Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Manipulacje wokół Powstania Warszawskiego. Jak niemiecka gadzinówka

Wiele lat temu „Gazeta Wyborcza” rozpoczęła „festiwal” ataków na Armię Krajową, przypisując jej niegodne, antysemickie działania. A całkiem niedawno mieliśmy powtórkę tych samych tez w niemieckim serialu. „Obłęd ’44” już samym tytułem wpisuje się w proces niszczenia legendy Powstania - pisze "Gazeta Polska". „Warszawa, dawna stolica Polski, miasto o 1 300 000 mieszkańców przestało istnieć. Dymiące zgliszcza i bezmiar ludzkiej nędzy są widomymi oskarżycielami niepoczytalnego, potwornego szaleństwa tych, którzy, nie licząc się z rzeczywistością, doprowadzili do tak tragicznego finału. Żadne łzy i narzekania, największa rozpacz, nie odbudują tego, co zostało zniszczone, i nie wskrzeszą tych, którzy zginęli. Życie toczy się dalej i wymaga od tych, którzy pozostali, zdecydowanej postawy.

Co mamy dalej czynić? Jaką drogą iść? Jaką naukę wyciągnąć z sierpniowej tragedii wśród płonących ulic Warszawy? ”.

Tak zaczynał się artykuł wydrukowany na pierwszej stronie niemieckiej gadzinówki „Nowego Kuriera Warszawskiego” z piątku 22 września 1944 r. Powstanie już dogorywało, za kilka dni miała nastąpić kapitulacja – koniec zrywu, jakiego nie widział do tej pory świat. Zrywu, który czasem trwania, dysproporcją sił, a także krwawą ofiarą, zgliszczami i setkami tysięcy zabitych stał się bezprecedensowym czynem insurekcyjnym w dziejach świata. Zaplanowany na dni kilka, ciągnął się ponad dwa miesiące. Z jednej strony ścierały się w nim słabo uzbrojone lub czasem prawie w ogóle nieuzbrojone siły Armii Krajowej, z drugiej – ciągle potężna Trzecia Rzesza, która rzuciła oddziały na waleczne miasto nie z rozmysłu strategicznego, lecz z furii i wściekłości Hitlera. Propaganda niemiecka usiłowała tę rzeczywistość wykrzywić, zmienić znaczenia, nadać inny moralny sens wydarzeniom. Zdjąć winę z niemieckich katów i włożyć ją na barki „nieodpowiedzialnych” i „szalonych” dowódców polskiego podziemia. Prosty chwyt, podobny do tego, którego używają iluzjoniści, pokazując widowni kolorową papugę, aby odwrócić uwagę widzów od zamiany znajdującej się w cylindrze myszki na bukiecik róż.

Zakumplować się ze Szwabami

To, co spotkało ludność cywilną Woli, Ochoty i Starego Miasta, miało w ostatecznym rozrachunku obciążyć nie tych, którzy wyprowadzali ludzi na dziedzińce kamienic i fabryk, by tam mordować, nie tych, którzy oblewali benzyną łóżka szpitalne, nie tych, którzy gwałcili, strzelali z dział najcięższego kalibru i zasypywali gruzami dzieci w piwnicach, ale tych, którzy odważyli się pokazać, że są Wolni. Wolni w swoim mieście. W swoim kraju. Na swoich ulicach. I że wolności nie da się zadławić, nie da się stłumić, zabić, zaszlachtować, spalić.
Propaganda chciała, by ludzie zapomnieli o sprawcach, a winą obarczyli ofiary.

Tuż przed rocznicą Powstania, ukazała się książka Piotra Zychowicza pod mocnym tytułem „Obłęd ’44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując Powstanie Warszawskie”. Właściwie cytowany fragment artykułu z „Nowego Kuriera Warszawskiego” mógłby się swobodnie w niej znaleźć jako – powiedzmy – rodzaj wstępu. Gdyż główna konstrukcja logiczna rozważań Zychowicza pokrywa się w dużej mierze z dalszą częścią artykułu z roku 1944, przede wszystkim jeśli chodzi o tezy związane z wyborem sposobu działania Armii Krajowej w trakcie wojny.

„Na Kremlu zacierają dziś z radości ręce, że polskie »faszystowsko-nacjonalistyczne psy« leżą pod zgliszczami Warszawy. A judeo-komunistyczny sowiet w Lublinie w gorączkowym tempie sowietyzuje ziemie polskie” – to kolejny cytat z „Kuriera”.

Zychowicz, mając perspektywę niespełna siedemdziesięcioletniego dystansu do wydarzeń, postanawia ostro rozprawić się z „hurrapatriotycznymi” mitami dotyczącymi Powstania i postawy AK-owców w czasie wojny. Żołnierze Armii Krajowej byli według autora „kolaborantami” – współpracowali świadomie ze Związkiem Sowieckim (przykładem „Wachlarz”, akcje dywersyjne i sabotażowe wymierzone w Wehrmacht). Tymczasem powinni mieć świadomość zagrożeń płynących z obu stron, a nawet Związku Sowieckiego obawiać się bardziej. Z dwojga złego lepiej było popierać Niemców, gdyż w wypadku ich wygranej z Moskwą nasza przyszłość pozbawiona byłaby wiszących nad krajem młota z sierpem. W tym sensie można odczytać z kart „Obłędu ’44” kontynuację myśli zawartej w jego poprzedniej książce, w której historyk usiłował dowieść, że w 1939 r. lepiej nam było zakumplować się ze Szwabami, niż drzeć koty o jakiś nic nieznaczący korytarz, autostradę czy Gdańsk, który „i tak nie był polski”.
Po klęsce Niemców pod Stalingradem w ogóle powinniśmy – według Zychowicza – zaniechać jakichkolwiek agresywnych ruchów przeciwko hitlerowcom. „Żadnej akcji sabotażowej, żadnej dywersji, żadnych ataków wymierzonych w siły niemieckie w Polsce. Każdy wykolejony pociąg, każdy uszkodzony czołg, samolot i samochód Wehrmachtu osłabiały bowiem siły niemieckie na froncie wschodnim”. Dla jasności – to nie cytat z polskojęzycznej prasy wydawanej przez Niemców w Warszawie 1944 r., ale z polskiej książki roku 2013. I kolejny: „Polacy powinni się byli zacząć… modlić. Modlić o to, żeby Niemcom wystarczyło siły na utrzymanie jak najdłużej bolszewików z dala od ich ojczyzny”. Ten ostatni fragment pokrywa się niemalże co do litery z sugestiami „Kuriera”: „I modlić się w cichości serca, aby nigdy krwawa stopa bolszewicka nie stanęła na naszej ziemi!”. Właściwie można by te cytaty wymienić miejscami. Pasują jak ulał!

Polska w roli pigmeja


Ataki Zychowicza na sposób prowadzenia polityki przez Polskie Państwo Podziemne, dowódców (z nielicznymi wyjątkami – gen. Sosnkowski), premierów, oficerów AK idą jeden za drugim, układając się w zjadliwy paszkwil. Dotykający nawet rzezi wołyńskiej i pytań o zaangażowanie (lub raczej jego brak) polskiej armii podziemnej na rzecz obrony Polaków na Wołyniu. I tam więc była AK w pewnej mierze „współwinna”? Temu ma służyć ów wielokropek wstawiony na koniec rozdziału, który autor zostawia, by czytelnik sam sobie dopisał wniosek?

Tytułowy obłęd dotyczy nie tylko Powstania, co sugeruje data, lecz także całej działalności politycznej Polskiego Państwa Podziemnego.

Czy można odmówić historykowi krytycznego spojrzenia na przeszłość? Czy można w imię patriotycznych idei zakazać pisania Prawdy o wydarzeniach przeszłych? Ależ skąd. Nikt przy zdrowych zmysłach – i ja także – takiego wniosku nie postawi. Historia jest nauką. Jako taka podlega pewnym prawidłom badawczym. Wymaga także stawiania trudnych pytań.

W wypadku książki Zychowicza mamy jednak do czynienia nie z pracą naukową, lecz z rodzajem publicystyki historycznej, w dodatku niezwykle jednostronnej. A przez to wypaczającej obraz. Można zrozumieć pragnienie odbrązawiania. Problem jest wtedy, gdy zamiast odbrązawiać, obrzuca się błotem. Tym gorzej, gdy odbywa się to w trakcie współczesnej walki dziejącej się w świecie wartości.

Wiele lat temu „Gazeta Wyborcza” rozpoczęła „festiwal” ataków na Armię Krajową, przypisując jej niegodne, antysemickie działania. A całkiem niedawno mieliśmy powtórkę tych samych tez w niemieckim serialu. „Obłęd ’44” już samym tytułem wpisuje się w proces niszczenia legendy Powstania.

Największym problemem autora jest wiara – granicząca z pewnością – że inne rozwiązania przyniosłyby lepsze rezultaty historyczne. Marzenia o polskim taktycznym pakcie z Hitlerem są postawione na kruchym lodzie własnych domniemań.

Jaką drogę proponowałby Polsce Zychowicz, gdyby sam podejmował decyzje? Otóż rozważa on kilka wariantów. Pierwszy i najgorszy według niego: „podjąć kolaborację z bolszewikami”. Czyli to, co zrobiono – przymierze z aliantami i bardzo bolesny, lecz konieczny układ ze Stalinem, z liczeniem na silniejsze wsparcie Zachodu w ostatecznym rozrachunku (co się okazało mirażem – to prawda).
Można było wybrać możliwość drugą „nieco lepszą”: „strzelać do bolszewików. W ten przynajmniej sposób Armia Krajowa rzeczywiście zademonstrowałaby przed całym światem niezgodę na wcielenie Ziem Wschodnich do Związku Sowieckiego i sowietyzację reszty Polski. Efekt byłby jednak podobny: hekatomba i rozbicie podziemia. Z potęgą, jaką była Armia Czerwona, AK nie miałaby szans”.
I wreszcie opcja, za którą opowiada się autor „Obłędu”: „nie robić nic”.

Innymi słowy – trzeba było nam wybrać wariant czeski. Siedzieć cicho, udawać, że nic się nie dzieje, a przed aliantami popisać się, wysyłając – jak nasi południowi sąsiedzi – zdolnych lotników do Wielkiej Brytanii, i to by wystarczyło. W ten sposób Warszawa by ocalała, wzorem czeskiej Pragi. Tego typu pomysły budzą sprzeciw. Nierobienie „niczego” było właśnie najgorszą z możliwych opcji. Cichy współudział Polski w zwycięstwach Niemców dałby absolutnie wolną rękę Stalinowi w zrobieniu z nas kolejnej republiki. Zychowicz polemizuje z tym poglądem, mówiąc, że nie ma żadnych dowodów, iż mogło się tak stać. A przecież mamy dowody na to, że… tak się nie stało. Właśnie dlatego, że Polska w sposób aktywny istniała na arenie polityki międzynarodowej w czasie wojny. Spychana przez wszystkich do roli „pigmeja”, walczyła o swoje. Gdybyśmy zamilkli jak mysz pod miotłą, być może po wojnie by nas w ogóle nie było…


Tomasz Łysiak


za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.