Kłamstwo w mistrzowskim opakowaniu. Niemiecka wersja historii i jej sukcesy w Europie

Niemieckie media z wielką satysfakcją piszą o polskim sukcesie filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”, wyemitowanym w polskiej telewizji publicznej. Agencja prasowa DPA informuje, że film stał się hitem nie tylko w Polsce, ale także w Szwecji. Przedstawiciel niemieckiej branży filmowej, Jan Mojto poinformował, że już w tej chwili ta niemiecka produkcja stała się szlagierem eksportowym tutejszego kina - pisze nasz korespondent z Hamburga.

Film wyprodukowany przez niemiecką telewizję ZDF już został sprzedany do 60 krajów na całym świcie, a Polska była jednym z pierwszych państw, które zakupiło prawa do emisji tego filmu. Niemieckie media wspominają co prawda o kontrowersjach, jakie film wzbudził film w naszym kraju, jednak mimo wszystko zgodnie twierdzą, że sukces filmu w Polsce był niepodważalny. Dziennik „Badische Zeitung” przypomina, co prawda, że część polskiego środowiska oburza się pokazywaniem polskiej podziemnej armii AK jako antysemitów, ale jednak niemiecki dziennik twierdzi, że był to sukces niemieckiej kinematografii. W podobnym tonie jest tekst hamburskiego tygodnika „Stern”, który także wspomina o fali krytyki, ale najbardziej podkreśla fakt, że niemiecki film ściągnął przed telewizory tłumy widzów, bijąc na głowę wszystkie wieczorne programy. „Der Spiegel” napisał o protestach wobec polskiej telewizji za emisję niemieckiego filmu, ale także stwierdził, że film odniósł sukces. Wszystkie niemieckie komentarze są zgodne: „Sukces niemieckiego filmu w Polsce”, który obejrzało tylko w poniedziałek ponad 3 miliony widzów, w tym jedna piąta to widzowie bardzo młodzi w wieku od 16 do 49 lat.

Niemiecka satysfakcja zrozumiała

Nie pomogły liczne protesty w Polsce i poza granicami kraju, nie pomogły oficjalne listy protestacyjne wielu polonijnych organizacji w Niemczech, Telewizja Polska najwyraźniej zlekceważyła te opinie i wyemitowała antypolski film. Już od pierwszej emisji w niemieckiej telewizji ZDF Polonia protestowała przeciwko szkalowaniu dobrego imienia Armii Krajowej.

- Obecne działania prezesa polskiej telewizji Juliusza Brauna są skandaliczne” – twierdzą przedstawiciele Związku Polaków w Niemczech (Rodło) oraz „niemieckich” Klubów Gazety Polskiej. „Żądaliśmy od niemieckich twórców przeprosin za szkalowanie polskiego imienia, a teraz prezes polskiej telewizji pan Braun zakupując ten skandaliczny film, skompromitował nas wszystkich i nasze działania – powiedział portalowi niezalezna.pl Józef Galiński z berlińsko-brandenburskiego oddziału „Rodła”.

- Bez przerwy w niemieckich mediach bezkarnie obraża się Polskę i Polaków, wielokrotnie żądaliśmy zdecydowanej reakcji i postawy polskiego rządu w tej sprawie, ale zakupienie przez prezesa TVP antypolskiego filmu to kpina z nas i zranienie naszych uczuć – powiedziała nam Anna Halves z Hamburga. „Nie poprzestaniemy na tym i nadal będziemy protestować” – zapewnił nas Patryk Nowak z hamburskiego oddziału KGP.

Niemiecki obraz historii górą

Efekty takiego bezmyślnego i lekceważącego podejścia do niemieckiej wersji historii są już widoczne, na co dzień. W niemieckich głowach ugruntowany jest powszechny obraz dotyczący II wojny światowej: złych nazistów (o nieokreślonej narodowości), ich okrutnych sprzymierzeńców jak np. Polaków z AK, lub ukraińskich chłopów, oraz biednych i pokrzywdzonych Żydów i Niemców. Dowody na to widać codziennie w niemieckiej prasie, gdzie „obozy koncentracyjne są polskie” lub co najwyżej nazistowskie, ale i tak te ostatnie występują jako KZ lub KL w Polsce. Wczoraj strona internetowa www.unseort.de z Kolonii informuje z wielką pompą o otworzeniu we wrześniu tego roku przez „Centrum dokumentacji reżimu nazistowskiego” (NS-Dokumentationszentrum) wystawy dotyczącej zbrodni Adolfa Reichmanna. Przy okazji informacji o procesach przeciwko zbrodniarzom wojennym strona to pisze, że w 2011 roku John Demianiuk, który był strażnikiem w „polskim obozie zagłady w Sobiborze” także stanął przed sądem. Niemiecki Internet pełen jest fałszerstw na temat niemieckich obozów zagłady i obozów koncentracyjnych. Niemcy nie używają określenia „niemiecki” zastępując go przymiotnikami „hitlerowski”, nazistowski” lub właśnie „polski”. Wyszukiwarka Google lub Youtube jest pełna takich nazw, gdzie obóz KZ jest „polski” albo jest to „nazistowski obóz w Polsce”, co także jasno sugeruje jego polskie pochodzenie. 

Już teraz na pewno nie przeproszą

ZDF za antypolski film nigdy oficjalnie nie przeprosił. W swoim oświadczeniu niemiecka stacja  napisała jedynie, że jest jej przykro z powodu takiego odbioru filmu, ale jednocześnie podkreśla, żę nie było jej intencją relatywizowanie odpowiedzialności Niemców za wojnę. W oświadczeniu jednak przeprosin brak. Także stanowisko polskiego Ambasadora Jerzego Margańskiego jest w polskich mediach źle przedstawiane. Co prawda najpierw skrytykował on film, ale już następnego dnia występując w programie ZDF „Morgenmagazin” zdecydowanie złagodził swoją ocenę. Jerzy Margański potwierdził na antenie niemieckiej telewizji, że w Armii Krajowej obecny był antysemityzm i fakt ten jest przez polskie społeczeństwo dobrze znany. Ambasador zamiast wyrazić oburzenie postanowił zachęcić niemiecką telewizję do wspólnego projektu nakręcenia razem jakiegoś historycznego filmu. „Życzyłbym sobie, aby powstała wspólna produkcja np. o Witoldzie Pileckim” - stwierdził Margański.

Waldemar Maszewski (Hamburg)

za:niezalezna.pl/42573-niemiecka-wersja-historii-i-jej-sukcesy-w-europie

***

Kłamstwo w mistrzowskim opakowaniu

Rozmowa z Mariuszem Pilisem


Generalnie polskie kino nie liczy się w świecie. Naszym produkcjom  wojennym, razem wziętym, daleko do formalnego mistrzostwa, jakie osiągnęli twórcy serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Tak naprawdę „leżymy” nie tylko w kontekście dialogu historycznego, ale i też umiejętności profesjonalnego pokazywania naszego punktu widzenia – mówi w rozmowie z PCh24.pl Mariusz Pilis, reżyser-dokumentalista.


Przeciętny Europejczyk niespecjalnie ma ochotę uczyć się historii i wiedzę o niej czerpie najchętniej z popkultury. Czego „dowiedział” się z emitowanego obecnie przez TVP serialu pt. „Nasze matki, nasi ojcowie”?


- Opowiedziana w filmie historia ma wymiar personalny, ludzki. Wymiar zderzenia młodości z okropnościami totalitaryzmu. Patrząc na ten film od strony profesjonalnej, warsztatowej, jest to doskonały obraz. Stylistycznie wiarygodny, przekonujący, wpływający na emocje. Niemniej jednak, mówiąc delikatnie, jest to zarazem film szkodliwy, wręcz kłamliwy czy obraźliwy nie tylko w stosunku do nas, Polaków (zawarte w obrazie wątki polskie to nie jedyny element tej produkcji, zakłamujący rzeczywistość II wojny światowej). Co najmniej równie istotne jest to, co Niemcy próbują tu przemycić w kwestii własnego wizerunku i roli w okresie II wojny światowej.


Ten film rzeczywiście zachwyca swoją formą. Powiedziałbym wręcz, że jest to przykład występowania sztuki w służbie ideologii i tak go należy odbierać. Widzowi niewyrobionemu pozostawi bardzo skrzywiony obraz tego, co w trakcie II wojny światowej działo się w Niemczech, z Niemcami, itd. Nie chciałbym tutaj wchodzić w szczegóły, podawać konkretnych przykładów, zrobiłem to na łamach tygodnika „Sieci”. Wiele elementów filmu sugeruje, że nie tylko Niemcy zachowywali się w porządku wobec ofiar, ale i tak naprawdę wojna w Polsce pokazana została tylko i wyłącznie jako tło do pokazania losów Żydów. „Nasze matki, nasi ojcowie” to obraz, o którym powiedzieć można: „dobry film, ale kłamliwa historia”.


Widz tego serialu otrzymuje bardzo nierzetelny obraz historii. Przede wszystkim, mamy do czynienia z bardzo jednoznacznym, negatywnym, antysemickim wizerunkiem Armii Krajowej. W ustach polskich partyzantów pojawiają się skrajne, rasistowskie teksty. Generalnie, jeżeli chodzi o mój odbiór tego filmu, z wymienionych powodów miałem duży dysonans.


Pan jednak zachęcał do obejrzenia go, dlaczego?



- Ten film otwiera całą serię pytań, które tak naprawdę każdy tutaj powinien postawić, sobie samemu i nie tylko. Pytań dotyczących sytuacji w Polsce, tego, co dzieje się w dziedzinach kultury, sztuki, historii, edukacji... Mamy na tych polach potężne problemy. Generalnie polskie kino nie liczy się w świecie. Naszym produkcjom  wojennym, razem wziętym, daleko do formalnego mistrzostwa, jakie osiągnęli twórcy owej niemieckiej produkcji. Tak naprawdę więc „leżymy” nie tylko w kontekście dialogu historycznego, ale i też umiejętności profesjonalnego pokazywania naszego punktu widzenia. To, że Niemcy doskonale rozumieją możliwość przemycania za pośrednictwem kina różnego rodzaju treści ideologicznych jest pewne. Wydaje się natomiast, że my podchodzimy do tej kwestii z dużą niefrasobliwością. Mam jednak wrażenie, że powinniśmy przede wszystkim zadawać pytania tutaj, ponieważ ten film pokazuje, jak daleko w tyle jesteśmy i rodzi się pytanie, dlaczego tak jest? To jest pytanie do bardzo wielu instytucji, od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej poczynając, po ministerstwo kultury, ministerstwo edukacji i wiele, wiele instytucji, które uczestniczą w owym – że tak powiem - „nicnierobieniu” w tym obszarze. Tymczasem, jak widać, jest to czas, w którym nasi sąsiedzi – bo Rosjanie również – działają w tej sferze bardzo aktywnie. Widzą i realizują potrzebę komunikowania się ze społeczeństwami na tematy historyczne poprzez sztukę, chociażby poprzez filmy fabularne. My tego robić nie potrafimy, jesteśmy skoncentrowani zaledwie na oprotestowywaniu tego typu produkcji godzących w nasze dobre imię. To zła droga, kompletnie odtwórcza, a to oznacza, że nasze instytucje powołane do tego, by „dialog” z historią podjąć, nic nie robią.


Wracając do pytania: trzeba ten film  zobaczyć, trzeba wiedzieć, dlaczego należy wywalić szefa telewizji, dlaczego powinniśmy pozbyć się szefa PISF, trzeba wiedzieć, dlaczego minister kultury powinien odpowiadać za niepodejmowanie różnego rodzaju działań i inicjatyw zmierzających do tego, by takie filmy się nie pokazywały, i tak dalej, i tak dalej. Nie możemy o tym mówić, nie widząc tego obrazu, trzeba go zobaczyć!


W jakimś wymiarze II wojna światowa toczy się w dalszym ciągu, tylko na innych polach.


- Gdyby się nie rozgrywała, nie byłoby tego filmu. Walka o pamięć, o to, co Polacy i inne narody będą kojarzyć na temat Niemców i ich roli w II wojnie światowej, trwa do dzisiaj. Wymiernym elementem tego zmagania jest ów film, ale nie tylko. Są publikacje, różnego rodzaju zakłamania, choćby prasowe, dotyczące niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, itd. Zresztą w tym serialu też mamy taką sytuację. W sposób pośredni, ale absolutnie perfidny podaje się tam dane geograficzne, które w rzeczywistości nie miały nic wspólnego z polskim terytorium, bo w tamtym okresie, także do 1939 roku, należały do III Rzeszy. Pokazywana jest, na przykład droga do Auschwitz, a poszczególne miejscowości opisywane są mianem Polen. Tymczasem, jak wiadomo w październiku 1939 roku Auschwitz zostało wcielone do terytorium niemieckiej Rzeszy. Pokazywanie, że tragiczne losy żydowskie rozgrywały się na terenie Polski (pomimo że chodzi o dzisiejsze Gliwice, Krapkowice czy inne miasta, które do nas nie należały) jest klasycznym kłamstwem. Rodzi się pytanie, czemu to ma służyć? Znając trochę filmowe rzemiosło dochodzę do wniosku, że tak naprawdę celem twórców serialu jest wdrukowanie widzom przeświadczenia, iż Auschwitz to obóz polski.


Czy ten film zainspirował może Pana do jakiejś filmowej riposty?



- Pracuję nad swoimi dokumentami w sposób niezależny od tego, co dzieje się dookoła. Nie staram się tworzyć na zasadzie reakcji na coś, co pojawia się w filmowym obiegu. Nastąpiła jednak pewna czasowa zbieżność w związku z tym, że pracuję obecnie nad tematem dotyczącym niemieckiej pamięci historycznej odnoszącej się do czasów II wojny światowej. Ten dokument zapewne będzie gotowy w ciągu roku. Sądzę, iż na pewno nie będzie kłamliwy, nie pokaże wojennej rzeczywistości w taki sposób jak „Nasze matki, nasi ojcowie”. Będę się starał pracować tylko i wyłącznie na świadkach oraz dokumentach, a historia, na którą natrafiłem jest absolutnie wstrząsająca.


Czy może Pan zdradzić coś więcej?


- Film dotyczy niemieckiego mordu na Żydach i Polakach w 1943 roku. Przygotowuję go wspólnie z IPN, myślę, że jeszcze kilka innych podmiotów przyłączy się do tego projektu, który jest przedsięwzięciem o wymiarze i zasięgu międzynarodowym.


A jak toczy się i rozwija życie „Buntu stadionów”?


- Nie mam ostatnio ani dnia wolnego w związku z tym filmem. Jeżdżę i prezentuję go, gdzie tylko mogę, w ciągu ostatniego 1,5 miesiąca odbyło się już kilkadziesiąt pokazów. Wyruszam w czwartek do Wielkiej Brytanii, Irlandii, chciałbym do wakacji zakończyć ten etap promocji „Buntu…”, chociaż od września mam zamiar poważnie poszerzyć grono jego odbiorców. Biorąc pod uwagę liczbę odsłon samego filmu, jak i jego zwiastunów szacuję, że tylko poprzez internet obejrzało go ponad pół miliona widzów.


Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Roman Motoła

za:www.pch24.pl/klamstwo-w-mistrzowskim-opakowaniu,15727,i.html#ixzz2WhDEK5Li


***

Krótko mówiąc: Sympatyczni, zniewoleni i otumanieni Niemcy (z drańskimi wyjątkami ) i prymitywni, antysemiccy Polacy ( z pojedyńczymi ludzkimi odruchami). A cała historia niemieckiego obłąkania rozpoczyna się od 1941r.

Niemcy potrafią konsekwentnie, bezwzględnie czyścić historię. I zyskują nawet poparcie "swoich" Żydów.

Tym bardziej należą się słowa uznania p. Szewachowi Weiss ( czy można powiedzieć "polskiemu Żydowi"?) za nietracenie oglądu w całościowym kontekście.

Pewnym zgrzytem mogło być kilkakrotne przywołanie Jedwabnego i Kielc jako koronnych świadectw "polskiego antysemityzmu". A przecież po publikacjach Krzysztofa Kakolewskiego, ks. Jana Śledzianowskiego, ks. Edwarda Orłowskiego wraz z ks. Eugeniuszem Marciniakiem  oraz prof. Roberta J. Nowaka, prof. Marka Chodakiewicza, prof. Bogdana Musiała, dr. Piotra Gontarczyka, sp. prof. Tomasza Strzembosza, prof. Normana Finkelsteina i innych,  wiadomo kto i w jaki sposób przygotował i realizował te zbrodnie i na czym polegała fałszywka J.T. Grossa "Sąsiedzi".

Tylko na ile uczciwe głosy przebiją się w tym diabelskim, światowym, antypolskim jazgocie, stymulowanym również za judaszowe srebrniki?...

kn