Destrukcja patriotyzmu

W ramach coraz bardziej brutalnej walki z tradycją Polskiego Państwa Podziemnego i szerzej – z polskim patriotyzmem w ogóle, Polska Agencja Prasowa w serwisie krajowym rozpowszechniła 2 kwietnia ogromny materiał: „’Kamienie na szaniec’, czyli mit domaga się analizy”. Zadaniem serwisów PAP jest dostarczanie informacji dla mediów w celu ich dalszego rozprzestrzeniania. Rzecz dotyczy czegoś, co wydawałoby się, że środowiska lewackie zostawią jeszcze długo w spokoju, mianowicie… książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”.

Rozmywanie fundamentów

Na tej publikacji wychowały się kolejne pokolenia Polaków. Nawet w okresie powojennej komunistycznej okupacji (przecież nie tylko ideologicznej) ówcześni właściciele Polski Ludowej musieli pogodzić się z faktem, że ta książka i tak będzie czytana, pojawiała się więc, choć z ogromnymi przerwami, w kanonie lektur szkolnych.

Rygorystyczne wyłączenia administracyjne dotyczyły lat 1950-1958 i 1969-1978. W następnych latach, aż do 1985 r., dostępna była w szkołach zaledwie we fragmentach, aby wreszcie pod koniec epoki peerelu pojawić się ponownie w całości.

Wydawało się, że po 1989 r. nie będziemy już mieli takich problemów, jednak jest inaczej. Ciągłe rozgrzebywanie kanonu lektur szkolnych i wykluczanie autorów lub poszczególnych pozycji, selekcjonowanych pod kątem „politycznej poprawności”, stało się czymś tak oczywistym, że już mało kto zwraca na to uwagę. Do tego bardzo rygorystyczne przestrzeganie zasady, kto może (a kto nie…) przedostać się do pseudoelit III RP, wytworzyło stan, że nieustannie rozmywany jest fundament naszej tożsamości, trwa walka z tradycyjnymi wartościami przez ich ośmieszanie i niszczenie.

Walka z „Kamieniami na szaniec” jest jednym z elementów takiej polityki. Nie są to bowiem działania przypadkowe, wynikające z prawdziwej troski o stan naszej świadomości. Jest to cały zespół działań, w którym mieszczą się zarówno posunięcia wobec żołnierzy wyklętych (przez pokazywanie ich na wzór komunistyczny jako niemal „bandytów”), czy nawet obrońców Polski z września 1939 roku.

Za każdym razem słyszymy, że to dla naszego dobra, albowiem jakoby nie znamy „pełnej” prawdy o naszej przeszłości. Ci, którzy uzurpują sobie miano jej znawców, chcą uchodzić za jedynych komentatorów, występujących z pozycji „jedynie słusznych”… To wszystko przecież już było, tyle że obecnie czynione jest to z pozycji mitycznej tolerancji i „wartości europejskich”.

I wszystko w przekonaniu, że obecnie dorośliśmy już do… demokracji, czyli że Polacy „mają prawo do pełnej prawdy o własnej przeszłości”. Tak przecież uzasadniał paszkwil o Powstaniu Warszawskim Adam Michnik w 1994 r., w 50. rocznicę jego wybuchu, odnajdując w nim „czarne karty”, czyli rzekome masowe zabójstwa Żydów.

Sponiewierani bohaterowie

Tym razem atak na wybitnych przedstawicieli polskiej inteligencji, działaczy i żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego przypuściła niejaka Elżbieta Janicka z Instytutu Slawistyki PAN, szerzej znana jednak z czegoś zupełnie innego.

Jest bowiem członkiem Rady Programowej stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, a ta instytucja, wbrew swej nazwie, chciałaby jednak pewne sprawy w RP raczej zamknąć, walcząc z tradycyjnym i sprawdzonym pojęciem patriotyzmu, a etos wychowania na wartościach jest jej coraz bardziej solą w oku.

Dlaczego „Kamienie na szaniec” nie powinny – według niej – być lekturą szkolną? Janicka imputuje, że jest to jedna z najbardziej mitotwórczych książek, stawia jej wydumane zarzuty. Po pierwsze, szerzy ona „kult” przedwojennego Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie i istniejącej w nim 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej. Zarówno ta szkoła, jak też działające w niej harcerstwo miało być… antysemickie, a w latach 30. ub.w. dominował tam wpływ Obóz Narodowo-Radykalny.

Po drugie, Aleksander Kamiński „tworzył wielki mit polskiego podziemia” (co w tym złego?), pominął natomiast wątki żydowskie, które – zdaniem autorki – kategorycznie powinny być w „Kamieniach na szaniec”! To spojrzenie skrajnie etnocentryczne, od lat bardzo modne na mitycznym Zachodzie, czyli w uprawianej tam nauce. Jeśli nie ma o Żydach ani razu, to też nie warto czytać ani razu?…

Ale Janicka w pewien sposób oszczędza Aleksandra Kamińskiego, usiłuje go nawet tłumaczyć, oczywiście na swój wąsko pojęty sposób, co zostało zacytowane w komunikacie PAP: „Nie mam wątpliwości, że jego decyzja była motywowana świadomością, że w przeciwnym razie tekst napotkałby na opór czytelników. Mówiąc wprost: Kamiński liczył się z antysemityzmem odbiorców swojej książki”. Czyli – Kamiński jest (jeszcze, na tym etapie?) dobry, to czytelnicy jego książki są źli, czyli my…

Przy okazji dostaje się też ojcu słynnego Tadeusza Zawadzkiego „Zośki” (od jego pseudonimu przyjął swą nazwę jeden z najbardziej znanych i ofiarnych batalionów Armii Krajowej). Profesor Józef Zawadzki, rektor Politechniki Warszawskiej, został przez Janicką oskarżony jako ten, który wprowadził na tej uczelni getto ławkowe. A na dziadka hm. ppor. „Zośki” doprawdy jeszcze nic nie ma? Może chociaż: „nie kupował u Żyda”? O, to byłoby coś, a i tak już nikt tego nie sprawdzi.

Janicka wielce ubolewa, że zbyt mało jest informacji o żydowskim pochodzeniu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, ucznia tej szkoły. W tym właśnie przejawia się jej etnocentryzm – na wydobywaniu i eksponowaniu wątków o żydowskim pochodzeniu poszczególnych osób. Jednak wszelkie analogiczne rozważania o funkcjonariuszach aparatu bezpieczeństwa publicznego, sądownictwa i prokuratury, dyplomacji, władz komunistycznych – o żydowskim pochodzeniu znacznej części właścicieli Polski Ludowej i nowych „elit”, byłyby już antysemityzmem. Zapewne skrajnym, ocierającym się o rasizm. Granica między afirmacją a informacją jest niezwykle cienka, jak kwietniowy lód…

Czy to kres możliwości intelektualnych Janickiej w reinterpretacji naszych „mitów”? A skądże, nie mogło przecież zabraknąć kontekstu obyczajowego.

„Ponieważ rozmawiamy w kulturze homofobicznej, gdzie zakwestionowanie czyjejś heteroseksualnej orientacji nie jest konstatacją, lecz denuncjacją, porównałabym ’Zośkę’ i ’Rudego’ do Achillesa i Patroklesa, pary legendarnych wojowników”. Czyli najgorsze dopiero przed nami – wydobywając z pisemnej relacji ppor. „Zośki” (to na jej podstawie Kamiński napisał „Kamienie na szaniec”) wątki – w jej mniemaniu – dosłownie cielesne, typu: „wziął moją rękę w swoją dłoń i trzymał mocno”; „trzymałem go za ręce lub gładziłem ręką po głowie”, Janicka wkrótce stworzy na tej podstawie „związek partnerski”? A przecież relacja dotyczy umierającego Jana Bytnara „Rudego” (uczestnika grup szkolnych ONR w inkryminowanym liceum…).

Przemoc mniejszości

To wszystko propaguje Polska Agencja Prasowa w imię postępu i tolerancji, w imię walki ze wstecznictwem i reakcją? To czym się różni nasze dziś od okresu rzekomo już dawno minionego, gdy mniejszość (komunistyczna) siłą narzucała nam swój świat antywartości?

Warto zapamiętać, że Janicka walczy z polskimi „mitami” na wszystkich bodajże frontach. Muzeum Powstania Warszawskiego to dla niej „makabryczny park rozrywki”. Podwórkowe kapliczki, stawiane przez warszawiaków szczególnie podczas okupacji, „mogły być znakiem symbolicznego ’odzyskania’ terenu na wyłączność, odczarowania go i objęcia w posiadanie”, czyli po unicestwionych Żydach. Znaczenie terenu i branie go „w posiadanie” to przecież domena dzikich zwierząt. Jeśli dziś mamy takie porównania, to jakie pojawią się jutro?

Ale znaczenie terenu faktycznie już było. Tyle że dokonywali go komuniści przez prawie pół wieku, zaśmiecając Polskę swymi pomnikami, tablicami, nazwami. Z tym jednak Janicka walki nie podejmie, choć jest ona naprawdę potrzebna.

Tak dziś wygląda świat naszej „nauki”, utrzymywany z naszych podatków. I świat „otwartych” stowarzyszeń, które bez obfitych dotacji obyć się nie mogą. Tylko że powinna obowiązywać zasada – coś za coś. My coś dajemy. A co dostajemy w zamian? Lepiej tego konkretnie nie nazywać.

Leszek Żebrowski, historyk, publicysta

za:www.naszdziennik.pl  (np)