Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Kościół bogaty?

Nasiliło się znowu oskarżanie Kościoła katolickiego, że jest „bogaty”, nawołuje się z różnych stron, że ma być „ubogi”. O wielkie bogactwa oskarżają Kościół nie tylko jego wrogowie czy akatolicy, ale także liczni katoliccy „reformatorzy”. Tymczasem jedni i drudzy najczęściej nie wiedzą, co mówią. Przy tym i same te pojęcia są bardzo nieostre. Ubóstwo

Nie jest bynajmniej jasny termin „ubóstwo”. Zależy od kryteriów i jest względny: od człowieka, który nie ma własnego domu, aż do tego, który nie ma co jeść. Mieszają się różne określenia: ubóstwo, niedostatek, bieda, niezaspokojenie wszystkich podstawowych potrzeb, minimum socjalne, nędza, wykluczenie społeczne. O czym więc mowa? Przyjmijmy zatem ogólnikowo, że ubóstwo w znaczeniu świeckim polega na większym czy mniejszym braku czy niedostatku środków do życia na poziomie odpowiadającym danemu społeczeństwu.

Jednak ubóstwo w rozumieniu kultury chrześcijańskiej wychodzi wprawdzie od niedostatków materialnych, ale obejmuje także wymiar społeczny, etyczny, duchowy i religijny. Stąd już w Biblii zderzają się te dwa ujęcia: materialne i religijne. I jakby nieoczekiwanie „ubóstwo” otrzymuje znaczenie pozytywne. Człowiek „ubogi” to prawy, pokorny, pobożny, cierpiący niesprawiedliwość społeczną i czciciel Boga, a nie tego świata. W tym sensie człowiek ubogi ma postawę ubogą materialnie, a bogatą duchowo, czyli jest „ubogi w duchu” (Mt 5, 3). W każdym razie napotykamy trudności logiczne i naukowe już w samym punkcie wyjścia.
Wartościowanie

Różne są oceny ubóstwa i bogactwa w odniesieniu do człowieka. W Starym Testamencie ubóstwo było rozumiane najpierw bardziej naturalnie, jako zło spowodowane albo przez lenistwo, albo przez brak błogosławieństwa Bożego: „Ubogi niemiły nawet najbliższemu, a bogaty ma wielu przyjaciół” (Prz 14, 20). Ale z czasem rozwinął się pogląd, że człowiek ubogi (ani, anaw) w wyższym znaczeniu to człowiek pokorny, cierpiący, bojący się Boga i zwracający swe oczy ku Bogu, a nie ku światu (por. Łk 1, 46-55.75) – w przeciwieństwie do bogaczy i służących światu materialnemu.

To wyższe znaczenie akcentuje Jezus Chrystus, który ujmuje ubóstwo jako pełne odniesienie do Boga jako Ojca bez względu na stan materialny, czyli właściwie jako bogactwo duchowe (Ap 2, 9; 3, 17-18). W tym sensie i bogaci, odpowiednio dysponujący swym bogactwem, mogą być „duchowo ubogimi”. Do wszystkich zatem może się odnosić pierwsze z błogosławieństw: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 3; Łk 6, 20). Nie jest to ani przekleństwo bogactwa, ani błogosławieństwo samego ubóstwa materialnego, lecz błogosławieństwo postawy moralnej i religijnej. Trzeba to podkreślić, bo w historii chrześcijaństwa ciągle jest dużo potocznej paplaniny i bezpodstawnych skrajności.

Jezus wszakże zauważa wzgląd psychologiczny: „Bogatemu [materialnie] trudno wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 23-26; Jk 2, 1-9). Ubogiemu jest łatwiej, bo nie jest tak głęboko pogrążony w życiu materialnym psychologicznie i osobowościowo. Jeśli jednak Jezus wzywa do wyrzeczenia się bogactw (Mt 8, 20; 19, 21-30), to w sensie materialnym nie wszystkich i nie bezwarunkowo, lecz tylko tych, którym chce dać misję specjalną w swoim królestwie: „Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują?” (Jk 2, 5). A przy tym, żeby nie było faryzeizmu, gdyż jednostki i wspólnoty, które wyrzekły się swej bazy materialnej życia i poświęciły się całkowicie misji Królestwa Bożego, żyją – ściśle biorąc – na koszt pomocy ze strony tych, którzy pozostali „bogaci”, czyli całego środowiska społeczno-gospodarczego. Toteż ciekawe, że św. Paweł nie głosił jakiejś materialnej rewolucji, ale prawo duchowej „równości”: bogaci zbawiają się przez wspieranie z miłością ubogich, a ubodzy uświęcają się przez cierpliwe znoszenie ubóstwa oraz przez modlitwę za bogatych i dawanie im wzoru życia religijnego: „Znacie – pisał św. Paweł do bogatych – łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić (…). A gotowość dzielenia się tym, co macie, uznaje się nie według tego, czego się nie ma, lecz według tego, co się ma. Nie o to bowiem idzie, żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość. Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo [duchowe] było wam pomocą w waszych niedostatkach [duchowych] i aby nastała równość” (2 Kor 8, 9-14). I tak kwestię społeczną rozwiąże miłość społeczna, którą przynosi Jezus Chrystus.

Do czego dążyć?


Ponieważ i bogactwo, i ubóstwo materialne mogą być relatywnie dobre albo złe, Stary Testament widział ideał w złotym środku. „Nie dawaj mi – modlił się Hebrajczyk do Boga – ani ubóstwa, ani bogactwa, ale pozwól, abym jadł niezbędny chleb. I spraw, żebym będąc syty, nie stał się niewierny i nie mówił: ’Kim jest Bóg?’. Abym też nie zaczął kraść, cierpiąc nędzę, i nie znieważał imienia mojego Boga” (Prz 30, 8-9). Istotnie, jest tu wyrażone znane prawo historiozoficzne: jednostki i społeczności żyjące w wielkim bogactwie degenerują się po pewnym czasie moralnie, duchowo i religijnie, a żyjące w biedzie w pewnym momencie powstają przeciwko bogatym i atakują – jak plemiona koczownicze – całe państwa: grabiąc, niszcząc, rabując, zabijając z nienawiści.

Toteż i według Nowego Testamentu nie ma w chrześcijaństwie obowiązku bycia ubogim materialnie, czego domagają się dosyć liczne ruchy moralizujące, ascetyczne i sekciarskie, negujące wartość świata doczesnego, kultury, gospodarki i materii. Jezus nie wzywał do powszechnego ubóstwa materialnego, do wyrzekania się powszechnie własności. Normalnie chrześcijanin bogaty może się stać ubogim tylko dobrowolnie. I wzywanie całego Kościoła do ubóstwa materialnego obowiązkowo zmierzałoby do uczynienia z całego społeczeństwa jednego ogromnego zakonu żebraczego, i to ostatecznie żyjącego na łasce niechrześcijan. Wzywanie do ubóstwa odnosi się jedynie do jednostek i wspólnot w sensie rady ewangelicznej w drodze do szczególnego świadectwa apostolskiego, jak w zakonach. Natomiast wszyscy chrześcijanie wezwani są obowiązkowo do ubóstwa w sensie miłości stawianej absolutnie na pierwszym miejscu względem Boga i względem każdego człowieka przy pełnym odrzuceniu egoizmu materialnego. Trzeba zauważyć, że zbyt pejoratywna ocena bogactwa materialnego bywała nieraz przyczyną tego, iż całe kraje gorliwe religijnie gorzej rozwijały się gospodarczo.

Kościół jako całość jest wezwany do zwalczania pauperyzmu – gospodarczego, społecznego i państwowego. Toteż starał się on otaczać swą działalnością i opieką ubogich od św. Pawła przez całą historię. W średniowieczu instytucje kościelne miały dużo środków własnych z nadań i mogły rozwijać opiekę nad ubogimi instytucjonalnie: przez łożenie podatków, zakładanie szpitali, domów pomocy dla chorych, kalekich, niesprawnych. Była w tym wielka zasługa klasztorów. Po paru wiekach funkcje te przejęło państwo, bo Kościół już nie miał na tyle środków materialnych i możliwości prawnych. Przy tym jednak państwo stara się nie dawać bezpośrednio pieniędzy ubogim, bo to może sytuację jeszcze pogarszać, a dziś liberalizm sugeruje coraz wyraźniej, iż zbyt rozwinięta działalność socjalna hamuje rozwój gospodarczy i społeczny.

Kościół – wierni świeccy

Wezwanie, żeby „Kościół był ubogi”, kryje pewną ważną zasadzkę. Otóż „Kościół” do niedawna oznaczał tylko hierarchię i instytucje kościelne, ale dziś oznacza przede wszystkim całość, czyli wiernych świeckich, którym przewodzi hierarchia. O ile więc można postulować, by duchowni nie bogacili się nadmiernie i by instytucje sprawiedliwie dysponowały otrzymanymi środkami, to przecież nie można domagać się, by wszyscy wierni katolicy byli „ubodzy” materialnie. Podobnie jak nie można żądać, by likwidować instytucje kościelne, np. świątynie, budowle, domy biskupie i parafialne, urzędy, szkoły, uniwersytety, seminaria duchowne, sztukę kościelną i religijną, kulturę katolicką, ośrodki charytatywne, klasztory – choć i tak to wszystko żyje dzięki dobrowolnym datkom wiernych, to już zupełnie bez sensu byłoby żądanie, by świeccy katolicy nie zarabiali sprawiedliwie, nie tworzyli dochodowej gospodarki, nie rozwijali wielkiego postępu ekonomicznego i kulturalnego, nie prowadzili prac przynoszących zyski i w ogóle by konieczne bogactwa tworzyli jedynie ludzie niereligijni czy niechrześcijanie.

Jeśli jakaś społeczność nie ma żadnej własności, to nie ma też odpowiedniej wolności, musi służyć swoim chlebodawcom. A chlebodawcy, dając środki materialne do życia i działania, dyktują też swoje doktryny i poglądy. Widać to dobrze u nas po zależnych mediach. Albo różni fanatycy zarzucają nam, że mamy wolny Watykan, niech zwrócą uwagę na stan Fanaru, prawosławnego centrum patriarchalnego w Stambule, ciągle zagrożonego w swym istnieniu. Inna rzecz, że i w Polsce nauczą nas szybko ubóstwa, bowiem nakładany ma być podatek katastralny na nieruchomości, który w większych ośrodkach będzie wynosił dziesiątki albo i setki tysięcy złotych. Liberałowie i ateiści są bezwzględni, także w nauczaniu nas, katolików, ubóstwa.

Mity i złość

Nie do końca można wytłumaczyć, dlaczego od długiego czasu krążą mity o ogromnych „bogactwach Kościoła” i to nie tylko wśród wrogów, ale i wśród niektórych swoich. Przecież dziś wszystkie instytucje kościelne, poczynając od Watykanu, mają deficyty. W Polsce żyjemy z dobrowolnych ofiar wiernych, i to przeważnie emerytów. Wśród ludzi dalekich od Kościoła panuje przekonanie, że taca niedzielna wynosi dziesiątki tysięcy złotych, podczas gdy składa się przeważnie z drobnego bilonu. W okresie feudalizmu instytucje kościelne, jak biskupstwa, parafie, niektóre klasztory, były obdarowywane majątkami i beneficjami. Ale dziś już tego nie ma. Zresztą i wtedy dobra te służyły ludziom świeckim, społeczeństwu i państwu. Kiedy wybudowano świątynię, seminarium duchowne, dom biskupi, kurię i inne, to służą one całymi wiekami i nie są własnością osób prywatnych. Kiedy np. uniwersytecki profesor świecki wybuduje sobie domek, to uchodzi za ubogiego. A kiedy analogiczny profesor duchowny zamieszka w domu kościelnym lub w domu emerytów, to bywa uważany za bogatego. A przecież nieruchomości kościelne nie są własnością pojedynczych duchownych. Na przykład w pewnej diecezji emerytura kościelna wynosi 510 zł, a za utrzymanie w domu emerytów w miesiące grzewcze ksiądz płaci 1200 złotych. Jeśli jest chory, to około 700 zł wynosi leczenie. Jeśli się może ruszać, na łaskawej parafii dorobi 200-300 złotych. I to jest dla nienawistników bogacz, który ma porzucić bogactwo swoje i odtąd żyć ubogo. To jest wprost demoniczna zawiść do wszystkiego, co duchowne. Niektórzy powiadają: sprzedać wystawne budowle kościelne! Ale jest to złość, nie rozum. Wynajmowanie pomieszczeń dla urzędów kościelnych, dla kurii, biskupa, sądu, seminarium duchownego, spowodowałoby śmierć finansową po kilku miesiącach.

Dlaczego jest tak łatwo rozsiewać plotki i budzić nienawiść, w czym przodują komuniści, do ludzi żyjących kulturalnie, czysto, estetycznie i godnie? Że to wróg człowieka? Jest też jakaś złośliwość w stosunku do duchownych. Kiedy jeden czy drugi duchowny na tysiące przesadzi w materialnej trosce o siebie, zwłaszcza w obawie przed samotną starością, to tak łatwo szerzy się opinię, że wszyscy bez wyjątku są tacy. Podobnie jest z innymi przewinieniami. Tymczasem kiedy miliony Niemców, a także Rosjan były zamieszane w milionowe mordy niewinnych ludzi, to nie mówi się, że wszyscy Niemcy są tacy, tylko „naziści”, i że nie wszyscy komuniści są tacy, tylko wierchuszka i NKWD. A ewentualną winę jednego duchownego rozciąga się na wszystkich. To nie jest tylko błąd, to jest jakaś alergia czy kompleks, a niekiedy podłość. Idąc takim tokiem rozumowania, trzeba by wszystkich apostołów nazwać złodziejami, bo jeden z nich, Judasz – jak pisze św. Jan – „był złodziejem” (J 12, 8). Jak to wytłumaczyć? Jeden z ubogich, którego ja jako emeryt wspieram, głównie jego dzieci, w przypływie złości powiada do mnie: „Jak ja was, księża, nienawidzę”. Dlaczego?

Podobnie nie sposób naturalnie wytłumaczyć nienawiści tak wielu ludzi z wierchuszki UE do całego Kościoła katolickiego. Na przykład ks. abp Józef Życiński jako wielki kanclerz KUL zaproponował kiedyś przewodniczącemu Komisji Europejskiej José Manuel Barroso doktorat honoris causa z filozofii i Barroso się zgodził. Ale kiedy dowiedział się, że to jest uniwersytet katolicki, a jego wydział filozofii nie jest opanowany przez kierunek liberalistyczny, odmówił. A przecież jest rzekomo wzorem równości, tolerancji i wyższej etyki unijnej.

Ubóstwo w Liturgii?

Nie brakuje zwolenników reformy zubażającej kult i Liturgię. Wszystkie wyżej zorganizowane religie rozwijały kult, na który składało się wszystko, co najpiękniejsze i najwspanialsze, ze względu na Boga jako adresata: miejsca święte, świątynie, szaty, sprzęty, gesty, muzyka, taniec, śpiewy, namaszczony język. Owi reformiści chcieliby „odbogacić” i „ubiednić” Liturgię katolicką, sprawowaną na modłę ceremoniału królewskiego czy cesarskiego. Uważają, że w duchu ubóstwa powinno się zrezygnować z katedr i świątyń na rzecz baraku lub otwartego pola „przyrody Bożej”, z cennych szat na ubrania codzienne czy na kombinezony robocze, z naczyń drogocennych na gliniane, z ozdobnych pastorałów na kije pasterskie, z artystycznych śpiewów na ludowe zawodzenie, z dostojnych gestów na rzecz zachowań jak przy posiłku towarzyskim, a wreszcie kazania w imię Chrystusa chcieliby wymienić na dzielenie się różnymi doświadczeniami religijnymi. Nie rozumieją, niestety, że byłoby to zatracenie sakralności, wzniosłości, ducha, piękna, a ostatecznie wyśmiewanie się z Chrystusa i ubliżanie Bogu. Każde spotkanie towarzyskie jest dziełem kultury, a spotkanie liturgiczne byłoby jakąś laicką błazenadą i profanacją, wynikającą z braku kultury sakralnej.

Co więcej, takie ubiednianie Liturgii mszalnej w imię rzekomej troski o biednych jest typowo judaszowe, według którego rzecz droga jest więcej warta niż Chrystus. „Maria zaś – pisze św. Jan – wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który Go miał wydać: Czemu nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim? [Trzysta denarów to bywał roczny zarobek robotnika fizycznego]. Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem i mając trzos, wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie” (J 12, 3-8). Judasz żałował rzeczy drogocennej dla uczczenia Chrystusa, a i troska o biednych była tym samym oszukana. Każdy reformator radykalny lubi bardzo swoich poprzedników uważać za zacofanych, ciemnych i złych, prawdziwy i właściwy świat zaczyna się dopiero od niego.

W ogóle trzeba przestrzec przed modną dziś teologią kenotyczną, według której prawdziwe życie religijne realizuje się w uniżeniu się całego człowieka i Boga. Chrześcijaństwo ma się krzewić przede wszystkim na obszarach grzechu, nędzy, chorób, nieszczęść, marginesu społecznego, znoszenia niesprawiedliwości i wreszcie śmierci. A nie dotyczy obszarów normalnych: dobra, zdrowia, szczęścia, twórczości, nauki, kultury, sztuki, pracy, aktywności doczesnych, polityki, rozwoju, budowy nowego lepszego świata itd. Wszystkie te wymiary życia na świecie miałyby sobie radzić same, bez religii i Chrystusa. Dla chrześcijanina istnieje tylko Chrystus ukrzyżowany za grzechy świata. Niektórzy teologowie liberalni bardzo pogardzają rozumem w teologii: według nich np. istnienie Boga może poznać tylko człowiek, który odrzuci rozum, bo rozum nie ma nic do Boga i do religii. Religia ma odnosić się tylko do ujemnych i ciemnych stron życia, a nie do pozytywnych i jasnych. Krótko mówiąc, religia chrześcijańska miałaby być tylko dla człowieka ubogiego materialnie, słabego, chorego, starego, cierpiącego i nieszczęśliwego, a nie dla bogatego, mocnego, zdrowego, młodego, niecierpiącego i szczęśliwego. Jest ona np. tylko dla „mohera”, a nie dla młodego polityka lub inteligenta. Jest to ciężki błąd. W rzeczywistości chrześcijaństwo obejmuje wszystkie obszary życia ludzkiego i świata, i dla wszystkich jest ono konieczne w celu rozwinięcia pełnej osobowości ludzkiej.

W rezultacie, według chrześcijaństwa, ani ubóstwo materialne, ani bogactwo nie jest z siebie ani dobre, ani złe. O ich wartości decyduje osoba ludzka, dla której są to tworzywa do wypracowania swojej doskonałości, wielkości i godności. Przy tym bardziej groźne jest zatopienie się w świecie materialnego bogactwa. Dlatego i każdy bogaty musi być „ubogim w duchu”, czyli musi się w sposób jak najbardziej wolny i miłosny otwierać na Boga i Chrystusa, co mogą łatwiej czynić ubodzy niezatopieni bez reszty w świat materialny.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik


za:www.naszdziennik.pl /kn/

Copyright © 2017. All Rights Reserved.