Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Zbrodnia założycielska Trzeciej RP

O tajemnicy śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki mówi w rozmowie z PCh24.pl red. Wojciech Sumliński, dziennikarz śledczy, autor m.in. książek „Kto naprawdę Go zabił?”, „Z mocy bezprawia”, „Z mocy nadziei” i „Lobotomia 3.0”.
Mijają trzy dekady od porwania i zamordowania błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. W powszechnej świadomości społecznej to unikalny przykład sprawnego działania aparatu sprawiedliwości w odniesieniu do zbrodni politycznych okresu PRL. Sprawcy zostali błyskawicznie schwytani i osądzeni, odsiedzieli po kilka lat w więzieniu. Czy na pewno wszystko już wiemy w tej sprawie?

- Podążając tropami prokuratora Andrzeja Witkowskiego i jego zespołu śledczego składającego się z kilkunastu prokuratorów, a także w oparciu o własne wieloletnie śledztwo dziennikarskie twierdzę i jestem tego absolutnie pewien, że wszystko, co w domenie publicznej powiedziano o tej sprawie, poza miejscem i czasem uprowadzenia księdza Jerzego Popiełuszki, jest kłamstwem. W swojej zdecydowanej większości opinia publiczna wie o tej sprawie bardzo niewiele albo wręcz nic.

Ksiądz Jerzy zginął w innych okolicznościach niż to się powszechnie przyjmuje. Wiele przemawia za tym, że także w innym czasie. Od tego czasu aż po dziś dzień okoliczności tej najgłośniejszej, a zarazem najbardziej tajemniczej zbrodni PRL są zakłamywane.

Dlaczego tak się dzieje?

- Tu nie chodzi tylko o śmierć jednego kapłana, nawet tak niezwykłego, tak wspaniałego, tak świętego, jakim był ksiądz Jerzy, ale także o cały szereg innych spraw. Wyjaśnienie tej zbrodni jest jak wyjście z portu na szerokie morze. Ta zbrodnia wiązała się z działalnością szeregu osób w okresie PRL, wiązała się z porozumieniem, które w imieniu części opozycji panowie Geremek i Mazowiecki zawarli z panami Rakowskim, Kiszczakiem i Jaruzelskim w roku 1985. Owa zbrodnia założycielska III RP wiąże się również z olbrzymią ilością działań, które powodowały zakłamywanie wszystkich jej okoliczności. Do dzisiaj trwają prowadzone na ogromną skalę zabiegi mające na celu wyciszenie prawdy.

Pierwsze działania dyskredytujące zaczęły się bezpośrednio po procesie toruńskim. Wówczas zostały wszczęte pod kryptonimami „Teresa”, „Trawa” i „Robot” największe operacje inwigilacyjne w historii państw bloku komunistycznego. Na sześć lat, od początku 1985 aż do kwietnia 1990 roku, oddelegowano do nich kilkuset funkcjonariuszy i kilkuset tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.

Tak wielkie siły i środki zaangażowano do podsłuchiwania i obserwacji wszystkich bliskich sprawców porwania: Grzegorza Piotrowskiego, Adama Pietruszki, Waldemara Chmielewskiego, Leszka Pękali, a także ich najbliższych kolegów z resortu MSW. Mówiąc krótko, generał Czesław Kiszczak nakazał wszczęcie tych trzech operacji do totalnej inwigilacji swoich.

W jakim celu?


- Zapytałem o to gen. Czesława Kiszczaka, z którym przeprowadzałem wywiad dla Telewizji Polskiej i wie pan, co odpowiedział? „Bo ja byłem tak zdeterminowany, by wyjaśnić tę zbrodnię do końca”.

Kto lubi bajki, może przyjąć taką argumentację, ale kto chce poznać prawdę, winien zapoznać się z dokumentami fragmentami zapisu podsłuchów sporządzonych w ramach tych operacji. Z kilkudziesięciu tysięcy godzin nagranych rozmów ocalało zaledwie kilkaset, reszta została zniszczona. Dotarłem do zachowanych nagrań i do stenogramów, głównie odnoszących się do rozmów Róży Pietruszki z synem Jarosławem, z matką, innymi krewnymi, najbliższymi przyjaciółmi. Już tylko w oparciu o ten drobny fragment nagrań wyłania się obraz całkowitego spreparowania tej zbrodni przez najwyższe władze PRL z gen. Czesławem Kiszczakiem i gen. Wojciechem Jaruzelskim na czele.

Co wynika z rozmów nagranych przez SB?

- Róża Pietruszka była najbardziej zdeterminowana by pokazać, że ta historia faktycznie wyglądała inaczej niż podano i do dzisiaj podaje się oficjalnie. Jej mąż, płk Adam Pietruszka przeszedł do historii jako człowiek, który wymyślił zbrodnię na ks. Jerzym, najwyższy rangą spośród skazanych w procesie toruńskim. Kobieta prowadziła więc rozmowy, i z generałem Kiszczakiem, i z jego przedstawicielami. Treść tych konwersacji sprowadzała się do jednego: nagroda za milczenie, kara za mówienie. Metoda znana każdej policji politycznej świata – kij i marchewka. „Jeżeli nie będziecie drążyć tej sprawy, nagłaśniać jej, będą amnestie. Potem resort zadba o was i wasza rodzina o nic nie będzie musiała się martwić do końca życia. Trzeba wziąć na siebie i odegrać tę trudną rolę. Natomiast gdy tajemnica państwowa zostanie ujawniona, konsekwencje mogą być straszne”. Takie i podobne rozmowy trwały przez długi czas.

Piotrowski, Pękala, Chmielewski, Pietruszka byli bezwzględnymi oprawcami i zbrodniarzami, nie ulega to żadnej wątpliwości. Mają na rękach krew niejednego człowieka, trzech spośród nich co najmniej pastwiło się nad księdzem Jerzym przez wiele godzin. Nie ma mowy, by tych bandytów bronić, nikt tego nie robi. Natomiast nie ulega wątpliwości, że to nie płk Pietruszka zaplanował tę zbrodnię. Był tylko narzędziem, jednym z bardzo ważnych trybów zbrodni, ale nie najwyższym rangą oficerem, który ją wymyślił. Zrobił to generał Czesław Kiszczak. On nadał sprawie bieg, wymyślił całą kombinację operacyjną.

Skąd taka pewność?


- Między innymi, chociaż nie tylko, wiemy to z rozmaitych nagrań i rozmów, które pozostały po operacjach „Teresa”, „Trawa”, „Robot”. Z wielu relacji, jakie się zachowały wynika obraz pełnej kontroli sprawowanej nad tą sprawą od samego początku, a także obraz przebiegu wydarzeń, odkąd operacja została zapoczątkowana, wymyślona i realizowana według z góry przyjętego planu. Wszystko zaczęło się co najmniej na ponad półtora miesiąca przed uprowadzeniem księdza Jerzego Popiełuszki. W tej zbrodni Pękala, Piotrowski, Chmielewski i Pietruszka znali jednak tylko część zadania, jakie im przydzielono. O drugiej części nie wiedzieli, była ona dla nich zaskoczeniem, wręcz szokiem. O tym, że zostali wytypowani jako wyłącznie zasiadający na ławie oskarżonych i że przyjdzie im jakiś czas za tę zbrodnię spędzić w więzieniu, dowiedzieli się później.

Co jeszcze, poza archiwaliami z operacji „Teresa”, „Trawa” i „Robot” świadczy o fałszywości oficjalnej wersji zdarzeń?

- Nie o wszystkich dowodach mogę jeszcze w tym momencie mówić. Skazani w procesie toruńskim oficjalnie żyją skromnie, pozmieniali nazwiska, imali się różnych zawodów, ale u każdego z nich (a także u ich bliskich) na pewnym etapie pojawiły się jakieś bardzo pokaźne pieniądze, czy też możliwości życia na dużo wyższym poziomie niż wskazywałyby na to ich formalne stany majątkowe. Była to bardzo ważna poszlaka wskazująca na to, że gen. Kiszczak najprawdopodobniej dotrzymał słowa danego Róży Pietruszce.

W procesie zakłamywania i zaciemniania prawdy o tej zbrodni wiele jest punktów, które nazwałbym kluczowymi. Pierwszym z nich było wydarzenie z roku 1991. Na przełomie wiosny i lata Andrzej Witkowski dotarł do niezwykłych materiałów wskazujących na to, że już od połowy września 1984 r., a więc na ponad miesiąc przed zbrodnią, Piotrowski, Pękala, Chmielewski i Pietruszka byli objęci obserwacją funkcjonariuszy Wojskowych Służb Wewnętrznych. Czy był jakiś jasnowidz, który przewidział, że niebawem ta czwórka dokona uprowadzenia księdza? Logika mówi tylko jedno: ktoś wydał tym ludziom rozkaz, żeby śledzili przyszłych wykonawców zbrodni. Taki rozkaz mógł wydać tylko i wyłącznie Czesław Kiszczak, na co zresztą wskazywały inne dowody, m.in. wspomniane podsłuchy, ale nie tylko. Pamiętajmy, że generał przyszedł do resortu MSW właśnie z kontrwywiadu i był tam ciałem obcym. Jego środowiskiem było właśnie peerelowskie wojsko, on ufał właśnie WSW. I oficerowie tegoż WSW, prowadzący obserwację od września, kontynuowali ją także tragicznego dnia, 19 października, od Warszawy do Bydgoszczy i od Bydgoszczy do miejsca uprowadzenia księdza.

Andrzej Witkowski poznał nazwiska tych sześciu oficerów, którzy wówczas jechali za Piotrowskim, Pękalą i Chmielewskim w dwóch samochodach, byli więc na miejscu zbrodni. Szef zespołu śledczego wkroczył z grupą prokuratorów do bydgoskiej siedziby Wojskowych Służb Informacyjnych (rok wcześniej, bez przeprowadzenia żadnej weryfikacji kadr, przemianowano w ten sposób dotychczasowe WSW) i poddał tę szóstkę gruntownemu, całodziennemu przesłuchaniu. Był to bardzo dobry moment na wyjaśnienie tej zbrodni. Zaledwie siedem lat po jej dokonaniu, dwa lata po transformacji owi funkcjonariusze nie wiedzieli jeszcze, którą stronę pójdzie ta tzw. wolna Polska. Trzy spośród tych osób zadeklarowały Witkowskiemu i jego współpracownikom, że jeżeli otrzymają gwarancje bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin, gotowi są wyjawić całą prawdę o tej zbrodni. Prokurator pojechał w tej sprawie do Wiesława Chrzanowskiego, ówczesnego ministra sprawiedliwości oraz do jego zastępcy Stanisława Iwanickiego. Pierwsze zaskoczenie – przyjęto go bardzo chłodno. Niecałe dwa tygodnie później dowiedział się, że już tej sprawy nie prowadzi. Ministrowie Chrzanowski i Iwanicki użyli w stosunku do Andrzeja Witkowskiego absurdalnego argumentu mówiąc o tym, że prowadzi śledztwo „od góry do dołu”, a powinien „od dołu do góry”. Prokurator był zszokowany, ale próbował wejść z nimi w polemikę mówiąc, że stoimy właśnie o krok od wyjaśnienia tej sprawy. Śledztwo zostało jednak mu odebrane. Wszczęte zostały wyrywkowe procesy generałów Ciastonia i Płatka, przed czym Witkowski bardzo przestrzegał mówiąc, że przypomina to wyjęcie z całej układanki dwóch puzzli i próbę ułożenia z nich całego obrazu. Procesy te, zgodnie z przewidywaniami, zakończyły się niczym.

Po kilku latach pojawiła się jednak druga szansa…


- W roku 1999 powstał Instytut Pamięci Narodowej, niedługo później prok. Witkowski ponownie otrzymał śledztwo w sprawie mordu na ks. Jerzym. Zmontował od zera swój zespół śledczy, czyli znowu grupę prokuratorów, policjantów. Przez kolejne prawie trzy lata bardzo wnikliwie prowadził śledztwo. Nadeszła jesień 2004 roku. Prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN wezwał prok. Witkowskiego, by w związku ze zbliżającą się 20. rocznicą mordu na księdzu Jerzym przygotował dwie wersje informacji o tym, na jakim etapie znajduje się postępowanie w tej sprawie. Jedną na użytek opinii publicznej, zaś drugą, nieformalną, dla niego, szefa pionu IPN. Notatki powstały, z tej drugiej, tajnej, wynikało, że w ciągu kilku miesięcy powinno zakończyć się śledztwo, prokurator ma już niemal skompletowaną ławę oskarżonych i chce na niej widzieć Czesława Kiszczaka, Waldemara Chrostowskiego i innych, łącznie ponad dwadzieścia osób. Dysponował bardzo wieloma poszlakami wskazującymi na datę śmierci księdza późniejszą o kilka dni od tej podawanej oficjalnie, a także na możliwość, iż to nie Polacy mogli sfinalizować zbrodnię na księdzu.
Pierwsza z koncepcji zakładała, że kapłan miał być zmuszony do współpracy z bezpieką, a następnie wysłany do Rzymu. Zresztą, od kilku miesięcy trwały już zabiegi w tym celu, prowadzone za pośrednictwem osób, którym ufał ksiądz prymas.

Była jednak też druga hipoteza, zgodnie z którą kapelan „Solidarności” miał być doprowadzony do granicy śmierci i przekazany innej grupie oprawców. Według prok. Witkowskiego, wszystkie tropy biegły do funkcjonariuszy sowieckiego GRU. To, że ksiądz Jerzy zginął, dowodzi, że złamać się nie dał.

Prokuratorowi znowu zabrakło czasu…

- Natychmiast (był październik 2004 r.) został wezwany do Warszawy i znów z dnia na dzień dowiedział się, że już tej sprawy nie prowadzi. Prof. Kulesza powiedział, że odbiera mu to śledztwo. Andrzej Witkowski nie mógł tego zrozumieć. Zapytał, dlaczego zapadła taka decyzja. Prof. Kulesza miał odpowiedzieć: „Dowiedziałem się, że zeznawał pan jako świadek w procesach Ciastonia i Płatka. Zachodzi konflikt interesów, nie może pan być prokuratorem prowadzącym śledztwo.”.

To było kłamstwo. Andrzej Witkowski wiedział o tym, że może znaleźć się w sytuacji takiego konfliktu. W trakcie wspomnianych procesów stawiał się w sądzie (bo musiał), ale nie wypowiedział ani słowa. Nawet proszony o przedstawienie się pokazywał tylko dowód osobisty.

Akta śledztwa odesłane zostały do Katowic, gdzie przez rok nie działo się w tej sprawie kompletnie nic, nie przesłuchano nawet jednego świadka. Jesienią 2005 dokumenty przekazano do Torunia, stamtąd do Warszawy. Leżały tam, nikt się nimi nie zajmował.

Ksiądz Jerzy jest już błogosławionym, natomiast mało kto się orientuje, że śledztwo w sprawie wszystkich okoliczności popełnionej na nim zbrodni nie zostało formalnie do dziś zakończone. To swoiste kuriozum, sprawa stoi w miejscu, jest martwa, ale formalnie nie zamknięta.

Minęło wiele lat, czy widzi Pan wciąż szansę na postawienie przed sądem rzeczywistych inspiratorów i pozostałych wykonawców zbrodni na księdzu Jerzym?

- Dopóki żyją główni świadkowie, wielu ludzi, którzy zadeklarowali, że pomogą wyjść prawdzie o tej zbrodni na światło dzienne, szansa istnieje. Pojawiłaby się na nowo, gdyby w Polsce zmienił się układ polityczny na taki, który sprzyjał będzie wyjaśnieniu do samego końca różnych spraw z najnowszej historii, bez względu na to, jak byłoby to bolesne.

W tym momencie nie mogę ujawnić jeszcze wszystkich znanych mi faktów o tej sprawie. Część wiedzy dotychczas nigdzie nie prezentowanej chcę opublikować w książce pt. „Lobotomia 3.0”, która ukaże się 29 września. To najważniejsza moja książka o opatrzonej klauzulą tajemnicy i tajności zagadce śmierci Błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki.

Cóż to takiego lobotomia? Zabieg polegający na wbiciu poprzez oczodoły szpikulców i przecięciu zwojów nerwowych. Metoda opisana w książce „Lot nad kukułczym gniazdem” miała zmniejszać nadpobudliwość, a jej twórca otrzymał za to nagrodę Nobla. Poddał tej metodzie „leczenia” 2,9 tys. osób, m.in. siostrę prezydenta Kennedy’ego, bardzo pobudliwą nastolatkę. Rzeczywiście, po zastosowaniu lobotomii ludzie stawali się spokojni, ale w większości przypadków ich spokój był spokojem "roślin" - ludzi wpatrzonych w jeden punkt. Uważam, że taki właśnie zabieg stosuje się na nas, Polakach w bardzo wielu sprawach. Nasze społeczeństwo zostało obezwładnione, jesteśmy jak po drastycznym zabiegu, w którym całkowicie odwrócono prawdę i fałsz, a ludzi, którzy próbowali dociekać wyjaśnienia sprawy, o której mówimy niszczono na wielu poziomach. Dokonywano tego metodami nie raz szokującymi, od zastraszania świadków, dyskredytowania prokuratora Witkowskiego w rozmaitych środowiskach, aż po niszczenie fizyczne. Zginęła, na przykład z przedawkowania alkoholu stuprocentowa abstynentka, żona brata księdza Popiełuszki, który nie zgadzał się nigdy z oficjalną wersją wydarzeń i odbierał wcześniej groźby dotyczące swojej rodziny. Zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach dwaj główni świadkowie, którzy widzieli, że zwłoki księdza Jerzego zostały wrzucone do Wisły w nocy z 25 na 26 października 1984 (przypominam, że porywaczy zatrzymano 23 października).

Każdy, kto się w tę sprawę zagłębiał, miał większe lub mniejsze problemy. Kiedy prowadziłem swoje śledztwo, dochodziło do tylu tak absurdalnych sytuacji, że gdybym ich nie przeżył, nigdy nie uwierzyłbym, iż się wydarzyły. Tak jest po dziś dzień.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Roman Motoła


za:www.pch24.pl/zbrodnia-zalozycielska-trzeciej-rp,25382,i.html#ixzz3DZG2vxHn

***

Morderca ks. Popiełuszki jest dziennikarzem?


Morderca ks. Popiełuszki Grzegorz Piotrowski, były oficer SB, pisze pod pseudonimami dla „Faktów i Mitów” Romana Kotlińskiego, posła Ruchu Palikota. W swoich artykułach atakuje Kościół - ustaliła "Rzeczpospolita".

Piotrowski jest jednym z głównych reporterów „Faktów i Mitów" – ustaliła „Rzeczpospolita" w dziennikarskim śledztwie. Współwłaścicielem "Faktów i Mitów" jest poseł Ruchu Palikota Roman Kotliński.

Informacje „Rz" potwierdzili byli pracownicy „FiM" proszący o anonimowość. Obaj, niezależnie od siebie, zdradzili, że Piotrowski używa dwóch kobiecych pseudonimów: Dominika Nagel i Anna Tarczyńska.

Kotliński - współwłaściciel "Faktów i Mitów", zarejestrowany przez SB jako TW "Janusz" - nie chciał się do tych informacji odnieść - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Teksty Piotrowskiego o Kościele ociekają nienawiścią do duchownych - pisze dziennik, przytaczając tytuły publikacji mordercy: „Macharski cappo di tutti capi", „Kuria twoja mać", „Stan wysokiego Rydzyka", „Ksiądz żywemu nie przepuści", „Biskup w zalotach". W 2003 r. Piotrowski na łamach „FiM" w tekście „Zabić księdza II" pisał o śledztwie IPN w sprawie mordu na ks. Popiełuszce. Tekst miał nadtytuł „Instytut pie..nia o niczym".

Na stronie internetowej "Faktów i Mitów" ukazało się oświadczenie, w którym redakcja zaprzecza, aby Piotrowski był dziennikarzem FiM. Równocześnie grozi procesem autorowi tekstu w "Rzeczpospolitej".

Ciało zamordowanego przez Grzegorza Piotrowskiego ks. Jerzego Popiełuszki (dziś błogosławionego Kościoła katolickiego) wyłowiono z Wisły 30 października 1984 r. Ręce księdza były skrępowane tak, by próby poruszania nimi zaciskały pętlę na szyi. Ciało obciążone było workiem wypełnionym kamieniami. W czasie sekcji wykazano ślady torturowania.

Przed zabójstwem ks. Popiełuszki Piotrowski wraz z trzema innymi funkcjonariuszami SB porwał i poparzył żrącym płynem Janusza Krupskiego - działacza opozycji antykomunistycznej (który zginął 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem).

Jak informował "Express Bydgoski" - w 2004 r. Piotrowski - pojawił się w Bydgoszczy i Toruniu. Interesował się tajemniczą śmiercią innego działacza podziemia: Krzysztofa Gotowskiego. Ten współzałożyciel bydgoskiej "Solidarności" zginął w październiku 2003 r. od strzału z broni myśliwskiej. Piotrowski, podając się za dziennikarza o nazwisku Sławomir Janisz, krążył wśród jego przyjaciół, rodziny i znajomych. Zbierał informacje o człowieku, który dobrze znał zarówno Popiełuszkę, jak i oskarżycieli Piotrowskiego w toruńskim procesie.

za:niezalezna.pl/18908-morderca-ks-popieluszki-jest-dziennikarzem

***

Oprawcy bł. ks. Jerzego Popiełuszki cieszą się wolnością i dostają sowite emerytury

30 lat temu - 19 października - ksiądz Jerzy Popiełuszko został porwany i zamordowany. Jego ciało wyłowiono kilkanaście dni później z Wisły. Ludzie, którzy dopuścili się okrutnej zbrodni, chodzą dziś wolni. Ci, którzy wydali rozkaz zabicia duchownego nigdy nie zostali skazani.

Mordercy ks. Jerzego to funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa: kpt. Grzegorz Piotrowski - naczelnik wydziału Departamentu IV, por. Leszek Pękala i por. Waldemar Chmielewski.

Pierwszy z katów bł. ks. Jerzego Popiełuszki – kapitan Grzegorz Piotrowski – mieszka w Łodzi pod zmienionym nazwiskiem. Według nieoficjalnych informacji „Faktu” do dnia dzisiejszego pobiera resortową emeryturę. Przez lata zarabiał pisząc do „Faktów i Mitów”.

Porucznik Leszek Pękala to drugi z morderców. Sprzedawał ogłoszenia do „Życia Warszawy” pod nazwiskiem Paweł Nowak. Mieszka w Tarnowie.

Trzecim oprawcą jest porucznik Waldemar Chmielewski. Obecnie podobno działa w branży budowlanej, wcześniej – jak podaje fakt.pl - prowadził firmę handlującą sprzętem sportowym. Mieszka w Warszawie.

Czwartym mężczyzną powiązanym ze śmiercią ks. Popiełuszki jest Adam Pietruszka. Bezpośrednio nie brał udziału w morderstwie. Został skazany jako przełożony funkcjonariuszy. Co miesiąc pobiera emeryturę w wysokości 3900 zł.  

Ci funkcjonariusze sądzeni byli w PRL-u. Odsiedzieli symboliczne, zaledwie kilkuletnie wyroki. Non stop wychodzili na przepustki, a w więzieniu traktowani byli dobrze. Żaden z nich nie odsiedział pełnej kary.

„Po osobistej interwencji gen. Czesława Kiszczaka w 1986 r. trzem skazanym drastycznie obniżono wyrok. Grzegorzowi Piotrowskiemu w wyniku amnestii zmniejszono wyrok z 25 na 15 lat” – czytamy na fakt.pl.

A co z ludźmi, którzy wydawali rozkazy? Generał Władysław Ciastoń, ówczesny szef SB oraz gen. Zenon Płatek (zmarł w wieku 82 lat) - dyrektor IV Departamentu MSW odpowiedzialnego za Kościół - zostali uznani za niewinnych. Ich proces zakończył się w 1994 roku.

19 października 1984 ks. Popiełuszko przybył na zaproszenie do parafii pw. św. Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy. W tym samym dniu, wracając do Warszawy, na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, został, wraz ze swoim kierowcą Waldemarem Chrostowskim uprowadzony przez funkcjonariuszy Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV MSW w mundurach funkcjonariuszy Wydziału Ruchu Drogowego MO. Chrostowskiemu udało się uciec z kabiny samochodu, Popiełuszkę skrępowano i przewożono w bagażniku.

30 października z zalewu na Wiśle koło Włocławka wyłowiono jego zwłoki. Ręce skrępowano tak, by próby poruszania nimi zaciskały pętlę na szyi. Ciało obciążone było workiem wypełnionym kamieniami. Zbadano je w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. W czasie sekcji wykazano ślady torturowania.

za:niezalezna.pl/60550-oprawcy-bl-ks-jerzego-popieluszki-ciesza-sie-wolnoscia-i-dostaja-sowite-emerytury

***

Myśmy wszystko zapomnieli...

W tych dniach mija trzydzieści lat od śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Piszę „w tych dniach”, bo oto zdążyło wyrosnąć i dojrzeć całe pokolenie, a wciąż nie jesteśmy pewni nawet daty zgonu kapelana Solidarności. Wynieśliśmy Go na ołtarze, ale poniechaliśmy prawdy o Jego męczeństwie i tym samym sprzeniewierzyliśmy się posłaniu, które nam pozostawił.

Trzydzieści lat to szmat czasu. Tyle, ile upłynęło od zamachu na arcyksięcia Ferdynanda do lądowania w Normandii, od Powstania Warszawskiego do piłkarskich mistrzostw świata, w których drużyna Kazimierza Górskiego z Deyną, Latą, Tomaszewskim zdobyła brązowy medal. Wydawałoby się – aż nadto, aby wyświetlić historię jednego zabójstwa, które wstrząsnęło milionami Polaków. A jednak się nie udało. Czas otwarcie powiedzieć: to klęska.

Klęska nadziei na sprawiedliwą Rzeczpospolitą, państwo prawa i demokratycznych standardów. Przegrana marzeń o solidarności, jawności i suwerenności. W gruncie rzeczy ta jedna porażka – a przecież jest ich znacznie więcej – wystarczy za świadectwo minionego ćwierćwiecza z całym jego bezmiarem nieprawości.

Prawda, która leczy

Bywają takie miejsca, chwile, zdarzenia, kiedy zasłona między tym i tamtym światem prześwituje. Ulotne momenty, gdy codzienność rozsnuwa się, ukazując perspektywę wieczności. Tak było podczas mszy za ojczyznę odprawianych na warszawskim Żoliborzu przez ks. Jerzego w stanie wojennym.

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Polskę opanowało kłamstwo. Lało się z odbiorników radiowych i telewizyjnych, z gazet, z ulicznych obwieszczeń. Trzeba pamiętać, że doświadczenie Solidarności zagarnęło 10 mln ludzi – większość pracowniczej rzeszy. Uwierzyli oni w projekt naprawy Rzeczypospolitej, wyłonili przywódców, którzy mieli to zadanie realizować. I oto jedna noc wszystko zmieniła. Łomotem czołgów i skotów dekretowała nową narrację: że dzieło naprawy było nienawistnym aktem destrukcji, demokratycznie wybrani przywódcy – dybiącymi na życie rodaków zbrodniarzami, szczytne idee – obmierzłą kalkulacją podporządkowaną walce o władzę. W to zwyczajnie nie dało się uwierzyć, jeśli znało się beztroską otwartość zakładowych komisji Solidarności, a tę znali prawie wszyscy. Poczucie nierzeczywistości stało się tyle powszechne, ile dojmujące.

Sfera publiczna – przestrzeń niedawno odzyskanej swobody – stała się obszarem ciężkiej opresji, domeną twierdzeń sprzecznych z potocznym doświadczeniem, jadowicie kłamliwych. W tych okolicznościach homilie ks. Jerzego były łykiem prawdy dla sumień wysychających na pustyni kłamstwa. Na msze za ojczyznę przychodziło się, żeby przez dwie godziny odpocząć od udręki codziennej, nieznośnej rzeczywistości, żeby zaczerpnąć z czystego źródła wiary, nadziei, miłości w świecie zdominowanym przez zdradę, zwątpienie, nienawiść. Trudno dziś wyjaśnić, jak bardzo bezpośrednią, przemożną, naglącą potrzebą była wówczas prawda głoszona bez lęku przez ks. Jerzego wśród agresywnych i butnych kłamstw, które nas otaczały. Ona leczyła. Dawała siłę, by przedrzeć się przez następny dzień. Uświadamiała, że porządek metafizyczny jest egzystencjalnie nadrzędny. Że umożliwia istnienie po prostu.

Lobotomia


Bestialski, wyzbyty skrupułów mord na szlachetnym, kruchym, pełnym wyrozumiałości kapłanie, który uporczywie wołał, by „zło dobrem zwyciężać” wydawał się zbyt okrutny, by mógł się wydarzyć. Byłam przed kościołem św. Stanisława Kostki w chwili, gdy dotarła tam wiadomość o wyłowieniu zwłok i słyszałam jęk, który przetoczył się w tłumie wiernych, czuwających od chwili uprowadzenia ks. Jerzego. To był jęk rozpaczy wobec brzemienia, które wydaje się nazbyt już ciężkie, ale nie trwał długo. W dniu pogrzebu cichą, żoliborską uliczką, przy której mieszkałam – jedną z wielu sennych przecznic prowadzących w kierunku kościoła, gdzie samochód lub przechodzień pojawiał się raz na pół godziny – płynęła wezbrana rzeka ludzi, jakiej nigdy przedtem i potem już tam nie widziano. Żałobnicy ciągnęli tłumnie od świtu, by dać świadectwo wierności, sprzeciwu wobec kłamstwa i przemocy. Tego dnia w powietrzu nie rozpacz się unosiła, ale determinacja: jesteśmy, wytrwamy, nie poddamy się, nie zapomnimy!

I co? Gdzie byli ci ludzie w ciągu kolejnych trzech dekad? Rozbici, potłuczeni, zepchnięci, zakrzyczani, wyśmiani... Wolna, rzekomo, Polska upokorzyła ich i stratowała. Wydrwiła ich nadzieje na sprawiedliwość. Umysły poddała lobotomii opisanej przez Wojciecha Sumlińskiego w wydanej właśnie książce pt. „Lobotomia 3.0”, w której przedstawiono losy systematycznie torpedowanego w III RP śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki: „Twórcą tej drastycznej metody leczenia chorób mózgu był portugalski naukowiec Antonio Fas Moniz, ale upowszechnił ją Amerykanin dr Walter Freeman. Na początku aplikował pacjentom elektrowstrząsy, by ich oszołomić. Następnie brał szpikulec do kruszenia lodu i wbijał go pomiędzy gałkę oczną a powiekę. Następnie uderzał w rękojeść młotkiem i metalowe ostrze przebijało się przez oczodół do płata czołowego mózgu. Teraz »naukowiec« brał drugi szpikulec i powtarzał identyczną »operację« na drugim oku pacjenta. Ostatni etap tej szokującej operacji polegał na tym, że doktor chwytał za rękojeść i wykonywał koliste ruchy, szatkując na chybił trafił płaty czołowe mózgu nieszczęśnika. Niepojęte, ale wbrew pozorom świat nauki nie uznał twórcy lobotomii za szaleńca – zabójcę, lecz za prekursora cudownej metody leczenia chorób psychicznych wartej Nagrody Nobla”.

I tej właśnie metodzie – zdaniem Sumlińskiego – choć aplikowanej z użyciem mediów, a nie szpikulca do lodu, poddano pamięć zbiorową Polaków. W rezultacie, podejmowane, ale nigdy nieukończone dochodzenia w sprawie morderstwa ks. Popiełuszki, nie przyniosły żadnych konkluzji. Podważyły skutecznie oficjalną wersję wypadków, przyjętą w procesie toruńskim, nie zdołały jednak skonstruować właściwej i wiarygodnej. Niechcianą prawdę skrył mrok tajemnic.

Banalność zła

Czas mijał, świadkowie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, pogodziliśmy się z tym. Przystaliśmy na to, że prawdy nie da się odkryć, że gnieździ się ona w zakamarkach labiryntu rzeczywistości, do których nie można przeniknąć. Że błądzimy, gubimy się we mgle, która jest naturalną właściwością krajobrazu. Zaakceptowaliśmy przewagę zła, które w minionym ćwierćwieczu, gdy zbrakło ks. Jerzego, okazało się wszechobecne, potężne, niezwyciężone. Nie pozwoliło ujawnić przebiegu zbrodni sprzed 30 lat, a potem konsekwentnie, także późniejszych tragedii – z katastrofą smoleńską na czele. Kolejne skrytobójstwa, dokonywane już w wolnej, jakoby, Polsce i falsyfikowane w majestacie prawa jako losowe wypadki bądź samobójstwa oswoiły nas z przekonaniem, że mord jest pospolitym narzędziem rozgrywki politycznej i – zważywszy jego regularną, nieuchronną powtarzalność – nie ma co się temu dziwić, naiwnie jest się oburzać. Wiadomo: tak się zdarza. W czasach, gdy ks. Jerzy odprawiał msze za ojczyznę zło było wyraziste, namacalne, uchwytne. Dzisiaj jest rozrzedzone, rozsmarowane, wyposażone w płynną, kameleonowatą tożsamość. Toteż łatwiej z nim zgodnie współżyć bez anachronicznych wyrzutów sumienia.

Dzięki temu zadomowiło się wśród nas na dobre. I już nam nie przeszkadza. Nie szukamy prawdy. Tylko spokoju – niczym otępiali, bezwolni, zaślinieni i głupkowato uśmiechnięci pacjenci po lobotomii. Straszliwa ofiara ks. Jerzego, któremu w trakcie tortur wyrwano język, przepadła w pamięci naszego zmasakrowanego umysłu, nikomu, do niczego niepotrzebna. Wystarczy, że uświęcona. Ucukrowana świętością, która nijak nas nie zobowiązuje.


Wanda Zwinogrodzka


za:niezalezna.pl/60556-mysmy-wszystko-zapomnieli

Copyright © 2017. All Rights Reserved.