Publikacje polecane

Bitwa Warszawska 2020

My się tu sposobimy do godnych obchodów 100. rocznicy wiekopomnego zwycięstwa nad bolszewicką barbarią w sierpniu 1920 r., a tymczasem przepoczwarzona dzicz naciera dziś na nas zarówno ze Wschodu, jak i z wymarzonego przez dekady jako sojusznika Zachodu!

Moskowia za bardzo się nie natrudziła nad swoim przepoczwarzeniem – ot, dodano nieco zmodyfikowany na szowinistyczną modłę tekst do dawnego sowieckiego hymnu, dwugłowego orła do bolszewickich czerwonych gwiazd nad Kremlem, niby-carski trójkolorowy sztandar państwowy i „demokratyczny” ustrój z prezydentem. A tak naprawdę wszystko zostało po staremu – czerwona płachta z sierpem i młotem wciąż powiewa nad armią, w której nadal używa się zwrotu „towariszcz” w stosunku do oficerów, truchło Lenina wciąż straszy w mauzoleum, rehabilitacja Stalina postępuje w galopującym tempie, a w kraju szybko odbudowano dyktaturę strachu, gdzie „oprycznicy” degenerata Iwana Groźnego na równi z „czekistami” degenerata Dzierżyńskiego są godnym wzorem dla współczesnych rosyjskich „stróżów prawa” niedawno przemianowanych z milicjantów na policjantów.

Dyktatura postępaków

Metamorfoza Zachodu dla nas początkowo niezauważalna, w istocie postępowała od dawna, co najmniej od symbolicznego 1968 r., w kierunku neomarksizmu ukraszonego początkowo barwnymi dziećmi kwiatami, o których pierwsi polscy hippisi nie wiedzieli, że wielbią zbrodniarzy Che Guevarę, Mao i Trockiego. Akurat gdy przystępowaliśmy do wytęsknionej „wspólnoty europejskiej” przechrzczonej na UE, w krajach Europy Zachodniej kończył się zwycięski lewicowy, a później wręcz lewacki marsz przez instytucje pokolenia ‘68, które ukształtowało fundamenty nowego, ulepszonego terroru (czy tylko intelektualnego?) pod szczytnymi na pozór hasłami praw człowieka, walki z nietolerancją i obroną mniejszości przed opresją.

Czym to się kończy, widzimy dzisiaj, gdy według zasad przewidzianej przez Orwella nowomowy antysemitą nie jest człowiek – lub naród – który nie lubi Żydów, ale ten, którego z takich czy innych powodów nie lubią Żydzi, i ten sam trik stosuje dyktatura postępaków wobec każdego myślącego niezależnie, przypisując mu antysemityzm, faszyzm, klerykalizm, homofobię itd. Znów ulubionym chłopcem do bicia jest jak 100 lat temu – Polska!

Przyjaciele Polski

„Wykazywano nam, że Polacy są »histerycznymi dziećmi«, pozbawionymi dyscypliny i zmysłu praktycznego, niezdolnymi do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. »Histeryczne dzieci« odpowiedziały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął i krusząc ich potęgę na polach bitew, podczas gdy my poprzestawaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, pobłażając mu jednocześnie tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu” – pisał w 1921 r. zniesmaczony wielki pisarz angielski Gilbert Keith Chesterton, wierny przyjaciel Polski. Był on jednak wyjątkiem na Zachodzie, który nie wsparł nas w walce z bolszewicką nawałą, a wkrótce potem uznał legalność państwa sowieckiego, licząc na olbrzymie rynki zbytu dla swoich towarów.

I wtedy, i dziś sojuszników mieliśmy niewielu – poza równie jak my zagrożonymi przez Moskwę Ukraińcami właściwie tylko braci Węgrów, no i sympatyzującą z daleka Amerykę prezydenta Wilsona, któremu II RP zawdzięczała dostęp do morza, co parę dni temu świętowaliśmy przy wrzaskach bojówek partii antypolskiej. Dziś Ukrainę znów najechali Moskale, solidarnych z nami Węgrów UE grilluje na przemian z Polską i jedynie sojusznik zza oceanu znacząco się do nas przybliżył, oferując nie tylko sympatię, lecz także realne wsparcie militarne.

Trójmorze – struktura bez ideologicznych czap

To ogromna zmiana na korzyść, zwłaszcza że pierwszy od czasów wielkiego Reagana mocny prezydent USA, Donald Trump, wspiera też silnie polski projekt marszałka Piłsudskiego – Międzymorze, które od kilku lat zaistniało realnie jako Trójmorze: związek 12 państw Europy Środkowej i Wschodniej będących zarazem członkami UE. Dziś struktura ta ma wymiar współpracy głównie ekonomicznej, aktywizacji spójności regionu, wspólnych inwestycji w zaniedbaną świadomie przez Zachód infrastrukturę na osi Północ–Południe, ale staje się też siłą polityczną, gdy członkowie Trójmorza w imię wspólnych z Polską interesów występują w jej obronie także na forum UE, jak wielokrotnie czynili Węgrzy, Estończycy, a ostatnio Chorwaci.

O uaktywnieniu się Trójmorza pod egidą Polski na forum gospodarczym w Davos pisali obszernie na łamach „GPC” koledzy, podkreślając znaczenie powołania tam wspólnego funduszu inwestycyjnego z udziałem kapitałowym największego banku świata – amerykańskiego Goldman-Sachs – i zintegrowania lokalnych giełd regionu, ale warto tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. 12 krajów Trójmorza po doświadczeniach z członkostwem w UE tworzy strukturę wyraźnie od niej przyjaźniejszą dla swoich uczestników, pozbawioną ideologicznych czap w rodzaju samowybieralnej Komisji Europejskiej czy bezwzględnie narzucającego swoje werdykty TSUE, bez dyktatu wszechwładnej biurokracji. Jest to ten rodzaj uczciwej współpracy, który legł niegdyś u podstaw późniejszej Wspólnoty Europejskiej według konceptu ojców założycieli wywiedzionego z zasady chrześcijańskiej solidarności, całkowicie zdeformowany przez kolejne traktaty Unii Europejskiej. Dziś jest to wehikuł interesów faktycznie dwóch największych państw, Niemiec i Francji, w dodatku projekt tak ideologiczny w lewackim stylu, że niszczący coraz brutalniej chrześcijańskie korzenie europejskiej jedności.

Suwerenności nie przehandlujemy

Jednak nie lękajmy się! W roku 1920 Polska była w położeniu sto razy gorszym, a z niewielką pomocą przyjaciół obroniła nie tylko siebie, lecz także całą Europę od tyranii bolszewizmu. Potem na miarę sił jako jedyna w Europie wspomagała w myśl idei prometejskiej Piłsudskiego narody zniewolone przez Sowietów, nawet tak oddalone jak Gruzja i Azerbejdżan, wypracowała koncepcję sojuszu Międzymorza, którą dziś mamy szansę zrealizować. Niech nasi europejscy „przyjaciele” się nie łudzą, że ze strachu przed sankcjami za wyimaginowane „myślozbrodnie” przehandlujemy Unii suwerenność Polski za miskę soczewicy albo befsztyczek z soi modyfikowanej! Jak będzie trzeba, to obejdziemy się bez unijnych „dotacji” pochodzących z uprzedniego wieloletniego dojenia naszego kraju i regionu. Dlaczego dziś unijni, nomen omen, komisarze tak zawzięcie torpedują polskie próby rozliczenia winnych tego dojenia dokonywanego pod osłoną sądów III RP? W czyim interesie? Mimo udziału w tej hucpie niby-polskich europosłów z totalnej opozycji z całą pewnością nie jest to interes Polski!

Atak przeciw nam, naszym sojusznikom i przyjaciołom idzie na wszystkich frontach naraz – politycznym, ekonomicznym, ideologicznym. Będą nas gnębić za rzekomy antysemityzm, gdy nie pozwolimy na oczernianie Polaków przez szowinistów żydowskich, za rzekomą rusofobię, gdy uparcie będziemy demaskować imperializm Moskwy, za rzekomą homofobię, gdy bronić będziemy polskich dzieci przed apetytami zboczeńców, za rzekomy brak praworządności, gdy spróbujemy rozliczyć przestępców w togach, za mordowanie tak kochanych przez Francuzów ślimaczków i żabek, gdy zaczniemy budować przekop Mierzei Wiślanej, a na koniec zmiażdżą nas absurdalnymi normami zielonego nowego ładu.

Na szczęście coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, co pokazuje najnowszy sondaż, w którym 63 proc. badanych uznało wyższość prawa polskiego nad unijnym, choć ponad 25 proc. było odmiennego (!) zdania. Gdy jednak zapytano dokładniej, okazało się, że już 80 proc. Polaków stawia konstytucję RP ponad prawo europejskie. Liczba badanych, którzy są przeciwnego zdania, czyli jądro partii antypolskiej, skurczyła się już do zaledwie 8 proc., czyli chyba po raz pierwszy jest ich mniej niż tych przywiezionych na ruskich tankach w 1944 r.

Bitwa więc nadal trwa. Czy dokonamy raz jeszcze Cudu nad Wisłą?

 
Jerzy Lubach

za:niezalezna.pl