Publikacje polecane

Potrzebujemy planu Marshalla dla macierzyństwa

Lekarze nie mogą ulec presji wywieranej przez cywilizację śmierci. Służba życiu wymaga odważnego świadectwa i odrzucenia pokusy kompromisu z antyludzkimi programami Z prof. Robertem Walleyem, założycielem i dyrektorem organizacji MaterCare International, konsultorem Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Pracowników Służby Zdrowia, członkiem Królewskiego Kolegium Lekarzy i Chirurgów Kanady oraz Królewskiego Kolegium Położników i Ginekologów Anglii, rozmawia Mariusz BoberRząd w Polsce chce wprowadzić refundację procedury in vitro. Jak Pan ocenia takie działania?

- Bezpłodność jest poważnym i bolesnym problemem dla wielu małżeństw. Dlatego wiele zależy od tego, jak podchodzimy do ludzi nią dotkniętych. Nie może to jednak oznaczać zgody na manipulację ludzkim życiem. Każdy z nas kiedyś był w embrionalnym stadium rozwoju. Dlatego trzeba się zastanowić, w jaki sposób rozwiązać problem bezpłodności, by nie niszczyć ludzkiego życia. Dobrym i szanującym życie rozwiązaniem jest naprotechnologia. In vitro jest znacznie droższe i wywołuje wiele niszczących konsekwencji, a wcale nie gwarantuje urodzenia dziecka. Poza tym z upływem czasu poznajemy wiele negatywnych konsekwencji in vitro. Jedną z nich jest zespół hiperstymulacji. Dotyka on kobiety, które poddały się takim zabiegom. Kolejny problem to sprawa tożsamości. Ludzie, którzy przyszli w ten sposób na świat, pytają, gdy dorosną: kim jesteśmy, skąd, od kogo pochodzimy? W ten sposób rodzi się pytanie: czy można zapłacić każdą cenę, by "mieć" dziecko? Nie wydaje mi się. W Polsce jest wiele instytucji, które pomagają pokonywać problem bezpłodności bez uciekania się do in vitro. Decyzja o finansowaniu takich zabiegów będzie korzystna tylko dla ośrodków medycznych, które będą na niej zarabiać.

Dlaczego wiedza o prawdziwym leczeniu bezpłodności metodą naprotechnologii jest wciąż niedostateczna?

- Naprotechnologia jest naturalnym sposobem leczenia bezpłodności, naprawdę bardzo skutecznym. Niestety, ta metoda nie jest wspierana przez lekarzy, ponieważ oddaje w ręce ludzi kontrolę nad ich płodnością. Dziś w większości dzierżą ją lekarze i wielkie koncerny farmaceutyczne i medyczne. Na naprotechnologii nie zarobią takich pieniędzy jak na sprzedaży pigułek antykoncepcyjnych, przeprowadzaniu aborcji czy zabiegach in vitro. Dlatego świat medycyny jest jej zasadniczo przeciwny.

MaterCare organizuje konferencje i kongresy poświęcone godności macierzyństwa i kobiety. Promuje inne wzorce życia, niż lansuje dominująca kultura masowa. Jakie największe wyzwania stoją dziś przed kierowaną przez Pana organizacją?


- Przekonanie dzisiejszego świata nauki i medycyny, że można i warto łączyć naukę i medycynę ze swoimi przekonaniami, a dobrze wykonywaną pracę - ze swoją wiarą. Błędem, jaki popełnia wielu katolickich lekarzy, jest zawieranie kompromisów, polegających np. na przepisywaniu pacjentkom środków antykoncepcyjnych.

Za sprzeciw wobec wykonywania aborcji zapłacił Pan emigracją z Wielkiej Brytanii...
- To prawda. Jestem katolikiem-konwertytą [wcześniej dr Walley był anglikaninem - red.]. Władze nie uszanowały moich przekonań religijnych, postępują tak zresztą wobec wielu lekarzy ginekologów. Podobnie jest w wielu krajach - w USA, Wielkiej Brytanii itd. Władze uznają, że lekarze nie mają prawa odmawiać wykonywania aborcji, ponieważ są pracownikami służby zdrowia, mają wyłącznie wykonywać polecenia. A przecież lekarza łączy szczególna relacja z pacjentem, podobna do tej między wierzącym a kapłanem.

Pana wizyta w Polsce oznacza, że przygotowuje Pan jakąś nową inicjatywę w naszym kraju?

- Potrzebujemy wsparcia dla naszego projektu w Kenii. Chcemy wyposażyć utworzony tam szpital. Nie chodzi nawet o pieniądze. Apelujemy o przekazywanie naprawdę podstawowych rzeczy, także tych używanych, które może komuś już nie są potrzebne, jak: łóżka, krzesła, stoły operacyjne i zwykłe, narzędzia chirurgiczne itd. Chciałbym, aby Kościół katolicki opracował coś w rodzaju planu Marshalla dla macierzyństwa na świecie. Jego celem powinno być przeciwstawienie się cywilizacji śmierci i promocja kultury życia, także poprzez zapewnienie opieki dla matek oczekujących na urodzenie dziecka i w okresie połogu. To jest wyzwanie dla Kościoła i współczesnego świata. Papież Jan Paweł II apelował do ludzi pracujących w służbie zdrowia, by mimo wywieranej na nich presji wytrwali w służbie życiu. Ale starania te powinien wesprzeć cały Kościół.

Jak MaterCare odpowiada na to wołanie o ludzi sumienia w służbie zdrowia?

- Najpierw utworzyliśmy ośrodki w Nigerii i Ghanie, których celem było zapewnienie opieki medycznej matkom oczekującym na urodzenie dziecka oraz tuż po jego urodzeniu. Wkrótce potem, w 2005 r., ks. bp Luigi Locati, administrator apostolski w Isiolo w Kenii, poprosił nas o zapewnienie opieki medycznej kobietom na terenie tego wikariatu. W ten sposób powstał Projekt Isiolo. Niestety ks. bp Locati nie doczekał jego realizacji, został zamordowany. Udało nam się jednak rozpocząć budowę szpitala. Na razie jest jeszcze mały, ma tylko 20 łóżek. Ale największym problemem jest transport. Szpital znajduje się na terenie wiejskim, gdzie właściwie nie ma dróg, a do najbliższego miasta jest ok. 200 kilometrów.

Jak dojeżdżają tam wolontariusze i pacjenci?


- Można dotrzeć właściwie tylko samochodem terenowym. Tamtejsze ambulanse muszą mieć napęd na cztery koła. Z powodu braku dróg zdarza się, że nie zdążymy wszystkim pomóc. Było np. wezwanie do matki, która w czasie porodu doznała krwotoku. Gdy pomoc ze szpitala dojechała na miejsce, niestety dziecko już zmarło, ale matka przeżyła.

Innym projektem jest pomoc dla poszkodowanych w ostatnim trzęsieniu ziemi mieszkańców Haiti.

- Zaczęliśmy go realizować już tydzień po tragicznym w skutkach kataklizmie. Oczekujące na urodzenie dziecka kobiety doznały również wielu urazów, w tym złamań kończyn, a nawet miednicy. Naszą pierwszą reakcją było dostarczenie namiotów, wody i personelu medycznego, ponieważ w wyniku trzęsienia ziemi wiele szpitali na Haiti zostało zniszczonych lub uszkodzonych. Wysłaliśmy tam naszych wolontariuszy, także z Polski. Wielkie wsparcie uzyskaliśmy też od śp. Marii Kaczyńskiej, żony śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To była prawdziwa pierwsza dama. Dziś największym problemem Haiti jest to, że nie ma tam mediów.

Dlaczego?

- Ponieważ zapomniały już o Haiti. Pojechały w inne miejsca, gdzie dzieje się coś niezwykłego. A przecież problemy, które przyniosło trzęsienie ziemi, pozostały. Utkwił mi w pamięci przypadek pewnej kobiety w stanie błogosławionym, która straciła podczas kataklizmu męża, rodziców i dom. Gdy poczuła, że zaczyna rodzić, zaczęła krzyczeć: "Dziecko, zostań w środku, nie wychodź, tu jest piekło". Tak bardzo cierpiała. Wkrótce potem została zabrana do szpitala. Urodziła dziecko i otrzymała namiot. To był konkretny wymiar naszej pomocy. Ale matek znajdujących się w trudnej sytuacji po porodzie jest wiele, zwłaszcza w krajach Afryki Subsaharyjskiej. Jednak świat nie chce się zajmować ich problemami. Woli np. zajmować się "walką z AIDS".

Jak duża jest skala tych problemów?

- Bezpośrednio mam doświadczenia z takich krajów jak Nigeria i Ghana. W tym pierwszym kraju wciąż utrzymuje się najwyższy w Afryce poziom śmiertelności okołoporodowej. W Kenii również ten odsetek jest bardzo wysoki. Niewiele lepsza sytuacja panuje w pozostałych państwach Afryki Subsaharyjskiej.

Władze tych krajów nie są w stanie zapewnić obywatelom powszechnej opieki zdrowotnej?

- Problem polega na czym innym. System opieki zdrowotnej funkcjonuje, ale jest kłopot z dotarciem do chorych kobiet w trudno dostępnych rejonach kraju, na terenach wiejskich. Jak dojechać na czas do kobiety w miejscu odległym o setki kilometrów, która np. doznała krwotoku? Trudno jest zapewnić opiekę medyczną tam, gdzie nie ma rozwiniętej komunikacji. Częściowo jest to też problem biedy, po prostu rządy tych krajów nie mają pieniędzy na utrzymanie placówek służby zdrowia na terenie całego kraju. Dlatego bez wsparcia ze strony organizacji religijnych, także Kościoła katolickiego, nie byłoby opieki medycznej w wielu rejonach Afryki. Ponadto wiele zachodnich krajów eksploatuje kraje afrykańskie, prowadzi w nich interesy, z których uzyskuje pokaźne dochody, więc rządy powinny być również zobowiązane do wspierania tych ludzi. Większość państw świata nie wywiązuje się z obietnic wyasygnowania na pomoc rozwojową dla biednych krajów przynajmniej 0,7 proc. ich PKB. Ponadto pomoc jest często źle wykorzystywana.

Dlaczego?

- Premier Kanady Stephen Harper przyznał niedawno znaczne wsparcie dla afrykańskich matek oraz ich dzieci, a nie na aborcję. I został za to ostro skrytykowany przez Wielką Brytanię, USA, kraje Unii Europejskiej.

Dlaczego Zachód tak się zachowuje?


- Ponieważ dla nich "rozwiązaniem" problemów jest... aborcja, w myśl zasady: nie ma dziecka, nie ma porodu, nie ma komplikacji okołoporodowych... To właśnie jest przykład tego, co Papież Jan Paweł II nazywał cywilizacją śmierci.

Wielkie organizacje, na cze le z ONZ, na problemy biednych państw afrykańskich mają tylko jedną receptę: narzucanie programów antyurodzeniowych.


- Żadna katolicka organizacja nie uzyska od nich wsparcia na prowadzoną prawdziwą pomoc dla matek spodziewających się dziecka, jeśli nie oferuje antykoncepcji i aborcji.

Co powinna robić ONZ i jej agendy, aby rzeczywiście pomagać mieszkańcom Afryki?


- Powinni wyjść zza swoich biurek i pomagać kobietom właśnie tam, gdzie potrzebują wsparcia, także na terenach wiejskich. W ten sposób urzędnicy może zrozumieliby wreszcie, jakie są prawdziwe potrzeby kobiet w biednych krajach. Swego czasu ONZ przeznaczyła 10 mld USD na zmniejszenie poziomu śmiertelności okołoporodowej w krajach afrykańskich. Gdy dowiedziały się o tym organizacje aborcyjne, zażądały takich samych pieniędzy na wdrażanie w tych krajach metod sztucznej kontroli urodzeń i przeprowadzanie aborcji.

Skoro MaterCare nie uzyskuje wsparcia z ONZ, skąd czerpie środki na prowadzenie programów pomocy matkom w Afryce?

- Największymi ofiarodawcami są katolickie parafie, organizacje i prywatni donatorzy. Natomiast najmniejszy wkład mają jak dotąd... instytucje rządowe. Politycy wolą utrzymywać biurokrację, niż pomagać potrzebującym. Na przykład szpital w Ghanie zbudowaliśmy w ogóle bez wsparcia ze strony instytucji rządowych. One niby angażują się w pomoc dla Haiti, dla Afganistanu, dla Pakistanu, a przecież żadne problemy tych krajów nie zostały rozwiązane...

Dziękuję za rozmowę.

Robert L. Walley - emerytowany profesor Wydziału Położnictwa i Ginekologii Uniwersytetu w Nowej Funlandii (Kanada). Absolwent Uniwersytetu Harvarda. W 1995 r. utworzył międzynarodową organizację MaterCare International, aby w różnych krajach świata pomagać w leczeniu schorzeń okołoporodowych kobiet. Jest żonaty, ma siedmioro dzieci i ośmioro wnucząt.



za: NDz z 1.10.2010 Dział: Myśl jest bronią (kn)