Tropem represyjnej psychiatrii

Skąd bierze się ten jad, chamstwo, głupota, brak szacunku do ludzi?

Opisywanie osób biorących udział w obchodach rocznicy tragedii smoleńskiej w kategoriach zjawiska psychiatrycznego („Gazeta Wyborcza”, „Newsweek”, Natemat.pl.) to ponury chichot historii W ten sam sposób klasyfikowała wrogów komunizmu sowiecka psychiatria represyjna. Dziś każdy, kogo nie przekonuje urzędowa wersja katastrofy, ma wątpliwości lub – co gorsza – protestuje, nadaje się do „psychuszki”. Przy okazji dość przerażającym doświadczeniem jest zderzenie się z opiniami, które media te wyhodowały w ciągu ostatnich kilku lat. Czytając je, samemu można dojść do wniosku, że jakaś część społeczeństwa potrzebuje fachowej pomocy.

Jeden z internautów portalu Tomasza Lisa radzi: „Jarek znowu nie dopchał się do przychodni po lekarstwa (Szwankuje NFZ – wina Tuska)”. Nie trzeba się szczególnie starać, by tego rodzaju opinie znaleźć pod kolejnymi tekstami relacjonującymi rocznicowe wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu.

Skąd bierze się ten jad, chamstwo, głupota, brak szacunku do ludzi? Czytając wczorajsze komentarze, śledząc, w jaki sposób rocznicę relacjonowała TVN24, odpowiedź staje się prosta. Media same napędzają spiralę tej głupoty, chamstwa i braku szacunku dla ludzi o innych poglądach. Celowo używam tej kategorii, którą mają przecież wypisaną na sztandarach od wielu lat. Piotr Zaremba nazwał ten sposób kreowania opinii przemysłem pogardy. W tej branży nie ma na pewno kryzysu, choć prościej byłoby po prostu napisać, że to nie tyle przemysł, ile typowa, znana już z historii metoda propagandowa, mająca na celu odczłowieczenie interlokutora, tak żeby można było go potem bez najmniejszych zahamowań wdeptać w ziemię.

Rano na antenie TVN24 Jacek Santorski jako psycholog i psychoterapeuta tłumaczył widzom, na czym polega, z jego punktu widzenia, problem z ludźmi przychodzącymi 10 kwietnia na Krakowskie Przedmieście i domagającymi się prawdy o przyczynach śmierci polskiej elity państwowej. To oczywiście, w jego mniemaniu, problem psychiatryczny. Tego rodzaju sugestii nie brakuje też w wywiadzie „Gazety Wyborczej” z socjologiem Ireneuszem Krzemińskim.
Kreowanie wroga

„Putin, oddaj wrak, weź Tuska i Komoruska”. To hasło sprzed Pałacu Prezydenckiego, gdzie obchodzono trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej – zagaja temat dziennikarka i czeka na odpowiedź. Socjolog klaruje, że „świadczy to o świadomości ludzi, którzy się tam zebrali”. „Oni na poważnie traktują te wszystkie rewelacje Antoniego Macierewicza, w tym tę najnowszą, że trzy osoby przeżyły katastrofę. To jakiś narastający absurd!”. „Kaczyński kilka razy mówił o nadziei na przyszłość i wołał: ’Zwyciężymy!’” – dodaje dziennikarka. „Prezes posługiwał się ezopowym, aluzyjnym językiem, co jeszcze bardziej utwierdza więź między tymi, którzy tam byli i go słuchali. I utwierdza ich w prawdzie, o którą muszą walczyć. Prawdzie, która jest ukryta świadomie przez rządzących”. Powiedzmy wprost – chodzi o kilka tysięcy manipulowanych przez Kaczyńskiego idiotów. Przecież to chciał powiedzieć pan profesor.

Spójrzmy jeszcze na komentarze czytelników „Gazety Wyborczej” zamieszczone pod wywiadem. „Kaczyński źle skończy, podobnie jak Hitler czy Stalin, choć zabił ’tylko’ 96 ludzi (dodałbym jeszcze B. Blidę i ludzi zmarłych na skutek załamania transplantologii po nagonce na dr G…) i daleko mu do nich… (na razie…) Ta sama mentalność, podobne metody… Na szczęście wydaje się dużo głupszy, tamci władzy raz zdobytej nie oddali. Ale gdy uda mu się po raz drugi, tamtego błędu już nie popełni” – wyrzucił z siebie czytelnik internetowego wydania „GW”.

To wbrew pozorom nie jest głos odosobniony. Tego rodzaju przekazy doskonale oddają stan świadomości (o kulturze już nie wspomnę) ludzi, którzy od trzech lat czytają teksty w „Gazecie Wyborczej” na temat katastrofy.

Oni wierzą nie tylko w wizję pijanego gen. Błasika przejmującego stery w kokpicie, ale szalonego prezydenta, który leciał do Smoleńska po to, by go zabito. Leciał tam, dlatego że kazał mu brat, pewnie w ostatniej rozmowie telefonicznej prowadzonej przez telefon satelitarny.

Z kolei autor uwag o manifestacji po zakończeniu uroczystości przed Pałacem Prezydenckim na stronie internetowej „Newsweeka” idzie po najmniejszej linii oporu, brnąc w lichą analizę o „faszystowskim” stylu manifestujących. „Żadnego wychodzenia przed szereg, dobre miarowe tempo, zwarta formacja, porządek” – relacjonuje. „Na Kancelarię szli głównie dziarscy 40, 50 i 60-latkowie. Sporo było też osób młodych (…). Szczyt prawicowego lansu to flaga na możliwie jak najdłuższym drzewcu, tak by wszyscy widzieli, jak właściciel musi ją opuszczać, przechodząc pod trakcją tramwajową” – pisze.

Do tego szyderstwa z przedsiębiorczych obywateli, którzy pod Pałacem handlowali znaczkami i narodowymi chorągiewkami czy kotylionami. Uwadze dziennikarza nie umknął żaden z kilku (na wielotysięczny tłum obecnych tam ludzi) sprzedawców. „W okolicach sceny na Krakowskim Przedmieściu zarabia dziś kilkanaście osób. (…) W trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej zbliżając się do Pałacu Prezydenckiego pierwszych sprzedawców można było spotkać bardzo szybko. Mała flaga trzy złote, średnia siedem, duża dwadzieścia. Drzewiec tej ostatniej zrobiony z 1,5-metrowego kawałka rurki PCV – około 3,30 zł za metr bieżący. Do tego flaga za kilka złotych i biznes się kręci (…)” – skrupulatnie wylicza reporter. Nie ma pewności, że nie zgłosił tego procederu skarbówce. Kupując córce kotylion i chorągiewkę, nie dostałem przecież paragonu fiskalnego.


Maciej Walaszczyk

za:www.naszdziennik.pl (kn)