Publikacje polecane

Romuald Kmiecik-Przemilczane tryumfy

Czy doczekamy się odpowiedzi polskiej kinematografii na propagandowe filmy rosyjskie, takie jak "Rok 1612" lub "Taras Bulba"?

W dniu drugiej tury wyborów prezydenckich - 4 lipca br., przypada okrągła 400. rocznica wspaniałego zwycięstwa Polaków nad połączonymi siłami rosyjskimi i szwedzkimi pod Kłuszynem. Z pewnością minie ona niezauważona. Od wielu lat starano się przemilczać lub wręcz fałszowano wspaniałe karty historii Polski, sukcesy polityczne i zwycięstwa militarne, a ich rocznice - zamiast obchodzić w atmosferze dumy i radości - traktowano jako "niepoprawne politycznie", skazując je na świadomościowy niebyt.

Nic więc dziwnego, że wielu Polaków wciąż trwa w przekonaniu, iż nasza historia sprowadza się wyłącznie do klęsk i tragedii, a każde święto państwowe powinno kojarzyć się z atmosferą cmentarza i salwą honorową nad grobem poległych.
Wyjątkiem była zawsze odpowiednio retuszowana propagandowo bitwa pod Grunwaldem, której 600. rocznica przypada właśnie w bieżącym roku. W okresie PRL, nawet po 1956 roku, utrwalano taki oto obraz przebiegu tej bitwy w wersji przeznaczonej dla polskiej młodzieży szkolnej (w tłumaczonych na język polski podręcznikach historyków radzieckich - Jefimowa czy Kośmińskiego). We wspomnieniach maturzysty z 1959 r. czytamy, jak to "pod naporem żelaznego teutońskiego walca, pod Grunwaldem najpierw czmychnęli Tatarzy, potem pierzchła Litwa, na koniec poddali tył Polacy". Wtedy wystąpiły dwa ruskie pułki smoleńskie i zatrzymały wroga. Zawstydzeni sojusznicy wrócili na pole walki i tak wspólnymi siłami Słowianie i Bałtowie pokonali wroga1 (w domyśle: "ze Związkiem Sowieckim na czele"). Wskutek tej dość osobliwej "polityki historycznej" uprawianej przez lata utrwalił się dziwny stereotyp: jeżeli w przeszłości Polakom przypadło w końcu jakieś zwycięstwo lub sukces polityczny, to z reguły bez ich udziału lub zasługi, zazwyczaj w wyniku pomyłki nieprzyjaciela lub zdrady jego sojusznika, jakiegoś przypadku, zbiegu okoliczności. Bo jakże to Polacy mogliby w czasach Leszka Czarnego odnieść zwycięstwo nad Tatarami dzięki własnym siłom lub dzięki geniuszowi swoich wodzów, skoro Tatarów wspierały oddziały ruskie? Ostatnio próbowano nawet "odbrązawiać" Bolesława Chrobrego, zdobywcę Kijowa i Łużyc, pewnie w obawie, że ktoś zechce ukazać w wersji filmowej dzieje Polski w okresie panowania tego wybitnego władcy, autora licznych zwycięstw "na wielu frontach", dzisiaj niekoniecznie poprawnych politycznie. Dotychczas taki film nie powstał.
Wiadomo też, że Bolesław Chrobry prowadził zwycięskie walki z wikingami, których broń była cennym zdobycznym trofeum wojennym. Broń znajdowana dzisiaj w Polsce na stanowiskach archeologicznych nie świadczy jakoby o zwycięstwach Bolesława Chrobrego i jego polskich wojów-drużynników, lecz o tym, że wikingowie należeli do jego drużyny. Takich manipulacji "poprawnych politycznie" mamy coraz więcej. To zaś, co uczyniono ze "Starej baśni" Józefa Ignacego Kraszewskiego w jej wersji filmowej, nie wymaga nawet komentarza.
Rok 2010 jest rokiem wielu rocznic, nie tylko 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina. Nie tylko tak tragicznych - jak 70. rocznica deportacji na Sybir i do Kazachstanu blisko miliona Polaków - mieszkańców wschodniej Małopolski (Kresów), czy rocznica katyńskiej zbrodni przeciwko ludzkości popełnionej na bezbronnych jeńcach reprezentujących elitę Narodu ("Trybuna Ludu" z 1 marca 1952 r. nie wahała się sprawców zbrodni katyńskiej nazywać "ludobójcami", a samą zbrodnię "ludobójstwem" - dopóki za sprawców uznawano Niemców). Ciekawe skądinąd, ilu Polaków wie, że Katyń znajdował się niegdyś w granicach Rzeczypospolitej.
Rok 2010 jest także 90. rocznicą zwycięskiej Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Przynajmniej rocznicę tego zwycięstwa III Rzeczpospolita na ogół godnie czci 15 sierpnia każdego roku i zapewne uczci w bieżącym roku. Oby w atmosferze radosnego zwycięstwa, a nie znowu w sposób "cmentarny" lub w atmosferze dąsów pseudopolityków usiłujących za wszelką cenę ugodzić w prestiż urzędu prezydenta RP (jeżeli zostanie nim Jarosław Kaczyński). Może warto jednak przypomnieć dzisiaj również inne rocznice.

Kłuszyn to nie Kałuszyn

Jak wspomniałem, 4 lipca 2010 roku minie 400 lat od wielkiego zwycięstwa hetmana Stanisława Żółkiewskiego pod Kłuszynem, zwycięstwa nad połączonymi siłami rosyjsko-szwedzkimi, które otworzyło Polakom drogę do Moskwy. Być może dzięki uczczeniu tej rocznicy Kłuszyn, znajdujący się mniej więcej w połowie drogi między Smoleńskiem i Moskwą, przestałby się wreszcie kojarzyć wielu Polakom z Kałuszynem pod Warszawą. Niedawno przekonywał mnie pewien, skądinąd inteligentny, prawnik, że hetman Żółkiewski w 1610 r. bronił Warszawy właśnie pod Kałuszynem (!). No cóż, taką mamy świadomość historyczną. Nic więc dziwnego, że chyba rok czy dwa lata temu pewien uczony historyk z pewnej szacownej warszawskiej placówki naukowej, zapytany przez dziennikarkę radiową, dlaczego Amerykanom udało się uzyskać niepodległość w XVIII wieku, a nam w 1792 roku nie udało się obronić Konstytucji 3 Maja - odparł: "Ponieważ Amerykanów dzielił od Anglii ocean, a nas od Rosji dzieliła rzeka Bug". Biedak nie wiedział albo udawał, że nie wie, iż w 1792 roku granica między Rzeczpospolitą a Rosją przebiegała na Dnieprze, a nie na Bugu... Dawna Rzeczpospolita to nie PRL.
Może po wejściu na ekrany propagandowych filmów rosyjskich (lub rosyjsko-ukraińskich), takich jak "Rok 1612" lub "Taras Bulba", dzięki którym Polacy mogli zobaczyć niepowodzenia polskiej, skrzydlatej husarii (oczywiście skazanej na klęski przez twórców tych filmów, chociaż pokazanej nie bez ukrywanego z trudem podziwu), kinematografia rosyjska wyprodukuje kolejny rocznicowy, równie bałamutny i antypolski film, tym razem np. o roku 1610. Zwycięstwo polskie pod Kłuszynem film usprawiedliwi np. tchórzostwem Szwedów (lub zaciężnych Niemców i Szkotów). Przecież można pokazać, że zachodni sojusznicy Moskwy nie dość aktywnie wspierali "niezwyciężone" hufce rosyjskie, wskutek czego ci niedobrzy Polacy odnieśli wielkie zwycięstwo.
Na szczęście o kolejnym największym polskim zwycięstwie, tym razem w kampanii 1660 roku (nazywanego w kronikach "szczęśliwym rokiem Rzeczpospolitej"), którego 350. rocznica przypada również w bieżącym roku, o bitwach pod Połonką, Lechowiczami, Cudnowem, Słobodyszczami, zapewne żaden film w Rosji nie powstanie. Wciąż obowiązuje tam nakaz milczenia o tej wojnie ustanowiony przez cara Aleksego jeszcze w XVII wieku. Wszakże po zwycięstwie Polaków w 1660 roku car Aleksy musiał przeprowadzić w całej Europie Zachodniej wielką i kosztowną akcję propagandową2, aby pomniejszyć wymiar klęski Rosji. I nie oszczędzał na propagandzie. Niszczono i palono wówczas wszelkie książki i druki ulotne sławiące polskie zwycięstwo. Poskutkowało.
Nawet po 350 latach redakcja "Rzeczpospolitej" w swoich dodatkach historycznych dotyczących polskich bitew "przeoczyła" rok 1660. A może obawiała się sprzeciwić carowi Aleksemu? Z równym uporem ta sama gazeta w kolejnej serii historycznych dodatków lechickie plemię Lędzian lokalizuje w okolicy Kielc i Lublina, mimo że Lędzianie, określani w kronikach ruskich mianem Lachów, zamieszkiwali do 981 roku tereny zwane Grodami Czerwieńskimi i późniejszą ziemię przemyską aż po górny Dniestr, a może i Styr.
Wiedza o wydarzeniach z lat 1660-1667 (zakończonych ustaleniem granicy między Polską i Rosją na linii Dniepru, z Kijowem czasowo w rękach rosyjskich), dostępna jest tylko specjalistom, którzy zresztą po ostatniej wojnie wykazywali dziwny brak zainteresowania tym okresem historii Polski, nie mówiąc o jego popularyzacji. Dopiero w roku 2006 ukazała się w księgarniach książka Łukasza Ossolińskiego pt. "Cudnów-Słobodyszcze 1660" (Zabrze, 2006) ukazująca przebieg zwycięskiej kampanii na Kresach, ugodę z Kozakami i kapitulację głównodowodzącego wojskiem rosyjskim Wasyla Borysewicza Szeremietiewa. Ten - jak pisze autor książki - "wspaniały sukces militarny" Rzeczpospolitej nad "wrogim całej Europie azjatyckim despotyzmem i barbarzyństwem" (s. 97) powtórzony został dopiero po 260 latach - w pamiętnym 1920 roku.

Jan III Sobieski także niepoprawny

Natomiast w bieżącym roku, 350. rocznica zwycięstw 1660 roku minie zapewne w Polsce bez echa, podobnie jak minęła w ubiegłym roku 200. rocznica bitwy pod Raszynem (19 kwietnia 1809 r.). A przecież Raszyn to wielki sukces młodego rocznika wojsk Księstwa Warszawskiego, który pokazał Europie, że "jeszcze Polska nie zginęła", a polski żołnierz potrafi dotrzymać pola doborowej, zahartowanej w wielu bitwach armii austriackiej dowodzonej przez arcyksięcia Ferdynanda d'Este. I to mimo asekuracyjnej postawy sprzymierzonych i obecnych pod Raszynem wojsk saskich nieangażujących się przesadnie w walce przeciwko Austriakom.
Bitwa pod Raszynem powinna - podobnie jak wiele innych wydarzeń całkowicie usuniętych ze świadomości młodzieży - znaleźć trwały wyraz w uroczystościach rocznicowych i innych popularyzatorskich formach ich upamiętnienia. Starsi coś niecoś o niej wiedzą dzięki "Popiołom" Stefana Żeromskiego i bardzo popularnej przed wojną i krótko po niej książce Walerego Przyborowskiego. A może 19 kwietnia warto obchodzić jako święto lub dzień "szeregowca", żołnierza najniższej rangi, oni bowiem, prości żołnierze, wykazali się niezwykłym męstwem właśnie pod Raszynem.
Napoleon mówił, że jeśli Polacy mają być godni niepodległości, to powinni pokazać, że stać ich na wystawienie co najmniej 30-tysięcznej armii. 30 tysięcy w czasach Księstwa Warszawskiego to odpowiednik co najmniej 300 tysięcy zawodowej armii w XXI wieku. Czasy się zmieniły, lecz wciąż trzeba przypominać, że ze słabym i bezbronnym nikt się nie liczy. A tymczasem jaki jest dzisiaj stan obronności, a jaki jeszcze może być pod rządami "piłkarzy", każdy widzi. Nie czekajmy też, aż filmy o naszych zwycięstwach historycznych zaczną realizować obce kinematografie. Możemy się bowiem doczekać kolejnego filmu, takiego jak ten historyczny film dokumentalny pt. "Z biegiem Dunaju" (bodajże produkcji austriackiej lub niemieckiej). Twórcy tego filmu informują widzów w Europie, że w 1683 roku pod Wiedniem uratował Europę przed najazdem Turków książę Karol Lotaryński. Jana III Sobieskiego widocznie pod Wiedniem nie było (przynajmniej nie ma go w tej produkcji). I taki oto film odważono się kilka lat temu pokazać polskim telewidzom. Czy po projekcji tego filmu odezwały się masowe głosy sprzeciwu lub oburzenia? Ależ skąd. Polak powinien przyjąć i uwierzyć z pokorą w każdą bzdurę historyczną podaną do wierzenia przez dziennikarskich specjalistów od historii Polski, której prawdziwa wersja w żaden sposób nie chce pasować do wymagań poprawności politycznej.


1 J. Szczepaniak [w:] Tamten "Staszic", Wspomnienia wychowanków Liceum im. S. Staszica w Lublinie (...), Lublin 2009, s. 89.
2 Zob. Z. Wójcik, Traktat andruszowski 1667 roku i jego geneza, Warszawa 1959, s. 47.

Autor jest profesorem prawa, kierownikiem Katedry Kryminalistyki i Prawa Dowodowego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

za: NDz z 28.6.2010    Dział: Mysl jest bronią (kn)