Publikacje polecane
Stanisław Michalkiewicz - Nowe totalniactwo
To są bardzo interesujące pytania i jestem pewien, że odpowiedź daleko by nas zaprowadziła, ale do diabła z panem Dominikiem Tarasem, bo ważniejsza jest przecież kwestia, czy nowe jest lepsze od starego? Na przykład za pierwszej komuny mieliśmy starą lewicę, spod znaku Ojca Narodów, który rodowód swój wywodził („oto rodowód jest rodziny żony Wuera – Wuerzyny”) od spółki Marks & Engels. Mieliśmy też starą prawicę, która – jak na przykład starzy endecy w Polsce – była w sferze gospodarczej liberalna, a w społeczno-obyczajowej – konserwatywna. Nawiasem mówiąc, dzisiaj wokół tych pojęć zapanował straszliwy chaos semantyczny i na przykład wielu ludzi, nawet wykształconych, nazywa „liberałami” zdeklarowanych totalniaków, jawnych faszystów, wrogich wszelkiej wolności. Podobnie z konserwatyzmem; wielu ludzi myśli, że konserwatyzm oznacza nieprzejednaną wrogość wobec wszelkich zmian. Tymczasem – nic podobnego! Konserwatyzm oznacza tylko chronienie fundamentów cywilizacji – w naszym przypadku – łacińskiej, w postaci greckiego stosunku do prawdy, zasad prawa rzymskiego i chrześcijańskiej etyki, jako podstawy systemu prawnego. Podobnie liberalizm – jest on próbą odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć stosunki jednostki i państwa, tak, by – z jednej strony - państwo nie pożarło ludzkiej wolności, a z drugiej – by ludzka swawola nie rozsadziła państwa. Ale starą, konserwatywną i liberalną prawicę zastąpili pobożni socjaliści, którzy nawet nie wiedzą, że są socjalistami, zaś dotychczasową lewicę zastąpiła tak zwana Nowa Lewica.
I właśnie na tym przykładzie spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, czy Nowa Lewica lepsza jest od lewicy dawnej, a więc – czy podstawowa teza postępactwa jest słuszna, czy też stanowi jeszcze jedną brednię w obfitej kolekcji bredni zgromadzonych na przestrzeni niewiele ponad 200 lat, jakie dzielą nas od rewolucji francuskiej – tego pierwszego w dziejach ideologicznego ludobójstwa. Ramy felietonu są oczywiście zbyt szczupłe, by przedstawić to w formie praktykowanej przez uniwersyteckich kujonów, którzy pracowicie ściągając jeden od drugiego, ciułają swoje doktoraty i habilitacje, czyli tak zwany „dorobek naukowy”. Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy może nie tyle do głębi, ale do autentycznych uczuć, które wyrażają się w pieśniach masowych.
Jak pamiętamy z czasów pierwszej komuny, ulubiona – dzisiaj „młodzi”, których razwiedczykowie skrzykują na manifestacje SMS-ami lub na facebooku powiedzieliby, że „kultowa” – pieśń masowa dotychczasowej lewicy, czyli „Międzynarodówka” głosiła, że „krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”. „Krwawy trud” oznaczał, że postępactwo nie ustanie w mordowaniu rzeczywistych bądź urojonych przeciwników, aż pozostali przy życiu nie skapitulują przed tą morderczą szajką – bo cóż innego mogą oznaczać opowieści o „związku bratnim”, co to „ogarnie”, a więc podporządkuje sobie „ludzki ród”? Jak pamiętamy, zapowiedź ta została spełniona z nawiązką; Aleksander Sołżenicyn obliczył, że realizacja tej mrzonki postępackiej szajki morderców – a przecież nie uwzględnił jeszcze eksperymentów Pol-Pota – po którym „pola śmierci” miałem możność oglądać w Kambodży – ani ofiar „rewolucji kulturalnej”, ani ofiar komunistycznego eksperymentu w Etiopii, Angoli, Mozambiku, w Korei, czy na Kubie – kosztowała co najmniej 100 milionów ofiar.
Z tego chociażby powodu Aleksander Kwaśniewski, Grzegorz Napieralski, czy Bartosz Arłukowicz, powinni z głowami posypanymi popiołem pokutować, skoro uważają się za kontynuatorów – również w sensie materialno – finansowym – tamtej szajki morderców - zamiast pouczać swoje niedoszłe ofiary o dobrych politycznych manierach. I tak mają szczęście, że dzięki bombie atomowej i usłużnej żydokomunie, komunizm nie został pokonany militarnie, bo w przeciwnym razie, na zasadzie jakiejś Norymbergi, wielu old-boyów musiałoby zapoznać się ze stryczkiem a młodszym – podobnie jak „nazistom” – nie wolno byłoby nawet jęknąć. Zresztą – co się odwlecze, to nie uciecze, bo oto słyszymy, że Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller mogą być oskarżeni o zbrodnie wojenne. No i dobrze; lepiej późno, niż wcale, chociaż z drugiej strony – dlaczego tylko oni?
Ale – jak mówią wymowni Francuzi - revenons a nos moutons. Dzisiaj kultową pieśnią Nowej Lewicy, z którą wszystkie europejsy identyfikują się do tego stopnia, że uczyniły ją hymnem Eurokołchozu, jest „Oda do radości” w której ze zgrozą słyszymy, że „wszyscy ludzie będą braćmi”. Już mniejsza o proroczą przestrogę, którą zza grobu przekazuje nam życzliwie Janusz Szpotański, zauważając, że „by człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem” – ale o mrożącą krew w żyłach deklarację, że WSZYSCY ludzie BĘDĄ braćmi. O ile lewica dotychczasowa jednak ograniczała swoje apetyty jedynie do tego, by „ludzki ród” został „ogarnięty” przestępczym „związkiem bratnim”, o tyle Nowa Lewica idzie dalej, żądając by „braćmi” zostali „wszyscy”. No a co to może znaczyć konkretnie – żebym, dajmy na to, ja musiał pobratać się z – dajmy na to – generałem Gromosławem Czempińskim? Na samą myśl o takiej możliwości ogarnia mnie zgroza – bo jakież powinności, jakież obowiązki może pociągać dla mnie i ludzi mnie podobnych takie braterstwo? Może przesadzam, ale nie mogę wykluczyć, że pan generał postrzega świat jako obszar zaludniony przez kandydatów na tajnych współpracowników, których najpierw trzeba przecwelować, a potem zwerbować. Nie ukrywam, że jest to ostatnia rzecz, o której bym marzył, no ale przecież rozumiem, co znaczy straszliwe słowo „wszyscy”. Rozumiem, że dla opornych nie będzie już na tym świecie miejsca, więc będą zmuszeni do przeniesienia się na tamten świat. Skoro tak, to powinniśmy bardziej wsłuchiwać się w kultowe pieśni Nowej Lewicy, bo – podobnie jak Chopin w swoich kompozycjach wśród róż ukrywał armaty – w „Odzie do radości” ukryta jest wyraźna groźba ludobójstwa.
za:http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1734
Felieton • Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl) • 18 sierpnia 2010