Lewicowe umiłowanie monologu

Mainstream, szczególnie ten lewicowo-liberalny, od zawsze ma gębę pełną słów takich jak „dialog" i „tolerancja". W praktyce jednak akceptuje tylko własny monolog. Innymi słowy skłonny jest tolerować tylko własne poglądy i dialogować tylko z tymi, którzy się z jego lewicowo-liberalną ideologią zgadzają.

Ostatnich kilka tygodni w Polsce dobitnie pokazało, na czym polega dialog w wydaniu polskich środowisk lewicowych, genderowych czy liberalnych. Jako nieliczne przykłady tego, jak owe środowiska postrzegają dialog może posłużyć choćby wysuwany przez nie postulat, by za poglądy wyrzucić Wojciecha Cejrowskiego z TVP, oskarżenie „Newsweeka", po tym jak wydrukował wywiad z Cejrowskim, o to, że stał się „naziolskim pisemkiem", czy oficjalne zapewnienia Tomasza Lisa, że nie będzie zapraszał na debaty o Marszu Niepodległości jego organizatorów (bo brzydzi się ich opiniami). Wynika z tego, że według polskiej lewicy dialog powinien być zakamuflowaną formą monologu. W dużym skrócie chodzi o to, by jedni liberałowie rozmawiali z innymi, a lewicowców kontrowały w polemikach wyłącznie feministki.

Żony wrogów ludu

Ostatni postulat środowisk lewicowo-liberalnych? Z żonami wrogów ludu rozmawiać nie należy. Niestety nie przesadzam z tym opisem. Przekonałem się o tym ostatnio osobiście, gdy feministyczna Fundacja MaMa oznajmiła, że jej reprezentantki nie będą rozmawiały z moją żoną. Oczywiście każdy ma prawo rozmawiać bądź nie rozmawiać z kim chce. Warto jednak zwrócić uwagę na sposób uzasadnienia odmowy dyskusji. Otóż jakie były autentyczne powody rezygnacji z debaty z moją żoną? „Nie rozumiemy, z jakiego klucza [Małgorzata Terlikowska] została zaproszona do audycji dotyczącej wychowania patriotycznego, oprócz tego, że jest żoną p. Terlikowskiego, znanego z wygłaszania poglądów dyskryminujących różne grupy społeczne. Nie boimy się konfrontacji ani nie negujemy dyskusji z innymi niż nasze poglądami, ale odmawiamy uczestniczenia w debatach konstruowanych według zasady skrajności, która naszym zdaniem nie wnosi nic do debaty publicznej. Chcemy rozmawiać, jednak jesteśmy przeciwne legitymizowaniu skrajnych, nietolerancyjnych postaw w debacie publicznej" – napisały panie feministki.

Żeby sprawa była jasna, dyskusja miała dotyczyć wychowania dzieci (w czym moja żona jako mama, już niebawem piątki dzieci, ma pewne doświadczenie) i toczyć się między matkami, a nie politykami. Jak się jednak okazało, rozmowa jest dla feministek możliwa tylko wówczas, gdy ktoś podziela ich opinie. Partner w dyskusji może oczywiście być nieco mniej lub nieco bardziej tęczowy, mniej lub bardziej feministyczny – w stopniu zaangażowania w jedyną słuszną sprawę różnice są dopuszczalne. Ale idea, żeby dyskutować z kimś, kto jest po prostu zwyczajnie konserwatywny? Na to już zgody być nie może. Tak otwartego odrzucenia dialogu z osobami o innych poglądach, bez najmniejszego udawania, że chodzi o coś innego, bez skrywania prawdziwych intencji, dawno nie było. Stąd zapewne błyskawiczna, negatywna reakcja Fundacji MaMa na wystąpienie części lewicowo-liberalnych środowisk. Radio Tok FM zdecydowanie się od Fundacji w tej sprawie odcięło, Agnieszka Gozdyra czy Ewa Wanat zaś, przedstawicielki mediów mainstreamowych, w sprawie dialogu poświęciły nawet osobne wpisy na portalach społecznościowych. Jednak te przykłady nie zmieniają ponurego faktu – postawa feministek z Fundacji MaMa (co najwyżej mniej ostentacyjna) jest typowa dla polskich mediów i polskiej debaty publicznej.

Z tym panem nie rozmawiamy


Ja sam od bardzo dawna wiem, że niektórzy ludzie ze mną nie rozmawiają. Wielokrotnie i do różnych programów próbowano zaprosić mnie i Magdalenę Środę, i ja – choć uchodzę za katotaliba i fundamentalistę – nigdy nie odmawiałem. Co innego prof. Środa. Ona zwyczajnie informowała, że z tym człowiekiem się nie rozmawia. Dlaczego? Bo jego poglądy są nieodpowiednie, niezgodne z nowoczesnością i oczywiście skrajnie nietolerancyjne. A z takimi ludźmi rozmawiać nie wolno. Podobne stanowisko zajmują także Wanda Nowicka oraz część działaczek związanych z jej byłą partią.

Nie chodzi o to, że jakoś szczególnie tęsknię za spotkaniem z tymi paniami. Nie chodzi też o to, bym wierzył, że dialog z takimi postaciami może do czegokolwiek doprowadzić. W to akurat nie wierzę. Warto jednak pokazywać, że tak gorliwie powtarzane zapewnienia lewicy i liberałów o ich miłości do dialogu, do realnego spotkania z tymi, którzy myślą inaczej, można włożyć między bajki. Dialog w opinii tych środowisk oznacza, że ludzie z różnych środowisk, o różnych światopoglądach, będą się z nimi nieodmiennie zgadzali. Dlatego też katolickimi zwolennikami dialogu nazywają wyłącznie tych duchownych i świeckich teologów, którzy bez większego obciachu żyrują wszystkie opinie salonu. Z innymi o dialogu nie może być mowy, a odmowę można zawsze uzasadnić argumentem, że ich poglądy są skrajne, nieodpowiedzialne, dzielące i obraźliwe.

Katofobia zawsze mile widziana


„Dialogiczność" lewicy doskonale pokazują także teksty o jej ideowych przeciwnikach. Magdalena Środa w swoich felietonach w tygodniku „Wprost" nieustannie ich depersonalizuje, określając mianem „kołtunów". Inny ekspert od Kościoła, tym razem z „Krytyki Politycznej", Paweł Grabarczyk, przekonuje, że chrześcijanie wierzą, iż Bóg spłodził syna z kobietą poprzez akt seksualny. Niezawodny zaś Jan Hartman oznajmia, że cierpienie postrzelonej przez myśliwych sarny jest większe od cierpienia ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. I nikt z ich środowiska (ani oni sami) nie powie głośno rzeczy oczywistej – wypowiadanie takich opinii jest przykładem całkowitego odrzucenia dialogu z drugą stroną, uniemożliwiającego jakąkolwiek rozmowę czy spotkanie...

Jeśli zaś ktoś ośmieli się tak postawić sprawę, zostanie uznany za oszołoma, zacofanego prymitywa, któremu brak tolerancji. I to by było na tyle w kwestii możliwości debatowania z lewicą. Ona zwyczajnie tego nie chce, i trzeba to wreszcie otwarcie powiedzieć zamiast wciąż udawać, że rozmowa jest możliwa.

Tomasz P. Terlikowski

za:niezalezna.pl/48844-lewicowe-umilowanie-monologu