Publikacje polecane

Dialog z islamem? Tak, ale tylko na prawdzie

Nie prowadzę dialogu po to, aby powiedzieć coś pięknego, miłego, ale po to, żeby dojść do prawdy. Jeśli nie potrafię kochać drugiej strony, nie mogę prowadzić z nią dialogu – powiedział o. prof. Samir Khalil SJ. Islamolog z Papieskiego Instytutu Wschodniego w Rzymie w audycji „Rozmowy niedokończone” podjął temat dialogu z islamem.

O. prof. Samir Khalil SJ przypomniał, że w skład ludności arabskiej wchodzą przedstawiciele różnych religii. – Arabowie to nie tylko muzułmanie. My „z automatu” przyjmujemy, że Arabowie to muzułmanie. Nie – Arabowie to są również chrześcijanie i Żydzi – akcentował o. prof. Samir Khalil SJ. Islamolog podkreślił, że dużym problemem w relacjach pomiędzy chrześcijaństwem a islamem jest brak wiedzy o religii chrześcijańskiej ze strony muzułmanów.

– Problem, który często pojawia się, wynika m.in. z tego, że muzułmanie wcale nie znają chrześcijaństwa, nie znają zasad życia chrześcijańskiego. Całą wiedzę czerpią z Koranu, więc skoro Koran mówi o Jezusie, o Maryi, to już uważają, że całą wiedzę na temat chrześcijaństwa posiadają. Znajdujemy tego typu teksty w Koranie, natomiast Koran nie mówi o tym, że Chrystus zmarł na krzyżu – wyjaśniał duchowny. Muzułmanie mają problem z poprawnym zinterpretowaniem pojęcia Boga w Trójcy Świętej – zaznaczył o. prof. Samir Khalil SJ. – Niemal „z automatu” muzułmanie pytają chrześcijan: dlaczego macie trzech bogów?
Koran mówi bowiem, że jest tylko jeden Bóg. My mówimy o jednym Bogu w trzech osobach

[…] Ten dialog nie jest prowadzony na równej płaszczyźnie, ponieważ muzułmanie mają wiedzę uprzednią, a jeśli chrześcijanie jakąś mają, to mają ją od muzułmanów – wskazywał egipski islamolog. Duchowny zwrócił uwagę również na inne trudności związane z podejmowaniem dialogu między islamem a chrześcijaństwem. – Wiele debat pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami jest tylko polemiką. Defektem jest też to, że pozostawiamy prawdę, a mówimy to, co druga osoba chciałaby usłyszeć. Z różnych powodów, np. poprawności politycznej, mówię to, co ktoś chce usłyszeć – powiedział o. prof. Samir Khalil.

Drugi z gości audycji „Rozmowy niedokończone”, ks. bp Kyrillos William Kamal Samaan, tłumaczył motywy działań terrorystów na przykładzie porwań chrześcijańskich kobiet. – To jest myślenie grup terrorystycznych, że porywając kobiety, wydając je na siłę za mąż za muzułmanów, zwiększają liczbę muzułmanów, zmniejszając liczbę chrześcijan – wskazywał ks. bp Kyrillos William Kamal Samaan. Biskup obrządku koptyjskiego z Asjut w Egipcie podkreślił również, że wyznawcy obu religii przeważnie żyją ze sobą w dobrych relacjach. – W normalnej sytuacji, gdy nie ma napięć, to muzułmanie i chrześcijanie odwiedzają się nawzajem, składają sobie życzenia z okazji świąt. Podam przykład: w Kościołach Wschodnich poszczą dużo więcej niż my. Mają czas, kiedy przed Wniebowzięciem Matki Bożej poszczą, więc wielu muzułmanów dołącza się do tego postu – akcentował duchowny. „Rozmowy niedokończone” są programem publicystycznym, w którym widzowie mają okazję do telefonicznego zadawania pytań gościom w studiu. Zachęcamy do obejrzenia programu.

za:www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-na-swiecie/168949,dialog-z-islamem-tak-ale-tylko-na-prawdzie.html

***

Imigracja czy inwazja?

Stajemy wobec zdecydowanych sił, które używają emigracji muzułmańskiej do najazdu na Europę. W swej istocie migracja – jako przemieszczanie się ludności z jednego obszaru geograficznego do drugiego – jest zjawiskiem naturalnym. Ja także byłem zmuszony w roku 1974 opuścić moją ojczyznę, Peru, ze względu na prześladowania ze strony komunistycznego rządu wojskowych. Historia pełna jest migracji, które czasem obejmują całe narody. Temat ten w każdym razie nie jest nowy. Wiele o tym debatowano, choćby w średniowieczu. W swym sztandarowym dziele „Suma teologiczna” św. Tomasz poświęcił mu cały artykuł (I-II, q. 105, art. 3). Na początku św. Tomasz odróżnia migrację „pokojową” od „wrogiej”. Robi to, aby podkreślić, że nie wszystkie migracje są sobie równe. Każdy naród ma prawo decydowania, którzy imigranci są pozytywni, to znaczy pokojowi, by współdziałać na rzecz dobra wspólnego. Kierując się samoobroną, państwo może odrzucić tych, którzy uznani zostaną za szkodliwych lub wrogich dla swoich obywateli. Następnie Doktor Anielski odróżnia czasową i stałą migrację, to znaczy odróżnia tych, którzy chcą po prostu odwiedzić jakiś kraj lub pobyć tam przez krótki okres czasu, na przykład student, który podejmuje naukę, a tych, którzy chcą pozostać na stałe w nowym państwie. Pierwsi zasługują na to, aby ich traktować życzliwie, z szacunkiem i uprzejmie, co jest cechą człowieka dobrej woli. Ci drudzy natomiast muszą spełnić pewne warunki, aby mogli być zaakceptowani w swoim nowym domu.

Święty Tomasz jako pierwszy warunek akceptacji stawia pragnienie pełnej integracji z kulturą i sposobem życia narodu, do którego emigrant przybywa. Integracja wymaga czasu. Ludzie dopasowują się stopniowo. To może objąć nawet kilka pokoleń. Niektórzy ludzie, zwłaszcza w kręgach katolickich, mówią o „obowiązku gościnności”. Mamy być jako katolicy moralnie zobowiązani do zaakceptowania każdego nowego przybysza. To po prostu nie jest prawdą. Tak jak rodzina nie ma moralnego obowiązku przyjąć w swoim domu niechcianych gości, którzy mogliby zniszczyć życie rodzinne, tak i państwo – albo nawet kontynent – nie ma moralnego obowiązku akceptowania imigracji, która zniszczy tkankę społeczną, a zwłaszcza – co jeszcze ważniejsze – wiarę. Ostatnim czynnikiem, na który warto zwrócić uwagę, jest skala emigracji. Jakiś naród może naturalnie wchłonąć pewną dawkę imigrantów. Ale jeśli emigracja jest tak wielka, że grozi pęknięciem tkanki społecznej narodu, to wówczas imigracja taka musi być traktowana jako wroga. To dotyczy przede wszystkim tych ludzi, którzy nie chcąc się integrować, mają ponadto wyższy wskaźnik urodzeń niż ludność miejscowa.

Demograficzna próżnia

Na początek warto zauważyć, że nie wszystkie przyczyny dzisiejszej emigracji leżą poza Europą. W rzeczywistości główne przyczyny leżą w Europie. Przede wszystkim chodzi o kryzys demograficzny. Europejczycy nie mają dzieci. Państwo, aby utrzymać swój dotychczasowy poziom populacji, potrzebuje 2,2 dziecka na małżeństwo. W Europie wskaźnik ten wynosi 1,6. Najgorzej to wygląda w Hiszpanii, Polsce i Portugalii: 1,2. Dla porównania Niger posiada ten wskaźnik na poziomie 7,19 dzietności. Innymi słowy mówiąc, Europa popełnia zbiorowe samobójstwo. Ten niski poziom dzietności tworzy nieustannie próżnię w naszym społeczeństwie, która musi być uzupełniona imigrantami. We Włoszech obcokrajowcy opłacają 35 proc. krajowego systemu ubezpieczeń społecznych. Mówiąc wprost, to ich podatki pokrywają koszty emerytur i zdrowia publicznego Włochów.

Gdy w roku 2002 rząd przegłosował ustawę Bossi-Fini, która ograniczała imigrację, pierwszym podmiotem, który zaprotestował, była Confindustria, Konfederacja Włoskich Przedsiębiorców. Oni potrzebowali pracowników do swojego przemysłu. Ten niski stopień dzietności jest konsekwencją głębokiego duchowego i moralnego kryzysu. Europejczycy stali się hedonistyczni i rozpieszczeni. Nie chcą już podejmować takich prac jak zbieranie śmieci, zamiatanie ulic czy pomoc domowa. Te zajęcia wydają się Europejczykom zbyt wyczerpujące i nie na poziomie ich godności. Ale ktoś to musi robić. Więc importujemy ludzi z innych państw, aby byli remedium na nasze lenistwo. Typowym problemem dla Włoch jest potrzeba pracowników domowych. Ponad 95 proc. wszystkich pomocy domowych to obcokrajowcy. Ale problem jest głębszy. Ogromny kryzys duchowy i moralny, jaki przytłoczył Europę, sprawił, że Europa zagubiła poczucie własnej tożsamości. Europa już w siebie nie wierzy, nie wierzy w swoje wartości, swoją kulturę, swoje chrześcijańskie dziedzictwo.

Kardynał Giacomo Biffi, poprzedni arcybiskup Bolonii, określił tę sytuację mianem „kultury nicości”. Papież Benedykt XVI poszedł tak daleko, że mówił nawet o „swoistej nienawiści Zachodu do samego siebie, nienawiści bliskiej patologii”. Prowadzona tą patologiczną samonienawiścią Europa nie tylko zagubiła swoją tożsamość, ale zatraciła też sens swej historycznej misji, a wraz z nią wolę podążania naprzód, z siłą i determinacją. Już nie jesteśmy ludźmi o określonej tożsamości. Nasza słabość otwiera drzwi dla imigracji. Nigdy nie rozwiążemy dzisiejszego kryzysu imigracyjnego, jeśli nie odzyskamy sensu naszej tożsamości oraz wraz z nią woli jej bronienia. A ta tożsamość ma jako swój fundament chrześcijaństwo. Oczywiście, nie za wszystko należy winić Europę. Jest jasne, że są też różne potężne interesy międzynarodowe, które naciskają, aby ludność Trzeciego Świata masowo migrowała na nasz kontynent. Ja nie nazywam tego imigracją. Nazywam to inwazją.

Islam – projekt polityczny

Ostatnio główne centrum migrantów do Włoch znajduje się w Afryce Środkowej. Media mówią o „kobietach i dzieciach uciekających z powodu wojny”. Ale fakt jest taki, że 90 proc. imigrantów afrykańskich to młodzi mężczyźni. A z tych tylko 5 proc. to uciekinierzy polityczni. Przyjrzymy się niektórym danym. Od stycznia do września 2016 r. ponad 130 tys. Afrykańczyków dotarło do wybrzeży Włoch. Z tego 70 tys. zażądało azylu politycznego. Pozostałe 60 tys. po prostu znikło, stali się anonimowi. Władze włoskie odmówiły azylu politycznego 2583 osobom. Inaczej mówiąc, tylko 5 proc. wszystkich emigrantów zostało zaklasyfikowanych jako „uciekinierzy polityczni”. Pozostali powinni być całkiem legalnie wydaleni. Włochy wydają 30 euro dziennie na utrzymanie każdego imigranta, który, oczywiście, nie pracuje ani nie zajmuje się niczym pożytecznym. Za te pieniądze moglibyśmy utrzymać 5 rodzin w Afryce Środkowej. Co więcej, te pieniądze odbierane są włoskim obywatelom, z których wielu żyje poniżej minimum socjalnego. Dlaczego rząd pomaga afrykańskim imigrantom zamiast pomagać włoskim rodzinom? To jedna z głównych kwestii, nad którymi toczy się dziś debata.

Ale główny problem to imigracja muzułmanów. Islam to szczególna religia. Zawiera w sobie kilka elementów: tzw. objawienie (Koran), religia na tym oparta (islam); prawo cywilne też na tym oparte (szariat); społeczność wierzących (umma); władza, która rządzi tą religijną wspólnotą (kalif). Teren, na którym taka wspólnota przeważa, nazywa się Dar al-islam (dom islamu). A teren poza nosi miano Dar al-harb (dom wojny). Obowiązkiem każdego muzułmanina jest rozszerzanie islamu, prowadząc wojnę (jihad, harb, quital) przeciwko „niewiernym”. Te wszystkie elementy tworzą koherentną całość. Pod groźbą zdrady Allacha nie można ich rozdzielać. Ma to bezpośrednie i straszne konsekwencje: prawdziwi muzułmanie nie mogą się integrować z żadną kulturą, a szczególnie z kulturą chrześcijańską.

Nie mogą oddzielić swego bycia muzułmaninem od swej przynależności do umma, podlegania szariatowi i posłuszeństwa wobec kalifa. To zaś podważa już na początku możliwość spełnienia pierwszego warunku, aby była to imigracja pokojowa, a mianowicie wolę zintegrowania się z nową kulturą. Oczywiście, mówię na pewnym poziomie ogólności, nie wykluczając możliwych wyjątków od tej reguły. Co więcej, nie możemy zapomnieć, że od prawie wieku świat islamu doświadcza religijnego przebudzenia. Z uwagi na szczególny charakter religii Mahometa to przebudzenie religijne pociąga za sobą przebudzenie polityczne. W konsekwencji my nie stykamy się z emigracją muzułmańską, która darzyłaby nas przyjaźnią lub przynajmniej pozostawała obojętna.

Stajemy wobec zdecydowanych sił, które używają emigracji muzułmańskiej do najazdu na Europę. Zakończę słowami ks. bp. Giuseppe Bernardiniego, wcześniej arcybiskupa Izmiru w Turcji, wypowiedzianymi na synodzie biskupów europejskich w roku 1999: „Podczas oficjalnego spotkania poświęconego dialogowi islamu z chrześcijaństwem pewien muzułmanin, zwracając się autorytatywnie do chrześcijańskich uczestników, w pewnym momencie powiedział bardzo spokojnie, ale stanowczo: ’Dzięki waszym demokratycznym prawom my was najedziemy; a dzięki naszym prawom religijnym my nad wami zapanujemy’”. Wierzymy w to, bo „panowanie” zaczęło się wraz z petrodolarami, które nie służyły do tworzenia miejsc pracy w biednych krajach Afryki Północnej i Środkowego Wschodu, ale by zbudować meczety i centra kulturalne w krajach, gdzie ma miejsce migracja muzułmańska, łącznie z Rzymem, sercem chrześcijaństwa.

Jak możemy w tym wszystkim nie widzieć jasnego programu ekspansji i rekonkwisty? Jest faktem, że takie słowa jak „dialog”, „sprawiedliwość”, „wzajemność” albo pojęcia takie jak „prawa człowieka” czy „demokracja” mają dla muzułmanów kompletnie inne znaczenie. Wiemy wszyscy, że musimy odróżnić fanatyczną i odwołującą się do przemocy mniejszość od spokojnej i uczciwej większości, ale ta druga, na rozkaz dany w imię Allacha lub Koranu, zawsze pomaszeruje w sposób zdyscyplinowany i bez wahania. Historia uczy, że niewzruszona mniejszość była zawsze zdolna narzucić swoją wolę defetystycznej i milczącej większości.

Julio Loredo, tłum. Piotr Jaroszyński

Autor jest publicystą włoskiego miesięcznika „Radici Cristiane”.

za:www.naszdziennik.pl/mysl/168935,imigracja-czy-inwazja.html