Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Skolonizować Kościół

Atak na abp. Henryka Hosera jest próbą mentalnej kolonizacji Kościoła. Laickim autorytetom chodzi nie tyle o ks. Wojciecha Lemańskiego czy dzieci z in vitro, ile o to, by Kościół przyjął logikę liberalnej demokracji, porzucając logikę chrześcijańską. Tylko naiwny może sądzić, że w awanturach (bo w istocie mamy do czynienia z kilkoma awanturami, które media łączą w jedną) wokół abp. Henryka Hosera chodzi rzeczywiście o troskę o wiernych, strach przed zapraszanymi aż z Ugandy „szamanami” albo walka o los „dobrego człowieka” Lemańskiego. Mediów i lokalnych autorytetów nie interesuje też los dzieci z in vitro ani tym bardziej – ewangelizacja. Gra ta ma zupełnie inny cel. Usiłuje się zdyskredytować hierarchę, aby uświadomić wszystkim pozostałym biskupom, że konsekwentny, jawny katolicyzm nie będzie tolerowany. I że albo pogodzą się oni z mentalnym skolonizowaniem, przyjmując warunki i reguły gry dyktowane przez liberalną demokrację, albo będą systematycznie niszczeni w mediach.

Najmocniejszym argumentem na rzecz takiego postawienia sprawy są tematy, wokół których skupiła się uwaga mediów. Choć dotyczą one zupełnie różnych spraw – posłuszeństwa i władzy w Kościele, możliwości cudu w nim i wreszcie nauczania moralnego Kościoła – łączy je jedno. Gdyby Kościół zrezygnował z ich eksponowania, stałby się jedną z wielu instytucji świeckich i zatraciłby nie tylko własną specyfikę, ale także możliwość realnego działania w świecie. Stałby się – by posłużyć się słowami Ewangelii – „solą, która straciła smak”.

Posłuszeństwo przełożonym, posłuszeństwo Bogu

Pierwszym pretekstem do ataku na abp. Hosera były działania ks. Lemańskiego. Media, zachwycając się niepokornym kapłanem, zapomniały o tym, że brak pokory jest w Kościele – inaczej niż w otaczającym nas świecie – grzechem, a nie zasługą. Ludzie mediów nie są w stanie pojąć, że dla członka Kościoła posłuszeństwo przełożonym, nawet, a może przede wszystkim w sytuacji, gdy zwierzchnicy się mylą albo podejmują działania niesprawiedliwe, jest drogą posłuszeństwa Bogu. Bóg za sprawą tych decyzji wskazuje zakonnikowi czy księdzu nową drogę, ćwiczy go w pokorze i poddaniu oraz nakłada na niego krzyż. Dlatego posłuszeństwo jest dla niego korzystne z punktu widzenia celu ostatecznego, jakim jest niebo, nawet jeśli czysto po ludzku może wydawać się ogromną niesprawiedliwością. Liberalno-demokratyczny świat nie jest oczywiście w stanie przyjąć takiej logiki. Dla niego jest to tylko pozostałość feudalizmu (który jednocześnie w wypadku działania korporacji w pełni akceptuje), którą trzeba jak najszybciej zastąpić demokratycznymi strukturami i liberalną dyskusją. Problem tylko polega na tym, że to, co niekiedy sprawdza się w życiu państwa, nijak nie sprawdza się w życiu wspólnot religijnych. Wszystkie Kościoły chrześcijańskie, które zdecydowały się zdemokratyzować struktury władzy, pozbawiając wspólnotę jasnej hierarchii, pogrążyły się w kryzysie. A żeby nie szukać daleko, wystarczy wskazać w Holandii czy Szwajcarii Kościół katolicki, który poddał się zasadom i oczekiwaniom stawianym przez liberalne salony i właśnie powoli umiera.

Bóg działa w świecie

Drugim pretekstem do medialnego ataku stało się uczestnictwo arcybiskupa w spotkaniu z o. Johnem Bashoborą. Ten gest ma być koronnym argumentem świadczącym o tym, że Hoser promuje „szamanizm” (swoją drogą ciekawe, że te same gazety z chęcią promują pogański szamanizm), nie rozumie współczesnej teologii oraz przepojony jest „jakąś śmieszną wiarą w cuda”. W swojej istocie jest to kolejny atak na fundamenty wiary katolickiej i próba wymuszenia na chrześcijanach rezygnacji z wiary w to, że Bóg jest Panem natury. Próba przycięcia bogactwa katolickiego obrazu świata do wąskiego paradygmatu pozytywistycznego. Świat liberalnej demokracji próbuje wymusić na chrześcijanach demitologizację Ewangelii, uznanie, że zawarte w niej opowieści o cudach to bujda na resorach, a w najlepszym razie wychowawcze mity dla ciemnych ludzi z przeszłości, których nowocześni Europejczycy nie powinni przyjmować. Gdyby Kościół zgodził się na taką interpretację rzeczywistości, zmieniłoby to absolutnie sens jego nauczania. Bóg przestałby być Panem rzeczywistości i stworzenia, nie byłby już ich Stwórcą, ale stałby się co najwyżej użyteczną ideą wychowawczą. A taki bóg (celowo małą literą) nie będzie już Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bogiem, który czyni cuda i może nawet zmienić bieg natury.

Kościół nauczający


I tak jak bezsilny bożek oświeceniowych ideologii nie będzie już Bogiem prawdziwym, tak Kościół, który zrezygnuje z głoszenia prawd moralnych, nie będzie już prawdziwym Kościołem. I właśnie taki cel mają osiągnąć ataki na abp. Hosera z powodu jego poglądów na bioetykę. Arcybiskupowi zarzuca się nieustannie, że za ostro stawia sprawy bioetyczne, że niepotrzebnie antagonizuje ludzi. Chrześcijańska moralność musi być jednak jednoznaczna i ostra. Od czasów proroków przywódcy duchowi mieli odwagę atakować dominującą moralność i często ponosili za to śmierć. Kościół był silny, gdy miał odwagę głosić niepopularne prawdy i opowiadać się po stronie najsłabszych. I to właśnie robi abp Hoser, broniąc dzieci poczętych metodą in vitro, a zamrażanych w butlach z ciekłym azotem. Gdyby on milczał, musiałyby wołać kamienie. Oczywiście taki milczący Kościół byłby ideałem mediów, ale byłby niewierny swojemu powołaniu, byłby Kościołem skolonizowanym, już niegroźnym dla świata. Ale też światu niepotrzebnym.

Jeśli bowiem Kościół jest – nawet ujmując rzecz z czysto świeckiego punktu widzenia – do czegokolwiek nam potrzebny, to nie tyle do tego, żeby potwierdzał wielkie mity oświeceniowe czy postoświeceniowe, ale by przypominał, że istnieje także inna logika, w której posłuszeństwo jest drogą rozwoju, a cuda się zdarzają. Kościół jest nam potrzebny, aby istniał głos upominający się o prawa najsłabszych, wykluczonych z przestrzeni społecznej. W naszych czasach to nie są geje, ale nienarodzone dzieci.

Tomasz P. Terlikowski

za:niezalezna.pl


W uzupełnieniu:


Jego Ekscelencja Ksiądz
Arcybiskup Celestino MIGLIORE
Nuncjusz Apostolski w Polsce



Księże Arcybiskupie Nuncjuszu,

Wierni Kościoła katolickiego w Polsce dostrzegają z coraz większym niepokojem eskalację brutalnych ataków na pasterzy Kościoła, podważanie ich moralnego autorytetu i wiarygodności, rozpowszechnianie kłamliwych informacji i pomówień. Zjawiska te coraz wyraźniej pokazują, że jest to zaplanowane i długofalowe działanie wymierzone w Kościół, mające zakwestionować jego naukę i wiarygodność oraz zniszczyć znaczenie.

W ostatnim czasie obiektem brutalnej nagonki stał się Pasterz Diecezji Warszawsko-Praskiej Jego Ekscelencja Arcybiskup Henryk Hoser. Główną rolę w szkalowaniu naszego Arcybiskupa i dyskredytowaniu jego szlachetnego życiorysu odgrywają niektóre środki społecznego przekazu: telewizyjne stacje i tygodniki, znane z zaprogramowanej walki z Kościołem katolickim. Media, które powinny z wielką starannością dbać o przestrzeganie zasad etycznych zawodu dziennikarskiego, dążyć do obiektywnego ukazania prawdy, inicjują swoisty „spektakl”, którego cel jest zawsze ten sam: pokazać Kościół tak, by zniechęcić do niego społeczeństwo.

Minęło właśnie pięć lat od dnia, kiedy z ogromną radością stołeczna społeczność katolicka przyjęła decyzję Stolicy Apostolskiej o powierzeniu Księdzu Arcybiskupowi Henrykowi Hoserowi troski o diecezję warszawsko-praską. Jego odwaga w głoszeniu prawdy, misyjny zapał i wierność nauce Ewangelii są opoką, na której wierni umacniają swoją wiarę. Wrogom Kościoła, zainteresowanym osłabianiem religii i rozbijaniem jedności pomiędzy katolikami, osoba Arcybiskupa bardzo przeszkadza. Szczególnie przykry jest fakt, że do tej antykościelnej akcji wciągnięto duchownego – mającego kłopoty z dyscypliną i ślubowanym posłuszeństwem, a także znaleziono poklask w kręgach nazywających siebie katolickimi, pretendujących do wdrażania posoborowej odnowy.

Postępowanie wobec Arcybiskupa Hosera jest kolejną próbą zastraszania ważnego w Episkopacie Polski Pasterza i w ten sposób zamknięcia ust Kościołowi, zarówno Biskupom, jak i wszystkim strzegącym wartości chrześcijańskich. Przekonani o spoczywającym na nas obowiązku obrony dobrego imienia Arcybiskupa Hosera i całej społeczności katolickiej, zwracamy się do naszych Arcypasterzy o podjęcie zdecydowanych działań w tej sprawie, pozwalających położyć kres nagonce i przywrócić pokój. My, niżej podpisani posłowie, mieszkańcy Diecezji Warszawsko-Praskiej, nasz apel kierujemy na ręce przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w Polsce, Arcybiskupa Nuncjusza.

Z wyrazami szacunku

Posłowie PiS na Sejm RP

Mariusz Błaszczak,

Mariusz Kamiński,

Adam Kwiatkowski,

Prof. Jan Szyszko

za:www.naszdziennik.pl


***

Arcybiskup Hoser na celowniku. Operacja „Lemański”

„Gazeta Wyborcza” liczyła, że obyty w świecie abp Henryk Hoser stanie się jednym z filarów „Kościoła otwartego”. Nie wyszło. Jako szef zespołu bioetyki stał się głosem Kościoła w sprawach aborcji, eutanazji czy in vitro. I naturalnym następcą abp. Józefa Michalika. Postanowiono zdusić w zarodku to zagrożenie - pisze „Gazeta Polska”.

Arcybiskup Hoser to pod wieloma względami postać niezwykła i wybitna. Wyróżnia go już sam fakt, że jest nie tylko duchownym, ale i lekarzem z wieloletnią praktyką. Pracował przez dziewięć lat we Francji i w Brukseli. Aż przez 21 lat był misjonarzem w Rwandzie, w sercu czarnej Afryki. W jego przypadku przypadający biskupom zaszczytny tytuł „następcy apostołów” nabiera więc rzeczywiście pełnej treści.

W 2008 r. papież Benedykt XVI postawił go na czele diecezji warszawsko-praskiej. Także tu – choć ma już 71 lat – jego misyjna energia przynosi widoczne efekty. Jak w rzadko której diecezji znakomicie rozwijają się pod jego opieką katolickie media: Radio Warszawa i tygodnik „Idziemy”. Wspiera ruchy działające w Kościele. A ostatnio z jego inicjatywy i przy osobistym zaangażowaniu miało miejsce najbardziej chyba obok pielgrzymek papieskich spektakularne wydarzenie ewangelizacyjne: całodzienne rekolekcje na Stadionie Narodowym z udziałem 60 tys. osób, prowadzone przez o. Johna Bashoborę.

„Gazeta Wyborcza” i inne związane z władzą media miały nadzieję, że obyty w świecie arcybiskup stanie się jednym z filarów tzw. Kościoła otwartego. Znał przecież jeszcze z Francji prezesa Fundacji Batorego Aleksandra Smolara i innych wpływowych obecnie polityków. Ku ich rozczarowaniu okazało się, że swoje bogate doświadczenie i wiedzę arcybiskup wykorzystuje dla Kościoła, a jego głos zarówno w sprawach wiary, jak i społecznych brzmi mocno i jednoznacznie. Protestował np. przeciwko stołecznemu pomnikowi Armii Czerwonej – tzw. czterech śpiących – i przeciw zorganizowaniu w rocznicę Powstania Warszawskiego koncertu piosenkarki, używającej pseudonimu Madonna, który minister Mucha dofinansowała niezgodnie z prawem 6 mln zł.

Biskup do zadań specjalnych


Otrzymał też w ramach Episkopatu, zapewne w związku ze swymi kompetencjami lekarskimi, niełatwe stanowisko przewodniczącego Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych. Stał się zatem głosem polskiego Kościoła w trudnych, budzących ogromne emocje kwestiach jak przerywanie ciąży, eutanazja czy zapłodnienie pozaustrojowe. Jego wypowiedzi na te tematy od początku były z jednej strony oparte na głębokiej, profesjonalnej wiedzy, a z drugiej – wierne nauce Kościoła i trosce o życie każdej, także najmniejszej istoty ludzkiej.

Wynikające z tego ataki zaczęły się już wcześniej, jednak teraz wkroczyły, jak się wydaje, w fazę skoordynowaną. Rozpoczął ją artykuł w tygodniku „Newsweek”. Już sam jego nagłówek, sprzeczny z logiką i nieprzychylny, daje przedsmak atmosfery całego artykułu o arcybiskupie: „Z in vitro walczy jak diabeł ze święconą wodą”.

Ale to tylko początek ataku pełnego wyjątkowo prymitywnych manipulacji oraz zwykłych kłamstw w piśmie Tomasza Lisa. Dalej bowiem „Newsweek” stawia abp. Hoserowi zarzut… współwiny w zbrodni ludobójstwa, do której doszło w 1994 r. w Rwandzie.

To poważne oskarżenie tygodnik opiera jednak na bardzo słabej podstawie – na opiniach Wojciecha Tochmana, reportażysty „Gazety Wyborczej”. Zarzuca on „panu Hoserowi” odpowiedzialność za rzekomą bierność Kościoła wobec plemiennych mordów. Tymczasem ks. Henryka Hosera (jeszcze nie biskupa) w ogóle w Rwandzie wówczas nie było! Rzeź trwała od kwietnia do lipca 1994 r., a polski misjonarz osiem miesięcy przed jej początkiem wyjechał do Europy na studia medyczne, z których powrócił dopiero po roku.

Zwykłym oszczerstwem jest także zarzut Tochmana i „Newsweeka” o rzekomym „milczeniu Kościoła”. To właśnie Jan Paweł II był pierwszym, który – właśnie wbrew bierności i milczeniu przywódców Europy, Ameryki i organizacji międzynarodowych – od początku nazwał te zbrodnie ludobójstwem i wzywał do położenia im kresu. Za to m.in. otrzymał tytuł Człowieka Roku 1994 tygodnika „Time”.

Jak przypomina abp Hoser, Kościół w Rwandzie podejmował próby mediacji pomiędzy zwaśnionymi stronami i był wielkim poszkodowanym bratobójczych zbrodni. Stracił bowiem w masakrach ponad połowę biskupów, 150 księży, czyli około jednej czwartej całego duchowieństwa, 140 sióstr zakonnych oraz kilkaset tysięcy wiernych świeckich.

Inne zarzuty „Newsweeka” wobec arcybiskupa dotyczą jego wypowiedzi na temat in vitro. Kierowany przezeń Zespół ds. Bioetycznych wskazuje np., że dzieci poczęte tą metodą mogą mieć pewne wady genetyczne. W artykule pojawia się w związku z tym zarzut, że Kościół „chce wywołać w ludziach poczucie winy”.

Tymczasem abp Hoser jasno tłumaczy, że absolutnie nie chodzi o piętnowanie osób poczętych metodą in vitro czy też tych, którzy zdecydowali się z niej skorzystać. Co więcej, arcybiskup uważa, że większość rodziców ucieka się do in vitro w dobrej wierze. Natomiast jako nieetyczne określa postępowanie tych, którzy zabiegi te wykonują.

Tygodnik Tomasza Lisa rozpoczął kampanię ataków i insynuacji, które poprzez telewizje, radio i gazety dotarły do milionów ludzi.

Mechanizm medialnego kuszenia

I w tym momencie propozycję odegrania swojej życiowej roli na medialnej scenie otrzymał ks. Wojciech Lemański. Ten skonfliktowany od dawna z kościelnymi przełożonymi 53-letni proboszcz parafii pod Tłuszczem wielokrotnie wypowiadał sądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła – m.in. dotyczące sztucznego zapłodnienia. Wiele razy łamał także zakaz występowania w mediach, choć musiał przecież mieć świadomość, że jego wypowiedzi były szeroko cytowane i wykorzystane do ataków na Kościół. Jako jeden z pierwszych już kilka lat temu wywoływał np. temat rzekomych win Kościoła w Rwandzie. W końcu abp Hoser podjął decyzję o odwołaniu go z funkcji proboszcza, gdyż „publicznie głoszone poglądy ks. Lemańskiego nie spełniają wymogów prawa i przynoszą poważną szkodę i zamieszanie we wspólnocie Kościoła”.

Pozbawienie stanowiska dało ks. Lemańskiemu – jako „ofierze kościelnych represji” – kolejną szansę do stania się na kilka dni medialną gwiazdą. Skorzystał z niej. Najpierw wywołał burzę, gdy w jednym z wywiadów niedwuznacznie zasugerował, że trzy lata wcześniej arcybiskup… napastował go seksualnie. Następnego dnia insynuację rozpowszechnił w nakładzie pół miliona egzemplarzy tabloid „Fakt” niemieckiego wydawnictwa Axel Springer wielkim tytułem na pierwszej stronie: „Ksiądz oskarża arcybiskupa o molestowanie?”.

Szybko okazało się to kłamstwem, co musiał zresztą przyznać po kilku dniach sam ks. Lemański, zamieniając wcześniejszą insynuację na inny zarzut: arcybiskup miał go jakoby spytać, czy jest obrzezany. Zresztą również to – dziwaczne i w sumie niezbyt poważne – oskarżenie szybko okazało się nieprawdziwe.

Ale przecież nie o prawdę tu chodzi, co pokazał choćby pełen oczywistych i łatwych do wykazania w dobie internetu kłamstw tekst „Newsweeka”. Po prostu dominujące na rynku koncerny medialne, w większości z powodów politycznych i finansowych nieprzyjazne wobec Kościoła, potrzebują ciągle nowego paliwa do podtrzymywania antykatolickiej nagonki. Teraz akurat dostarcza go ks. Lemański, ale przecież nie jest pierwszym duchownym, którego ambicja czy kryzys wieku średniego i osobiste słabości pchnęły w objęcia mediów, czekających tylko na kapłanów, których można otoczyć nimbem „niepokornych” i wykorzystać do osłabiania i rozbijania Kościoła.

Przed ks. Lemańskim byli już przecież choćby dominikanin Bartoś czy jezuita Obirek, a nadal co jakiś czas pojawia się na rynku medialnym ks. Boniecki. Wszyscy oni mieli swoje pięć minut, gdy otwierały się przed nimi telewizyjne studia, podsuwano im radiowe mikrofony, a ich twarze zdobiły okładki tygodników i dzienników. Wychwalani przez dziennikarzy-celebrytów jako „odważni i niepokorni obrońcy Kościoła otwartego”, przedstawiani jako ofiary bezdusznej hierarchii i duchowi spadkobiercy prześladowanego przez Inkwizycję Galileusza... Lansowani, podziwiani i kuszeni pochlebstwami przestawali w pewnym momencie zauważać, że ci, którzy ich chwalą, to fałszywi przyjaciele, którzy nie życzą dobrze Kościołowi, lecz głoszą opinie sprzeczne z jego nauką, a ich potrzebują jedynie jako ozdób do konkurencyjnego wobec Kościoła, własnego duchownego salonu.

To zresztą metoda wypróbowana i udoskonalana już od dziesiątków lat na Zachodzie. Wystarczy przypomnieć podobne kampanie medialne wokół znanego teologa ks. Hansa Künga w latach 70. czy południowoamerykańskich reprezentantów marksizującej „teologii wyzwolenia” w latach 80.

„Kościół potrzebuje takich właśnie duszpasterzy – zapewniają ci, którzy sami nie pamiętają, kiedy ostatni raz byli u spowiedzi” – opisuje celnie ten mechanizm publicysta diecezjalnego tygodnika „Idziemy” ks. Dariusz Kowalczyk. „Zaczadzony narkotykiem medialnych pochlebstw ksiądz zaczyna wierzyć, że rzeczywiście swoją postawą prowadzi kogoś do Boga. Ale potem okazuje się, że jeśli kogokolwiek prowadził, to samego siebie – poza kapłaństwo”.

Artur Dmochowski

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.