Publikacje polecane

Stanisław Michalkiewicz - Manifest totalniaków

No proszę! I znowu okazało się, że wbrew mądrym i roztropnym, rację miały „oszołomy”. Po tajemniczej, chociaż podobno bardzo głośnej rozmowie ministra Jacka Rostowskiego z profesorem Leszkiem Balcerowiczem, po której profesoru Balcerowiczu podobnież popsuła się śrubka w okularach, minister Rostowski ogłosił, że tegoroczny deficyt budżetowy przekracza jednak 100 miliardów złotych, ale, że to nic, bo jak przecież wiadomo – jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Optymizm ministra Rostowskiego może być jak najbardziej uzasadniony, bo te same Siły Wyższe, które nastręczyły go premieru Tusku na ministra finansów, zapewnią mu miękkie lądowanie bez względu na to, co się stanie z tubylczym dzikim krajem – ale z drugiej strony, skoro tak się sprawy mają, to te same Siły Wyższe będą musiały rozejrzeć się za jakimiś murzyńskimi chłopcami, których trzeba będzie powyrzucać z rządowej pirogi opinii publicznej na pożarcie. W takich momentach szalenie liczy się refleks, toteż do niedawna semper fidelis poseł Halicki odkrył, że premier Tusk uwielbia otaczać się „lizusami”. No a co robią lizusy? Wiadomo – podlizują się. To znaczy – co konkretnie? Ano – prawią premieru Tusku komplementy, jaki to jest mądry, jak to świat go podziwia i w ogóle - że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej - a premier Tusk nie tylko je łyka i łyka , ale w dodatku myśli, że to wszystko prawda. Ale jakże ma myśleć inaczej, skoro to samo powtarzają funkcjonariusze w niezależnych mediach, a „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” w to wszystko posłusznie wierzą? Kiedy jednak brakuje forsy, kończą się żarty i wiadomo, że komuś trzeba będzie pozłocić rogi.

Na razie padło na panią minister Elżbietę Radziszewską, co to u premiera Tuska piastuje operetkowe stanowisko pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania. W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” powiedziała bowiem, że katolicka szkoła nie ma obowiązku zatrudniania ostentacyjnej lesbijki w charakterze nauczycielki. Wywołała w ten sposób straszliwy skandal zwłaszcza, że na dodatek, w rozmowie telewizyjnej z panem Krzysztofem Śmiszkiem powiedziała mu nie tylko, że jest sodomitą, ale również – że personalia jego partnera od bzykania są powszechnie znane. Rzeczywiście – pan Śmiszek nie tylko jest sodomitą, ale nawet koordynatorem kampanii przeciwko homofobii, to znaczy – terroryzowania Bogu ducha winnych ludzi, żeby nie odważyli sodomitom się sprzeciwiać. Klangor podniósł się pod niebiosa, jakby pani Radziszewska co najmniej nastąpiła na odcisk starszym i mądrzejszym. Natężenie tego jazgotu jest takie, jakby sodomici byli najbardziej wpływową mafią zaraz po lobby żydowskim. Kto wie – może to i prawda, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o niekonsekwencję. Logiki tu nie ma – jak powiedział dyrektorowi szkoły Aaronek, wyrzucony przez nauczyciela z klasy na świeże powietrze za puszczenie bąka. Rzecz w tym, że z jednej strony sodomici robią wszystko, wprost wyłażą ze skóry, żeby ze swojego ulubionego sposobu paciakowania uczynić centralną kwestię polityczną i przedmiot dyskursu publicznego – ale jak, dajmy na to, pani Radziszewska bierze to na serio i zaczyna o sodomizmie pana Śmiszka mówić bez zahamowań, to się śmiertelnie obrażają. Widać świetnie wiedzą, że ta cała sodomia, a zwłaszcza nachalna jej propaganda, to paskudztwo obrzydliwe, ale z drugiej strony pragnienie zarobienia na tym paru złotych („koraliki, co mam w uchu, zarobiłam na swym brzuchu”), albo nawet uczynienia z tego sposobu na dostatnie i wygodne życie, skłania ich do udawania, że to szlachetna misja.
Ale incydent z panem Śmiszkiem to drobiazg, zwłaszcza, że pani Radziszewska zaraz w podskokach go przeprosiła. Co innego pogląd wyrażony w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.

Już sam fakt, że ministrowa z Kancelarii premiera Tuska rozmawiała z organem ciemnogrodu, co to zbluźnił pani Alicji Tysiącowej, musiał być dla postępactwa szalenie gorszący, a cóż dopiero opinia, jakoby szkoły katolickie mogły samowolnie dobierać sobie nauczycieli?


Tego już postępaki ani wytrzymać, ani tym bardziej – tolerować nie mogą, toteż niezależnie od klangoru grono najtęższych autorytetów moralnych wystąpiło do premiera Tuska o natychmiastowe odwołanie pani Radziszewskiej. Zwróćmy uwagę, że najtęższym autorytetom moralnym pomysł domagania się dymisji, dajmy na to, ministra Rostowskiego, nawet nie przyjdzie do głowy, co skądinąd potwierdza trafność spostrzeżenia Gary’ego Stanleya Beckera, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali. Skoro po rozmowie z ministrem Rostowskim nawet sam profesor Balcerowicz wychodzi z połamanymi okularami, to jasne, że lepiej siedzieć cicho. Pani Radziszewska, to co innego. Oczywiście nie ma co jej żałować; pchając się między wrony, a zwłaszcza – przyjmując takie operetkowe stanowisko ma to, czego chciała. Lepiej zwrócić uwagę na niektórych sygnatariuszy petycji. Oczywiście jest pani Maria Janion, jakkolwiek by to nie zabrzmiało - nestorka tubylczego postępactwa obrządku gomoryckiego, jest pani filozofowa Środzina, seksuologowie Izdebski i Starowicz, niezawodni profesorowie: Wojciech Sadurski i Wiktor Osiatyński, ale są też twarze nowe, w postaci pani Henryki Krzywonos, która już chyba na dobre zostanie sawantką czasu wojny, Olgi Jackowskiej „Kory”, no i przede wszystkim – Mai (dawniej Agnieszki) Frykowskiej „Frytki”, znanej m.in. ze spółkowania z panem Krzysztofem Wiewiórskim przed kamerami telewizyjnymi podczas audycji Big Brother. Wprawdzie oboje zaprzeczali, jakoby doszło do „penetracji”, ale cóż to znaczy w sytuacji, gdy panna Frykowska dzięki temu jednym susem dołączyła do grona autorytetów moralnych? W tej sytuacji brakuje już tylko podpisu Jego Ekscelencji. Ekscelencjo! Pobudka! Larum grają!

Sygnatariusze twierdzą, podobnie jak Związek Nauczycielstwa Polskiego, że pani Radziszewska „łamie podstawowe prawa człowieka”. Chodzi o sławną równość, do której postępactwo zawsze miało jakiś chorobliwy pociąg i dlatego małych naciągało, dużych obcinało, grubych uciskało, a chudych nadymało. Ale żarty – żartami, a przy okazji tej petycji „wylazła z archanioła stara świnia” – jak powiada poeta – czyli spoza humanitarnej retoryki – znajome totalniactwo. Postępactwo, zapewne z notorycznej głupoty, myli prawa człowieka z r o s z c z e n i a m i. Człowiek ma przyrodzone prawo np. do wolności, tzn. – do tego, by nie był do niczego przymuszany. Roszczenie zaś, to uprawnienie do wymagania od k o g o ś i n n e g o, by c o ś z r o b i ł na rzecz uprawnionego. Otóż żądanie, by katolickie szkoły m u s i a ł y zatrudniać ostentacyjnych sodomitów lub gomorytki w charakterze nauczycieli, jest zamachem na podstawową zasadę gospodarki rynkowej – zasadę wolności umów. Jeśli kontrahent musi tłumaczyć się przed jakimiś samozwańczymi trybunałami, albo nawet – przed operetkowym urzędnikiem państwowym, dlaczego wybrał tego kontrahenta, a nie innego – a oni mogą go mu narzucić, to znaczy, że został pozbawiony wolności, czyli - że mamy komunizm i to według przepisu Hilarego Minca na „plan doprowadzony do każdego stanowiska pracy”.


Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  1 października 2010

za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1780 (kn)