Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Anatomia zbrodni - no to opowiem Wam, co zdarzyło się w Smoleńsku

Pijany Wania z zepsutym traktorem słuchający ruskiego disco, zdolny do bezmyślnej brutalności – ten stereotyp to tylko część prawdy o Rosji. Ona czasami chce, byśmy tak ją postrzegali. Ale jest dziedzina, w której Rosja jest precyzyjna niczym japońska elektronika. Okrucieństwo pijanego Wani używane jest przez rosyjskie służby specjalne w sposób przygotowany, przemyślany i inteligentny. Bo zleceniodawcy zawodowych morderców bywają inteligentni.

„Katyń był fragmentem szeroko opracowanego planu, który wykonano na zimno” – pisał Józef Czapski w książce „Na nieludzkiej ziemi”. Czwarta rocznica Smoleńska i trwająca rosyjska napaść na Ukrainę to odpowiedni moment, żebyśmy odpowiedzieli sobie bez autocenzury na pytanie, częścią jakiej operacji był 10 kwietnia 2010 r.

Oglądam właśnie film Anity Gargas „Anatomia upadku 2”. Informacje o Smoleńsku zebrane w jednym miejscu robią szokujące wrażenie, tym bardziej że pojawiają się w przestrzeni publicznej, gdy dzięki twardej postawie Ukraińców Rosja musiała zdjąć maskę krainy dobrotliwej i miłującej pokój.

Próbuję wczuć się w rolę obcokrajowca, który dowiaduje się, jak wygląda śledztwo smoleńskie w Polsce – kraju będącym członkiem Unii Europejskiej i NATO. Zapewne kręci ze zdziwieniem głową, myśląc, że ogląda film science fiction.
To nie science fiction, to Rosja i postkomunizm – postanawiam wytłumaczyć zarówno jemu, jak i wielu zdezorientowanym moim rodakom.

Smoleńsk jako nowoczesny Katyń

Pytanie: „Ale jaki motyw mogła mieć Rosja?” – pada częściej w nocnych Polaków rozmowach niż w mediach. „Żaden, bo przecież Lechowi Kaczyńskiemu niebawem kończyła się kadencja, a szanse na reelekcję miał raczej niewielkie” – podpowiadają te ostatnie.
Odpowiedź, której sami sobie udzielamy, też bywa błędna lub niepełna. Celem Rosji nie była tylko likwidacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego ani samo uderzenie w Polskę. W takim razie co?
Ratując w 2008 r. pod przywództwem Lecha Kaczyńskiego Gruzję, kraje naszego regionu pierwszy raz od II wojny światowej zachowały się tak, jakby były pełnoprawnymi, zachodnimi państwami, a nie satelitami Moskwy. Obok polskiego prezydenta stał przywódca Ukrainy.
Rosja nie chciała w swojej strefie wpływów ani niepodległych narodów zabiegających o swoje interesy, ani zachodnich standardów. W szczególności zaś nie chciała sojuszu polsko-ukraińskiego. Polska i jej sojusznicy nie byli dla Rosji największym kłopotem na świecie, ale znaczącym regionalnym zagrożeniem.

Moskwa rozwiązała to zagrożenie w sposób typowy dla swojej polityki od wieków, natomiast dostosowany do czasów internetu i masowych mediów.
Smoleńsk był demonstracją, odpowiedzią Rosji: jesteście tylko postkolonialnymi byłymi demoludami, skoro prezydenta Polski, która miała aspiracje wam przewodzić, można bezkarnie zabić. I zarówno jego naród, jak i zachodni sojusznicy nie ruszą w tej sprawie palcem. I pamiętajcie, że tego, kto będzie podskakiwał, spotka ten sam los.

Rosja Putina prowadzi konsekwentną operację na rzecz podporządkowywania sobie dawnego bloku wschodniego i Smoleńsk był jej – jak wykażemy – logicznym elementem.
Ci, którzy nie wierzyli w zamach, wysuwali zaraz po katastrofie argument, że byłby on dla Rosji zbyt ryzykowny. Cztery lata po 10 kwietnia wiemy już, że to nieprawda. Nawet ci, którzy twierdzą, że zamachu nie było, muszą przyznać, że Rosja jeśli tylko chciała, mogła go zorganizować. Międzynarodowa komisja w tej sprawie nie powstała. Moskwa ma nadal główne dowody w swoich rękach.

Smoleńsk to był nowoczesny Katyń. Przygotowywany powoli, starannie, konsekwentnie i wszechstronnie. A jego sprawstwo zostało zamaskowane metodami, które są w użyciu w Rosji na co dzień, przy okazji zabójstw niewygodnych dziennikarzy czy działaczy praw człowieka.
Tekst niniejszy służyć ma wyjaśnieniu, dlaczego i jak przygotowano tę zbrodnię.

Bunt Europejczyków drugiej kategorii

Do pełnego zrozumienia, czym był Smoleńsk, jakie były jego przyczyny, przebieg i skutki, niezbędna jest wiedza z trzech dziedzin.

Po pierwsze, systematyczne obserwowanie niezależnych śledztw dziennikarskich, naukowych konferencji, prac sejmowego zespołu. I obiektywne konfrontowanie ich dorobku z propagandą Rosjan i rządu Tuska. Wniosek: robi to niewielka część Polaków.

Po drugie, znajomość metod imperium rosyjskiego w podboju świata. Sposobów doprowadzania do rozkładu państw, które Moskwa chce podbić lub zwasalizować. Zupełnie odmiennych od europejskich. W szczególności przydatna jest tu znajomość dorobku polskich sowietologów i znawców Rosji z czasów II RP i antykomunistycznej emigracji, w czasach zimnej wojny zatrudnianych przez Stany Zjednoczone i inne państwa Zachodu. Wniosek: zrozumienie rosyjskich metod jest wśród Polaków niewielkie i raczej instynktowne. Na pewno dużo mniejsze niż w XIX wieku czy w czasach PRL.

Po trzecie, znajomość technologii morderstw politycznych, będących codziennością we współczesnej Rosji. Od początków, czyli PR-owych przygotowań, po schematy ich tuszowania. Wniosek: niewielu Polaków czytało Politkowską czy Litwinienkę. I znów: mają oni tylko potoczną, instynktowną wiedzę, że w Rosji władza jest bezkarna.

Z tych trzech punktów wynika więc, że jakkolwiek większość Polaków nie wierzy Rosji, bo wie, co to komuna i KGB, to jednocześnie nie rozumie, jakiej operacji została poddana.
By zrozumieć, jak niepokojące było dla Rosji to, co stało się w Gruzji, cofnijmy się do historycznego obrazka opisanego w powieści „Kontra” Józefa Mackiewicza. Jest to książka o losach żołnierzy z narodów leżących na wschód od Polski. Podczas wojny walczyli przeciwko Związkowi Sowieckiemu, a potem – jako członkowie narodów drugiej kategorii – zostali wydani przez cywilizowany Zachód w ręce Stalina.

Gdy w Tbilisi obok polskiego prezydenta i z jego inicjatywy stanęli prezydenci Ukrainy, Litwy i Estonii oraz premier Łotwy, by zatrzymać rosyjskie czołgi, przełamany został ten fatalizm historii. Oto narody drugiej kategorii pierwszy raz zachowały się jak narody z tej lepszej Europy.
1989 r. nie był dla Moskwy takim szokiem. Po pierwsze, przegrywała z Ameryką Reagana, a nie z satelitami, w większości których opozycja była słaba. Po drugie, mniej lub bardziej sprawnie kontrolowała wymuszony na niej proces transformacji.
W 2008 r. inicjatywa postawienia się Moskwie wyszła od byłych demoludów, a nie ze „starego” Zachodu.

„Istota siły rosyjskiej”


Metody pacyfikowania buntowników Rosjanie mają wypracowane od wieków. W swoim głośnym artykule „Uwagi o istocie siły rosyjskiej” wybitny polski znawca Rosji Włodzimierz Bączkowski przytaczał książkę „Operacja warszawska” Borysa Szaposznikowa, profesora sowieckich uczelni, autora wojskowego planu sowieckiej napaści na Polskę z 1939 r.

Książka dotyczyła wojny z 1920 r. Zdaniem Szaposznikowa, główną przyczyną porażki nie było wcale złe uzbrojenie armii, ale błędna ocena sytuacji wewnętrznej w Polsce. „Przeceniliśmy zrewolucjonizowanie wewnętrznej sytuacji w Polsce w tym okresie. Ta przesada w ocenie sytuacji w Polsce znalazła swój wyraz w nadmiernej, tzn. nieuzgodnionej z naszymi możliwościami, ofensywnej operacji” – pisał. Dowodził, że najważniejsze jest, by – zgodnie z rosyjską szkołą – wroga „spreparować” tak, żeby go można było „gołymi rękami wziąć” – „szapkami zakidat”.
Bączkowski tłumaczył, że Zachód nie potrafi skutecznie przeciwstawiać się Moskwie, bo błędnie uważa ją za podobne sobie państwo europejskie. Tymczasem Rosja jest powierzchownie powleczonym europejskością państwem azjatyckim, czerpiącym wojenną strategię od Czyngis-chana i Chińczyków.

Istotą jej siły nie jest wcale nowoczesna armia, bo takiej Moskwa nigdy nie miała, lecz rozkładanie wewnętrzne państw, które chce podbić. Pisał w tym kontekście o Polsce przedrozbiorowej i jej elitach żyjących z carskich pensji. Stwierdzał, że źródłem siły Moskwy „nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową”. Dopiero gdy podbijane państwo było niezdolne do obrony, następował „tryumfalny marsz hordy”.

Naczelnym kłamstwem moskiewskiej propagandy jest twierdzenie, że rosyjskie służby robią to samo, co amerykańskie, izraelskie czy niemieckie. Nie – oprócz tego prowadzą działania, jakich nie prowadzi – na zbliżoną skalę - NIKT na świecie.

Jak wspominał Jurij Bezmienow, były współpracownik sowieckiego wywiadu w latach 80., z pieniędzy KGB przeznaczonych na działania za granicą, zaledwie 10–15 proc. przeznaczone było na klasyczną działalność szpiegowską. Cała reszta, 85-90 proc., szła na działania w wolnym świecie legalne. Tworzenie partii politycznych, mediów, instytucji naukowych itp.

Preparowanie w praktyce

Jakie narzędzia do prowadzenia tego typu działań miała Rosja w Polsce w 2008 r.? Polska była państwem, które przez pół wieku było pod moskiewskim panowaniem i nie odsunęło byłych komunistów od wpływów, lecz odwrotnie – zgodziło się, by to oni stworzyli postkomunistyczną oligarchię, kontrolowali media. Agentura Moskwy w III RP praktycznie nie była zwalczana.
Moskwa w latach 2008–2010 zachowywała się z zimną racjonalnością. Używając słów Szaposznikowa, „preparowała” i „rozkładała” polskie instytucje albo czekała, aż partia Tuska w imię partykularnych interesów rozłoży je sama. Kalendarium tego, jak ludzi obozu niepodległościowego odsuwano od wpływu na władzę polityczną, służby specjalne, BOR, media, uczelnie wyższe, episkopat, zajęłoby tu wiele stron. Ich miejsce zajmowali, rzecz jasna, nie tylko rosyjscy agenci, lecz także osoby powiązane z Rosją innym typem zależności, np. interesami, oraz osoby bezideowe, chwiejne, słabego charakteru, pozbawione patriotycznej tożsamości, karierowicze itp., jednym słowem ci, co do których Rosja mogła mieć pewność, że nie będą stawiać oporu.

6 kwietnia 2010 r. prezes IPN, prof. Janusz Kurtyka, wypowiedział słowa: „Demontaż państwa już się skończył, teraz zaczną znikać ludzie”. Podobnie stan państwa diagnozowali Rosjanie. W międzyczasie korzystna dla nich stała się też koniunktura międzynarodowa – twardego Busha zastąpił Obama.

Profesjonalny PR seryjnego samobójcy

Jednocześnie możemy dostrzec w Polsce sprzed 10 kwietnia działania, które z dzisiejszego punktu widzenia wyglądają na przygotowania do Smoleńska.

Jak w Rosji przygotowuje się polityczne zbrodnie? Aleksander Litwinienko, zamordowany w 2006 r. były funkcjonariusz FSB, opisał te metody dość precyzyjnie. Był on wcześniej funkcjonariuszem Wydziału Federalnej Służby do Zwalczania Grup Przestępczych. Zajmowała się ona likwidowaniem ludzi niewygodnych dla Putina.

Z opowieści Litwinienki wyłania się wstrząsający obraz. Polityczne morderstwo jest w Rosji produktem, który trzeba odpowiednio PR-owo sprzedać, tak jak polisę ubezpieczeniową, meble czy krem przeciwzmarszczkowy.

Taka akcja PR-owska rozpoczyna się na długo przed samą egzekucją. Czasem początkiem zbrodni jest przez nikogo niezauważona notka prasowa. „Artykuły takie zamieszcza się w gazetach, może nie najbardziej popularnych. Pojawia się malutka wzmianka, gdzieś w kąciku” – opowiadał Litwinienko.

Po co? To początek budowania legendy, która za jakiś czas pozwoli bezkarnie zabić. Służby mają na swoich usługach różnych drobnych podwykonawców. „Jedni wysadzają, drudzy strzelają z broni snajperskiej, trzeci operują siekierą” – wyliczał Litwinienko.

Ale przy zabójstwach politycznych ważniejsi są inni: „Profesjonaliści otrzaskani w specsłużbach starannie zbierają informacje potrzebne do zaplanowania zabójstwa, zwłaszcza jeśli to zabójstwo polityczne. Zadanie – zbić z tropu śledczych i opinię społeczną, przedstawić prawdopodobną fałszywą wersję wydarzeń”.

Jak przygotowywano PR-owo Smoleńsk? Od 2008 r. w polskich mediach pojawił się szereg narracji, które po 10 kwietnia przydatne się okazały do lansowania tezy, że to prezydent z pomocą pijanego generała są winni katastrofy.

Historią o tym, jak prezydent naciskał na pilota, epatowano w 2008 r. po wylocie do Gruzji. Gra operacyjna w tej sprawie prowadzona była przed tym wylotem: rząd naciskał na Kaczyńskiego, by do Tbilisi nie poleciał. Wcześniej mieliśmy do czynienia z głośnymi awanturami o udostępnienie prezydentowi rządowego samolotu, m.in. podczas wyjazdu na szczyt do Brukseli.
Zrobiono więc wszystko, by przekonać prezydenta, że rząd może znów piętrzyć kłopoty z samolotem do storpedowania jego misji. I zachęcić go, by – gdy pilot odmówi wykonania lotu do Tbilisi – naciskał na niego.

Ale przez media przetoczyła się jeszcze jedna kampania, z pozoru całkiem kuriozalna. „Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu?” – pytał już w 2008 r. Janusz Palikot. Skłonności do pijaństwa przypisywał też Kancelarii Prezydenta – mało kto pamięta dziś newsy o tym, że kupuje ona duże ilości małych buteleczek alkoholu, tzw. małpek.

Z punktu widzenia ówczesnych kampanii nienawiści wobec Kaczyńskiego te akurat wypowiedzi Palikota były mało skuteczne. Z pijaństwem kojarzył się jego poprzednik Aleksander Kwaśniewski.
Poza tym prezydent Kaczyński miał być według tychże mediów antypatycznym sztywniakiem, w przeciwieństwie do sympatycznego luzaka Tuska, więc przypisywanie mu skłonności do nadużywania wina było im raczej nie na rękę.

Sprawa wróciła po Smoleńsku. Palikot powściągał nieco język do wyborów prezydenckich w 2010 r., które wygrał jego przyjaciel Bronisław Komorowski. Dzień po nich zaatakował insynuacjami: „Czy pobrano i przebadano krew Lecha Kaczyńskiego pod kątem obecności alkoholu? Czy prezydent był na pokładzie pod wpływem alkoholu?”.

Odczłowieczanie przyszłej ofiary

Oprócz tych kampanii, szokująco przydatnych później kłamcom smoleńskim, media zrobiły bardzo wiele, by Polacy „nie płakali po Kaczyńskim”. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w tej odczłowieczającej kampanii nienawiści wobec prezydenta, która szalała w polskich mediach, wiodącą rolę odegrali ludzie Rosji. To był nieustanny bluzg rodem z hitlerowskiej lub stalinowskiej propagandy, i to w skrajnym wydaniu. Zanim prezydent został zamordowany, wszyscy Polacy mieli mieć w głowach zakodowane, że to brzydki karzeł, zapijaczony,  mlaszczący, śliniący się, nieumiejący się wypowiedzieć półdebil. Takiego nikt przecież żałować nie będzie.
Gdy wtedy protestowałem przeciwko temu obrzucaniu gównem, zadawałem sobie pytanie, dlaczego właściwie Lech Kaczyński – polityk umiarkowany, zatrudniający w prezydenckiej kancelarii osoby dalekie od jego obozu politycznego – jest atakowany z największym natężeniem nienawiści. Odpowiedź poznaliśmy 10 kwietnia – oni przygotowywali jego likwidację.

A teraz was pokochamy


Rosyjska intryga spowodowała rozdzielenie wizyt z 7 i 10 kwietnia. W tej drugiej wzięli udział w większości ludzie polskiego obozu niepodległościowego.
A po 7 kwietnia stała rzecz bez precedensu: Rosja Putina wręcz pokochała Polskę. Lektura rosyjskiej prasy z dni poprzedzających Smoleńsk poraża. W rosyjskiej telewizji pokazano film „Katyń”. 9 kwietnia 2010 r. Wacław Radziwinowicz, moskiewski korespondent „Gazety Wyborczej”, relacjonował entuzjastycznie: „Dzięki obchodom katyńskim występują w mediach ludzie do tej pory cytowani niechętnie. Znakomitą robotę wykonała Natalia Lebiediewa, autorka fundamentalnych prac historycznych o tej zbrodni. (...) I prawie wszystkie czwartkowe gazety powołują się na Lebiediewą. Rządowa »Rossijskaja Gazieta«, która Katyniowi poświęciła czołówkę, powtarza za Natalią Siergiejewną, że »sam prezydent Rosji jest gotów potępić stalinizm«”.
Czy taka Rosja mogła nazajutrz dokonać w Smoleńsku zamachu? Wykluczone!

Cel zamachu: polska godność

Co osiągnęła Rosja 10 kwietnia 2010 r.? Zginęli niepodległościowi polscy politycy, na czele z niewygodnym prezydentem, którego miejsce zajął ich przyjaciel Bronisław Komorowski. Ale z punktu widzenia głównego celu Rosji – degradacji lidera regionu – było to jeszcze niewiele.
Celem katastrofy smoleńskiej była katastrofa posmoleńska, demonstracja, że Polska to postkolonialny bantustan. Rząd Tuska nie zawiódł Rosji – oddał jej śledztwo i nie wystąpił o międzynarodową komisję ds. zbadania katastrofy. A skoro tak, to i świat mógł milczeć i udawać, że nic się nie stało.

A po „wspaniałych gestach solidarności” rosyjskiej władzy opinia publiczna zaczęła być co jakiś czas informowana o bulwersujących „zaniedbaniach” Rosji w smoleńskim śledztwie, które miały być częścią typowego dla tego kraju bałaganu. Twierdzę, że żadne z nich nie wynikało z bałaganiarstwa.

Wymieńmy kilka.
Nie było efektem rosyjskiego bałaganu porzucenie na wiele miesięcy na płycie lotniska szczątków ciał i elementów samolotu.
Nie było nim zamienienie ciał w trumnach.
Nie przypadkiem także zdjęcia nagich ciał ofiar trafiły do internetu.
To nie pomyłka spowodowała, że świat usłyszał kłamliwe słowa o pijanym polskim generale, który rozbił samolot.

To nie z powodu bałaganu do ciał ofiar katastrofy wrzucano śmieci.
To nie przypadkiem rodzina Anny Solidarność w Moskwie zobaczyła jej ciało zachowane w dobrym stanie, a w Polsce na stole sekcyjnym szczątki mające być jej ciałem pozbawione były głowy.
Tak, ani jedno z tych strasznych wydarzeń nie było dziełem przypadku. Każde było starannie zaplanowane. Celem Smoleńska była degradacja Polski. Jednym ze sposobów zrealizowania tego celu – poniżenie godności Polaków.

Zachodni czytelnik przeczytawszy powyższe, popuka się w głowę. Ludziom z krajów cywilizowanych trudno uwierzyć w to, że można prowadzić politykę takimi metodami.
Godność to pojęcie w polskiej debacie niemal zapomniane. Jeśli pojawia się, to przeważnie w przy okazji wspomnień o robotniczych protestach z czasów komunizmu. Niesłusznie zaliczone one zostało do kategorii abstrakcyjnych i nieuchwytnych.

Tymczasem w momentach kryzysowych w życiu narodów godność lub jej brak decyduje o ich najważniejszych wyborach. O tym, czy bić się, czy nie bić. Czy ryzykować walkę o wolność, czy się poddać.  Posługiwanie się pojęciem godności wcale nie wyklucza realpolitik, odwrotnie – poszerza możliwości prowadzenia realnych działań. Armia, której morale jest wysokie, jest bardziej użyteczna, co nie znaczy, że nie możemy jej poddać, jeśli nie ma szans na zwycięstwo.
Rosja zobaczyła w Lechu Kaczyńskim w Tbilisi w 2008 r. to, co tyle razy w historii sprawiało jej kłopoty: renesans polskiej godności. Uznała, że Polska, w której zamiast mentalności niewolniczej odbudowuje się godność narodowa, jest dla niej realnym zagrożeniem.
Po 10 kwietnia Polska straciła godność, rechocząc ze Smoleńska pod dyktando medialnych przyjaciół Moskwy. Dopiero wtedy cel zamachu został osiągnięty.

Jak się tuszuje zbrodnie w Rosji


Poniżaniu towarzyszyć miał brak twardych dowodów na zamach. Lista tych, którzy mieli wiedzę o katastrofie i zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, jest długa i pisaliśmy o nich wielokrotnie.
Ale obserwowanie chwytów smoleńskich kłamców pokazuje, że tak naprawdę Moskwa wdrożyła po 10 kwietnia wobec Polski schemat propagandowy, który wielokrotnie stosowała wobec własnych obywateli. Maskowanie sprawstwa zbrodni zostało PR-owo przygotowane nie gorzej niż sama zbrodnia.

W artykule „Metody śledcze pułkownika Putina” w „Gazecie Polskiej” z 2 lutego 2011 r. zestawiłem wiedzę na temat 35 morderstw politycznych dokonanych w Rosji w poprzednich latach. W większości ofiarami byli dziennikarze. Sprawdziłem, jakie przyczyny ich śmierci „odkrywali” rosyjscy śledczy.

To była szokująca lektura. MAK nie musiał wysilać się na wymyślanie żadnych nowych uzasadnień, pisząc raport o przyczynach katastrofy w Smoleńsku. W Rosji kalki te są w użyciu – dosłownie – na co dzień. Alkohol, brawura, słaba psychika, fiksacja urządzeń technicznych – wiadomo, ten rosyjski bałagan! – należą do używanych najczęściej. Częstą praktyką jest to, że – jak w przypadku Smoleńska – zaraz po morderstwie prokuratura wyklucza jego polityczny motyw.
Wymieńmy parę przykładów. Zabity Siergiej Protazanow, dziennikarz gazety „Porozumienie Obywatelskie”, był, zdaniem rosyjskiej milicji, pijany niczym gen. Andrzej Błasik. Kiedy mordercy odwiedzili reportera Ilję Zimina, który w nocy wrócił z klubu, akurat popsuł się monitoring w budynku, gdzie mieszkał – równie kiepski jak radar w Smoleńsku. Redaktora Magomeda Jewłojewa zgubiła z kolei – niemal polska – brawura, przez którą przypadkiem został postrzelony w głowę.

Przypadek kpt. Arkadiusza Protasiuka, u którego MAK stwierdził „przewagę konformizmu w cechach charakteru”, to też tylko złagodzona wersja potraktowania dziennikarza Iwana Safronowa. Śledczy uznali, że jego śmierć była „wynikiem skłonności samobójczych”, których nigdy nie zauważyła rodzina ani koledzy.

A jeśli polityk zginie w katastrofie lotniczej? Ten wariant MAK przećwiczył już na gen. Lebiedziu. Winny jest pilot i mgła, a także prawdopodobne naciski ważnych osób na pokładzie śmigłowca, którym leciał (raport z 2002 r.).

Big Brother pod Krzyżem Pamięci


A problem z tymi, którzy drażnią władzę żałobą, żądaniem prawdy? Wywracanie zniczy, kradzież kwiatów i zdjęć zamordowanych też nie były oryginalnym pomysłem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Identycznie zachowała się rosyjska milicja po zamordowaniu dziennikarki Anastazji Baburowej i adwokata Stanisława Markiełowa. „Tu jest normalna moskiewska ulica, a nie cmentarz!” – czczący ich pamięć słyszeli od rosyjskiej milicji to samo, co polscy obrońcy Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu.

Twierdzę, że Rosja i prorosyjskie lobby w Polsce od początku, w uporządkowany sposób, przystąpiły do kanalizowania polskich protestów po Smoleńsku.
Było dla niej jasne, że w Polsce znajdą się ludzie nieprzemakalni na jej propagandę. Częścią jej planu, który zawiódł, było to, że po zamordowaniu Lecha Kaczyńskiego obóz niepodległościowy pójdzie w rozsypkę.

A potem był spektakl, mający skojarzyć domaganie się prawdy o Smoleńsku, ze „sklerotycznymi świrami spod Krzyża”. Niczym w programie Big Brother wszystkie kamery prorządowych telewizji ustawiono przy grupie modlących się ludzi w publicznym miejscu, w okolicy czynnych do późna knajp.

Jednocześnie pojawiła się grupa codziennie przychodzących tam przeciwników, która zachęcała pijaną młodzież do szydzenia z nich. Jeśli nie wierzysz w to, że w sprawie Smoleńska Rosjanie prowadzą rzetelne śledztwo, to jesteś taki jak ci spod Krzyża – taki miał być medialny wydźwięk awantury. A jacy oni są? Starzy, sklerotyczni, tępawi, ponurzy, zdewociali, słabi, niepełnosprawni. A jednocześnie niebywale agresywni, sfanatyzowani i usiłujący terroryzować resztę obywateli.
Telewizyjne migawki pokazywały: ci, którzy są młodzi, pełni życia, robią sobie jaja z takich jak oni. Filmiki w internecie to był już Big Brother Ekstra, tylko dla dorosłych: mogliśmy zobaczyć, jak popychają ich, plują na nich, oddają mocz na ich znicze. Może to nieładnie, ale tamci aż się o to proszą przez swoją agresję – brzmiał przekaz.

Wnioski dla widza: nie gadaj o Smoleńsku, bo jak będziesz bredził o zamachu, będziesz taki jak ci, na których plują i oddają mocz. Na pewno tego chcesz?
Maski liderów tego spektaklu spadały powoli. Jeden z modlących się Andrzej Hadacz idealnie spełniał zapotrzebowanie mediów, które pragnęły pokazać „oszołoma” spod Krzyża. Okrzyki: „Nienawidzę ich” oraz deklaracje, że Tusk i Komorowski powinni dostać kulkę w łeb, stały się medialnymi hitami. A później odmieniony Hadacz pojawił się na Paradzie Równości razem z Ryszardem Kaliszem i Robertem Biedroniem.

A lider wrogów Krzyża, który tak sprawnie i przy bierności policji podpuszczał przeciwko „moherom” młodzież? Zbigniew S., ps. „Niemiec”, oskarżony w sprawie szantażowania senatora Krzysztofa Piesiewicza, okazał się skazanym wcześniej za gwałt kryminalistą.

Rosyjski kompleks niższości

I jeszcze jedna dygresja na koniec.  Wydaje się prawdopodobne, że na decyzję o zamordowaniu polskiego prezydenta w Smoleńsku miał wpływ odwieczny kompleks niższości, jaki Rosjanie czują wobec Polaków. Rosyjska władza, wnioskując z historycznych doświadczeń, wręcz przecenia polskie zagrożenie.
Sowietolog Ryszard Wraga pisał: „Trzeba być Rosjaninem, żeby wiedzieć, jak wielkie poczucie niższości żywią Rosjanie w stosunku do Polaków. Na to poczucie niższości składały się wieki historii. Wpływy polskiej myśli politycznej, społecznej i duchowej odegrały ogromną rolę w życiu Rosji”.

Nad usunięciem śladów polskich wpływów mocno pracowali bolszewicy w pierwszych latach po rewolucji. „Sztaby zsowietyzowanych profesorów i literatów usunęły z piśmiennictwa rosyjskiego wszystko, co świadczyło o roli Polski w życiu wschodniej Europy, o jej wpływach na naród rosyjski, a zwłaszcza ukraiński i białoruski” – stwierdzał Wraga.
Polakożerstwo rosyjskich elit brało się właśnie z tego kompleksu. „Świadome i inteligentne społeczeństwo rosyjskie zawsze sobie zdawało sprawę z tej żywotności i atrakcyjności polskiej kultury w stosunku do Wschodu. I pewnym aktem samoobrony była ta nagminna szowinistyczna antypolskość i polakożerstwo, jakimi są przesiąknięte prawie bez wyjątku wszystkie dzieła literatury rosyjskiej” – diagnozuje Wraga.

Prof. Stanisław Swianiewicz, cudem ocalały z Katynia profesor ekonomii, w książce „W cieniu Katynia” czyni pewną rewelacyjną uwagę. Uznaje, że tylko Katyń i deportacje Czeczenów z lat 40. (co czwarty z nich nie przeżył) łączyło coś, co wykraczało poza logikę sowieckiego terroru. Swianiewicz był autorem prac o ekonomicznym uzasadnieniu niewolniczej pracy w łagrach. Odkrył, że Katyń i deportacje nie pasowały do tego uzasadnienia. Przeciwnie. O deportacjach pisał: „Wyrwanie z aparatu gospodarczego w okresie głodu spowodowanego wojną kilkuset tysięcy producentów środków żywnościowych i rzucenie ich w bezludne stepy było nonsensem gospodarczym”. A o Katyniu: „tak samo (...) nonsensem gospodarczym było zlikwidowanie fizyczne tylu wysoko kwalifikowanych specjalistów”.
Chodziło o te narody, które w historii okazywały się odporne na rosyjskie działania mające rozwalić je od środka.
W przypadku Polski o 1920 r., w przypadku Czeczenów o powstania z XIX w.

Przywrócić godność

„Swój »sukces« Rosja zawdzięcza umiejętności budowania siły z procesów rozkładowych i ludzkiego upadku. (…) Z podźwignięciem się człowieka i społeczeństw z nędzy automatycznie nastąpi zmierzch sowieckiej Rosji” – tak o rosyjskiej strategii pisał Henryk Józewski, współpracownik Marszałka Piłsudskiego, a potem jeden z Żołnierzy Wyklętych.
W 2010 r. zaatakowana Polska nie zdołała się podźwignąć z upadku. Zabrakło nam determinacji Ukraińców na kijowskim Majdanie. Ale liczba Polaków, którzy chcą powrotu polskiej tożsamości, rośnie. Stąd też każda próba przywrócenia nam godności niszczona jest z furią przez posługującą się nienagannym polskim rosyjską agenturę wpływu.
Ciągiem dalszym tego artykułu niech będzie film Anity Gargas, której mrówcza praca przyczynia się do przywrócenia Polakom godności. A 10 kwietnia 2014 r. niech wszyscy wolni Polacy spotkają się – jak wiele razy w historii – na Krakowskim Przedmieściu. Do zobaczenia.

Piotr Lisiewicz

za:niezalezna.pl/53890-anatomia-zbrodni-no-opowiem-wam-co-zdarzylo-sie-w-smolensku


***
Anita Gargas dla Fronda.pl: Hipoteza eksplozji na pokładzie tupolewa coraz bardziej realna

Zamach powinien być brany pod uwagę przez prokuraturę jako pierwsza, najważniejsza hipoteza śledztwa. Ale oczywiście udział osób trzecich mógł mieć jeszcze inne postaci - mówi Fronda.pl Anita Gargas.
Portal Fronda.pl: W swoim najnowszym filmie „Anatomia Upadku 2” ujawnia Pani nieznane dotąd fakty ws. katastrofy prezydenckiego samolotu. Dowiadujemy się m.in. o łączności z wieżą, która została zerwana jeszcze zanim Tu-154 uderzył w ziemię czy o nadzwyczajnym zainteresowaniu rosyjskich służb specjalnych wizytą śp. Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Co dziś wiemy na temat 10 kwietnia 2010 roku?

Anita Gargas: Jedno wiemy na pewno – wciąż jest więcej pytań i wątpliwości, niż odpowiedzi na pytania, stawiane m.in. przez dziennikarzy śledczych już od pierwszych miesięcy po katastrofie. Przebieg wydarzeń z pewnością nie był taki, jak przedstawia to komisja Millera, a zwłaszcza raport MAK. Wiemy, że na kilkaset metrów przed uderzeniem samolotu w ziemię stało się na pokładzie tupolewa coś, co spowodowało eksplozję w skrzydle i kadłubie. I właśnie to, a nie uderzenie skrzydłem o brzozę, było przyczyną katastrofy 10 kwietnia 2010. Wiemy także z całą pewnością, że przedstawiciele komisji Millera i prokuratury, którzy byli na lotnisku Siewiernyj, nie potrafili dokonać nawet prawidłowego pomiaru brzozy, a co dopiero zająć się znacznie poważniejszymi badaniami...

Jakie są dowody, wskazujące na to, że na pokładzie tupolewa doszło do eksplozji?

Poza wynikami badań naukowców to, co się działo podczas ostatniej fazy lotu tupolewa potwierdzają różni świadkowie. Jedni mówią, że widzieli za silnikiem płomienie, których nie da się uzasadnić naturą pracy samolotu (niektórzy przedstawiciele komisji Millera utrzymują, że za silnikiem mógł się ciągnąć ogon iskier, spowodowany dodaniem mocy. To nieprawda – nie ma takiego zjawiska w samolotach pasażerskich). Był płomień, do którego obecności w żaden sposób nie odniosła się komisja Millera, a także prokuratura. Samolot wcale nie uderzył w ziemię plecami, czyli mając koła w górze – ale zarył ziemię podwoziem lub w pozycji lekko skręconej. Te wszystkie wątpliwości, pytania i relacje świadków w żaden sposób nie znalazły odzwierciedlenia w raporcie komisji Millera. Nie zajmuje się nimi polska prokuratura.

Czyli kolejne informacje wskazują na to, że hipoteza eksplozji czy też zamachu, która została wykluczona już w pierwszych chwilach po katastrofie, jest jednak coraz bardziej realna?

Niestety tak. I skutki tego wykluczenia były katastrofalne dla samego śledztwa. Jeśli bierze się pod uwagę udział osób trzecich, a nawet zamach, to nie można wykluczyć także tego, że osoby trzecie mogły pochodzić z Rosji. Zamachowcy mogli wręcz pochodzić z kręgu rosyjskich władz. Dlatego nie można było zostawiać kwestii gromadzenia dowodów stronie, która może być zainteresowana tym, w jaki sposób prowadzić śledztwo. Nie można było zostawić Rosjanom badania szczątków wraku czy dokonywania sekcji ciał, bo wszystkie te badania wpływały na dalszy przebieg śledztwa. Tu nie chodzi tylko o hipotezę zamachu, chociaż ona w pierwszym rzędzie powinna być brana pod uwagę i ewentualnie wykluczona. A przecież nie znamy żadnych badań komisji Millera, ani żadnych badań prokuratury, które zajmowałyby się odpowiedzeniem na pytanie, czy doszło do zamachu. Nie było takich badań. Przez dwa lata prokuratura powoływała się na próbki pobrane rzekomo ze szczątków samolotu i rzeczy ofiar katastrofy, które przebadał Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii. Karmiono nas informacją, że te próbki nie nosiły śladów wybuchu, nie wskazywały na to, że doszło do eksplozji... Teraz jednak okazało się, że próbek nie pobrano w Smoleńsku, ale w Mińsku Mazowieckim! To do Mińska trafiły rzeczy ofiar, wcześniej posortowane i przebrane przez Rosjan. Rosjanie odesłali nam rzeczy ofiar po dość długim czasie, a nasi „dzielni” badacze dopiero w Polsce pobrali z nich próbki do badań. Przecież zanim te rzeczy przyleciały do Mińska mogły zostać poddane działaniu różnych czynników, temperaturze, wilgoci... Niektóre z przedmiotów mogły być nawet umyte! To wszystko powoduje, że pobieranie próbek w takich okolicznościach nie może o czymkolwiek przesądzać – one mają wartość wtedy, kiedy są pobrane na miejscu, natychmiast.

O czym to świadczy?


Zamach powinien być brany pod uwagę przez prokuraturę jako pierwsza, najważniejsza hipoteza śledztwa. Ale oczywiście udział osób trzecich mógł mieć jeszcze inne postaci – mogło na przykład dojść do nieprawidłowości podczas remontu w Samarze. Zwyczajnych, ludzkich błędów, teraz ukrywanych przez Rosjan, którzy nie mogą sobie pozwolić na to, by utracić w oczach świata wiarygodność jako kraj, w którym dokonywany był remont samolotu, przewożącego najważniejsze osoby w Polsce. Znane są przypadki badania katastrof lotniczych na całym świecie, kiedy rodziny uporczywie przez wiele lat walczyły o to, żeby dojść do prawdy. A ta prawda obciążała serwisanta – jakiś element samolotu był źle zamocowany, w trakcie remontu użyto nieodpowiednich zamienników... Pozornie błahostki, które okazały się tragiczne w skutkach. Nie wiem, być może w tym przypadku także chodzi o taki błąd, który doprowadził do awarii, skutkującej eksplozją na pokładzie. Dlatego to wszystko trzeba zbadać, a strona polska - rząd, zespół Laska i polska prokuratura - zachowują się tak, jakby to była ostatnia rzecz, o której trzeba pomyśleć. Ochoczo podchwytuje się wszystko to, co nam suflują Rosjanie, a odrzuca to, co mówią racjonalnie myślący Polacy. To zadziwiające!

Co gorsza, te medialne wrzutki w ogóle nie są prostowane. Forsowano nam teorię na temat pijanego gen. Błasika czy pilotów, którzy lądują jak „debeściaki”. Dziś już wiemy, że nie miało to absolutnie nic wspólnego z prawdą. Ale czy ktokolwiek za to przeprosił? Czy wobec tego ma Pani jakąś nadzieję, że ujawniane przez Panią fakty wpłyną na przebieg śledztwa i nasz stan wiedzy o 10 kwietnia 2010?

Mam taką nadzieję, bo gdybym jej nie miała, nie zajmowałabym się tym śledztwem. Proszę mi wierzyć, nawet gdyby ujawnione przeze mnie informacje miały dotrzeć do bardzo wąskiego grona, nawet gdyby ich adresatem było kilka czy kilkanaście osób, to uważam, że i tak dla nich warto robić takie filmy. One jednak mają ogromną widownię – „Anatomię Upadku” obejrzało ponad pięć milionów osób. I mam nadzieję, że tym milionom dała do myślenia.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk

za:www.fronda.pl/a/anita-gargas-dla-frondapl-hipoteza-eksplozji-na-pokladzie-tupolewa-coraz-bardziej-realna,36127.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.