MSZ nie radzi sobie z "polskimi obozami śmierci"

Szef polskiej dyplomacji w odpowiedzi na interpelację Pana Posła Adama Kwiatkowskiego w sprawie stosowania określeń „polskie obozy zagłady” oraz „polskie obozy koncentracyjne” zapewnia, że MSZ od wielu lat prowadzi w tej materii odpowiednią kampanię informacyjno-edukacyjną. Sprawdziliśmy. Jest "nieco" inaczej. - A skoro dyplomacja sobie nie radzi być może sprawą powinny zająć się sądy - sugerują prawnicy.

Minister Radosław Sikorski odpowiadając na interpelację posła PiS stwierdza, że już od wielu lat MSZ prowadzi niezwykle intensywną kampanię informacyjno-edukacyjną mającą na celu uświadomienie istoty historii nazistowskich obozów koncentracyjnych w okupowanej Polsce, oraz przeciwdziałanie powstawaniu i szerzeniu wśród międzynarodowej opinii publicznej błędnych wobec prawdy historycznych sformułowań.

Sikorski zapewnia, że MSZ jest w tym działaniu skuteczny, bowiem szybko reaguje na takie źle użyte określenia. Odnosząc się do RFN minister zapewnia, że zarówno ambasada w Berlinie, jak i konsulaty w Hamburgu, Kolonii i Monachium były i są w tej materii wyjątkowo aktywne i odnosiły sukcesy, gdyż zdecydowana większość interwencji polskich przedstawicielstw dyplomatycznych kończyła się sprostowaniem i przeprosinami ze strony autorów tekstów i ich redakcji.

Szkoda tylko, że nawet odpowiadając na interpelację minister Sikorski jest dość delikatny używając sformułowania „nazistowski obóz zagłady w okupowanej Polsce” zamiast nazwać go po prostu niemieckim obozem.

Sikorski przytacza liczby, z których wynika, że ambasada RP w Berlinie w latach 2008-2009 interweniowała w sprawach użycia sformułowania „polskie obozy” dwadzieścia razy, w latach 2009-2010 dziesięć, a w 2011-2012 siedem razy. Minister uznaje to za duży sukces kierowanych przez siebie polskich placówek w Niemczech, jednak w rzeczywistości jest to wyjątkowo mierny wynik ich działania.

Jak było naprawdę?


Skupmy się na latach 2011 i 2012, gdzie jak podaje sam Sikorski. polskie placówki interweniowały w sumie siedem razy. Mamy niezbite dowody, iż fałszywych określeń „polskie obozy zagłady lub polskie obozy koncentracyjne” w niemieckiej prasie użyto w tym okresie minimum 66 razy (tyle mamy zarejestrowanych).

Sikorski chwali się, że od stycznia 2011 roku do końca 2012 roku polscy dyplomaci interweniowali siedem razy, a według naszych obliczeń powinni minimum 66 razy.

Oto kilka przykładów ewidentnych fałszerstw użytych przez niemieckie media w 2011 roku, których polski MSZ po prostu nie zauważył:

Salzburg Museum pisze, że Izbica to był „polski obóz koncentracyjny”, kilka dni później Muzeum Sztuki i Rzemiosła w Hamburgu na swojej stronie internetowej twierdzi, że Majdanek także był „polskim obozem koncentracyjnym”. (Obydwa określenia zniknęły po naszej interwencji dziennikarskiej, a nie dyplomatycznej). Gimnazjum w miejscowości Kirchheim informuje o spotkaniu uczniów dziewiątej klasy z żydowskim więźniem „polskiego obozu koncentracyjnego Stutthof”. „Maerkische Algemeine Zeitung” informuje o wyprawie uczniów z miejscowości Werder do Polski, gdzie odwiedzili „polski obóz koncentracyjny Auschwitz”.

O „polskim obozie koncentracyjnym” piszą w tym czasie także „Film Zeit”, TIP-Berlin czy Film Gazette. W tym samym roku agencja Reuters jedno ze zdjęć podpisuje „polnische KZ Auschwitz”, o polskich obozach piszą bawarski „Merkury”, monachijski „TZ”, czy strony bawarskiej telewizji. Tak było tylko w 2011 roku, lata poprzednie i późniejsze niczym się specjalnie nie różnią.

W roku 2012 polski MSZ nie zauważył aż 14-tu „polskich obozów” w niemieckich mediach. Na swoich stronach internetowych polski MSZ chwali się pięcioma interwencjami w tym roku, a tylko pobieżnie śledząc zapisaliśmy na twardym dysku aż 25 określeń, że niemieckie obozy zagłady lub koncentracyjne, były polskie. Co Pan na to, Panie ministrze Sikorski? Może zamiast się chwalić niech pana pracownicy po prostu wezmą się do pracy.

W rozmowie z „Niezależną” berliński adwokat Stefan Hambura stwierdził, że MSZ szybko musi zacząć działać bardziej stanowczo i zdecydowanie.

- Już nadszedł czas, aby po okresie wieloletniego monitoringu i żądań sprostowań, przejść do konkretnych kroków prawnych, czyli należy w wielu przypadkach po prostu wszczynać procesy – powiedział nam Hambura, dodając, że sprawy takie należałoby kierować także do polskich sądów, bowiem istnieje duże ryzyko, że w Niemczech pozostaną one niezauważone.


za:niezalezna.pl (pkn)