Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Wanda Zwinogrodzka -Dziennikarze i politycy.

Nieuczciwość, stronniczość, tchórzliwość, służalczość, konformizm, pycha, powierzchowność – „Siedem grzechów głównych polskich mediów” wskazał Bronisław Wildstein w „Do Rzeczy”. Uderz w stół… Odezwał się „Newsweek”. Zgodnie z arkanami swojego fachu wrzasnął głosem niezawodnego Rafała Kalukina: „Łapaj Wildsteina!”. I dalejże obrzucać kalumniami TV Republikę, która rozpoczęła emisję ledwie kilka dni wcześniej: „Tak nachalnej propagandy od końca PRL‑u nikt w Polsce nie widział”. Cóż, łatwiej zaatakować stację, której Wildstein jest redaktorem naczelnym, niż odeprzeć jego zarzuty. Zwłaszcza że TV Republika dopiero wchodzi na rynek i wolno podejrzewać, że czytelnicy „Newsweeka” nie mogą na razie zweryfikować pomówień.

Debata zatem toczy się zgodnie z regułami przyjętymi wśród dziennikarzy III RP, którzy swój cel upatrują nie w przedstawianiu i komentowaniu rzeczywistości, ale w jej przekształcaniu w pożądanym przez siebie kierunku. Obserwacja ich nudzi, pociąga walka wręcz, w której nie o meritum sporu chodzi, a już zwłaszcza nie o prawdę, ale o pognębienie, a najlepiej – unicestwienie przeciwnika.

Wspomnienia Urbana


Te reguły ukształtowały się oczywiście jeszcze w PRL i – tak jak w wielu innych dziedzinach polskiego życia – siłą bezwładu oraz prawem reprodukcji upowszechnionych wzorów – przeniknęły do współczesności.

Temu, jak powstawały, można przyjrzeć się szczegółowo w trakcie lektury książki pt. „Jerzy Urban. O swoim życiu rozmawia z Martą Stremecką”. Rozmowa utrzymana jest w tonacji serio, w porządku chronologicznym, Urban opowiada o swoich doświadczeniach od wczesnego dzieciństwa aż po dzień dzisiejszy. Od lat 80. kojarzy się on przede wszystkim z funkcją rzecznika rządu Jaruzelskiego, warto jednak pamiętać, że swego czasu był jednym z najpopularniejszych dziennikarzy PRL, co więcej uchodził za niepokornego. Dlatego jego droga zawodowa wiele mówi o ówczesnych mediach.

Rozpoczęła się w ZMP, do którego Urban wstąpił jeszcze w szkole, w wieku 15 lat, na fali buntu przeciwko „mieszczańskiemu” środowisku swoich rodziców, gnany marksistowską nadzieją na przeobrażenie świata. Szybko został w Łodzi „zetempowskim dygnitarzem, od rana do wieczora zajętym działalnością, obradami, który miał tam zaplecze, kolegów, antagonistów, zwolenników. Czuł się ważną osobą i poważnym działaczem jak na swój wiek”. Obiecującą karierę przerwała decyzja rodziców o przeprowadzce do Warszawy. Próbując odzyskać status „ważnej osoby”, posiadającej wpływ na bieg wydarzeń politycznych, Urban, w wieku 18 lat, został dziennikarzem. Zdobył w ten sposób dostęp do establishmentu, bo w PRL świat dziennikarski był jego częścią, by nie powiedzieć – solą.

Misja dziennikarska


W świetle wyznań poczynionych w książce wydaje się, że aktywność zawodowa bohatera rozwijała się dalej w zgodzie z tą samą logiką i motywacją, która cechowała go w młodości. Z tej perspektywy misja dziennikarska była nie tyle świadectwem pasji opisywania i rozumienia świata, ile raczej instrumentem pozyskania nad nim władzy (często przez zbliżanie się do jej ośrodków) i zapewnienia sobie eksponowanej pozycji w hierarchii społecznej. Nawet najbardziej „romantyczny” okres swojego dziennikarskiego żywota Urban tak właśnie przedstawia: „Fenomen »Po prostu« nie polega tylko na tym, że była to lepsza od innych gazeta. Myśmy stworzyli środowisko, ruch, instytucję. Obradujemy do późna, od rana toczymy dyskusje polityczne […]. Romantyzm, zawrót głowy, poczucie wielkiej kariery, wielkiego poparcia społecznego, aplauzu”.

W podobny sposób opowiada o pracy w „Polityce” Mieczysława Rakowskiego, np. referując, jak przygotowywał odezwy dla KC w trakcie tragedii grudniowej w 1970 r. Zdumiona Stremecka pyta: „Dziennikarz piszący odezwę do narodu na zlecenie władzy – czy to było dla pana normalne?” „Ależ proszę pani – odpowiada Urban – ja byłem dumny, miałem poczucie, że dokonuję ważnych, historycznych czynności. Zresztą nie po raz pierwszy. Wcześniej wraz z kolegami z redakcji pisałem »Program rozwoju kraju«, w którym każdy z nas zawierał reformatorskie wizje ze swojej działki […]. Marian Turski pojechał z tym do Gierka”.

Tak pojmowane dziennikarstwo to po prostu medialny odcinek frontu politycznego, tym samym więc rządzą nim reguły walki, a nie zasady erystyki. Nie ma powodu pielęgnować sztuki prowadzenia sporów, natomiast sztuka manipulacji bardzo się przydaje. Na takich wzorach kształtowały się media III RP i tutaj – tak jak w PRL – dziennikarze są częścią establishmentu. Z politykami łączą ich liczne i rozległe powiązania, które bynajmniej nie ograniczają się do sytuacji zawodowych, granice obu środowisk są płynne i łatwo przenikalne.

Peerelowskie koleiny


W rezultacie świat mediów podlega tym samym prawidłom, co świat polityki – dzieli się na obóz władzy i obóz opozycji. Konflikt rozdzierający Polskę staje się nierozwiązywalny, nie ma bowiem przestrzeni, w której mogłaby toczyć się dyskusja prowadzona wedle reguł przypisanych sporom intelektualnym, a lekceważonych w walce partyjnej: na podstawie przemyślanych argumentów, umiejętności kontrolowania emocji, wysokiej kultury języka.

Opisane w artykule Bronisława Wildsteina grzechy mediów prorządowych stały się bodźcem dla powstania mediów niezależnych, krytycznych wobec obozu władzy. To niezwykle ważny krok na drodze do zrównoważenia racji w polskim sporze. Ale to dopiero krok pierwszy. Dla uzdrowienia patologii naszego życia publicznego potrzebne są następne.

Żeby uwolnić się od fatalnej spuścizny dziennikarstwa peerelowskiego, trzeba porzucić logikę walki politycznej o pożądany kształt rzeczywistości na rzecz skromniejszej – i może dlatego właśnie o wiele trudniejszej – ambicji rzetelnego opisu i chłodnego komentarza. Na rzecz rozpoznań, które przekraczają i podważają te podsuwane przez polityków, łamią potoczne stereotypy, tworzą samodzielny świat pojęć i wyobrażeń o naszej codzienności. A wreszcie także na rzecz budowy opiniotwórczego środowiska, które zamiast odwzorowywać istniejące w Sejmie podziały wyznacza własne, wytyczone według odmiennych kryteriów.

Czwarta władza, żeby skutecznie pełnić swoją funkcję, musi zdobyć autonomię. Jeśli to nam się nie uda, najpewniej i my także wpadniemy w koleiny, w których ugrzęźli niepokorni niegdyś dziennikarze – ci z „Po prostu”, jak Urban, albo ci, którzy w podziemiu tworzyli „Tygodnik Mazowsze”, by z biegiem lat złożyć swoją niezależność na katafalku „Gazety Wyborczej”.


Wanda Zwinogrodzka


za:niezalezna.pl (pkn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.