko „klasy”, albo inne grupy, na przykład - sodomici, czy gomorytki, Żydzi, cykliści - i tak dalej. Ale kiedy już z ogółu obywateli zacznie się wydzielać takie grupy („najpierw jest tak; tworzą się grupki, tutaj Tuwimy, tam Kadłubki, tu nacje te, tu te”), to zaraz pojawia się konieczność nadania każdej z nich odpowiedniego statusu prawnego. W rezultacie, zamiast praworządności opartej za żelaznej zasadzie równości OBYWATELI wobec prawa, mamy nieustanne podchody, w ramach których jedna „mniejszość” próbuje uzyskać status korzystniejszy od innej „mniejszości”, a wszystkie razem - status korzystniejszy od sytuacji milczącej, bo zakneblowanej większości. A ponieważ i wśród „mniejszości” też panuje hierarchia, na której szczycie we wszystkich krajach niezmiennie plasuje się wiadoma mniejszość, a właściwie MNIEJSZOŚĆ, to okazuje się, że i postulat pani reżyserowej Agnieszki Holland pokrywa się z diagnozami i nadziejami MNIEJSZOŚCI , jakie ks. Justyn Bonawentura Pranajtis wydestylował z Talmudu. Ładny interes! Okazuje się, że tak czy owak - sierżant Nowak, to znaczy, że wszystko jedno - czy to w oparciu o Talmud, czy socjalistyczną demokrację - większość ma być na usługach MNIEJSZOŚCI. Warto zwrócić uwagę, że ta MNIEJSZOŚĆ w każdym przypadku zorganizowana jest na zasadzie nacjonalistycznej, którą w odniesieniu do mniej wartościowych narodów tubylczych zdecydowanie potępia i zwalcza. Znaczy - wie, co dobre. Ale azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.

Felieton  •  „Nasz Dziennik”  •  9 marca 2013