Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Ks. dr Piotr Kieniewicz MIC - Nie usprawiedliwiajmy in vitro miłością

Dyskusja nad tym, czy można zgodzić się na in vitro, bo rodzice pragną dziecka, rodzi pytanie - czy chcemy dziecko dla jego dobra i przyjmiemy je zawsze, każde, niezależnie od wszystkiego, czy też chcemy dziecko konkretne, na określonych warunkach i mające cechy, których byśmy sobie życzyli Jeśli poseł Jarosław Gowin twierdzi, że istnieje zasadnicza różnica między in vitro a aborcją, to należy wskazać, że aborcja jako metoda pozbywania się niechcianych dzieci staje się częścią in vitro. Co więcej, jest nieuchronnie wpisana w tę metodę. Dlatego brak akceptacji Kościoła katolickiego dla tej metody jest po prostu nieunikniony.

Po pierwsze, należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest aborcja. W skrócie można powiedzieć, że jest spowodowaniem śmierci dziecka przed jego narodzinami. Wątpiących odsyłam do wyjaśnień Stolicy Apostolskiej, które można znaleźć także na stronie internetowej Watykanu. Wprost mówi się tam o ekskomunice w kanonach 1398 i 1401 Kodeksu Prawa Kanonicznego, które dotyczą spowodowania śmierci każdego dziecka przed jego narodzinami, niezależnie od miejsca, czasu i sposobu tego dokonania. Innymi słowy, nie ma znaczenia, czy dziecko jest eliminowane z łona matki, czy z szalki Petriego. Jeśli uznajemy, że mamy do czynienia z człowiekiem, a przecież nie jest to hipopotam (!), tylko byt ludzki, i nie ma znaczenia, czy ma 2, 16, czy 100 komórek, to przerwanie jego życia jest równoznaczne ze spowodowaniem śmierci, a więc - zgodnie z definicją - aborcją! Drugi problem to relacja do procedury in vitro. Co prawda w wyniku sztucznego zapłodnienia nie powoduje się wprost śmierci dziecka, tylko powołuje się je do istnienia, ale jest to zdanie prawdziwe wyłącznie w odniesieniu do jednego dziecka. Tymczasem w rzeczywistości niemal nigdy nie postępuje się w ten sposób.
Proponowane przez Jarosława Gowina (Jarosław Gowin, "Aborcja - zło i nieszczęścieŇ, "RzeczpospolitaŇ, 30.11.2010) rozwiązanie ograniczające liczbę powoływanych do życia dzieci wydaje mi się - w świetle mojej wiedzy bioetycznej - mało realistyczne, natomiast niebezpieczne prawnie. Przyzwolenie na in vitro w jakiejkolwiek formie oznaczać będzie przyzwolenie w ogóle, a więc otworzy pole do poszerzenia metod i dróg jego stosowania. Tak było w Wielkiej Brytanii, w innych krajach. Nie ma żadnej gwarancji, że tak się nie stanie również w Polsce. W bioetyce jest to zjawisko często opisywane - nazywa się je równią pochyłą.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że w praktyce klinicznej, dla osiągnięcia większej efektywności, stosuje się procedury, poprzez które najpierw wywołuje się multiowulację kobiety, następnie zapładnia się wszystkie pobrane komórki jajowe, część powołanych w ten sposób do istnienia dzieci zamraża się, a reszcie (około 5) pozwala się rozwijać. Spośród nich wybiera się te, które dają szansę możliwie najlepszego rozwoju. Oznacza to, że pozostawione dzieci umierają, na skutek arbitralnych decyzji lekarza, jako te, które uznano za niewarte dalszego życia. Dodatkowo w trakcie procedury zamrażania mniej więcej połowa tych dzieci także umiera. A zatem umierają one wskutek bezpośredniego działania człowieka. Jeśli nawet intencją człowieka nie jest spowodowanie śmierci, to natura takiego ludzkiego działania jest taka, że tę śmierć powoduje. Sama intencja, że nie chce się kogoś zabić, nie jest wystarczająca, jeśli działanie samo w sobie stwarza śmiertelne zagrożenie. Innymi słowy, jeśli np. zrzucam kogoś z balkonu z 10. piętra, to nawet jeśli nie chciałem spowodować jego śmierci, nie mogę zakładać, że z całą pewnością ta osoba przeżyje. Co więcej, jest wysoce prawdopodobne, że zginie. Jeśli więc technik-laborant dokonuje zamrożenia człowieka w jego wczesnej fazie rozwoju, to nie może zakładać, że każdy człowiek przeżyje, skoro wie, że statystycznie 50 proc. tych zamrożonych dzieci ginie! To wszystko oznacza, że zgodnie z przyjętymi procedurami in vitro (w każdej formie), stosowanymi i w Polsce, i na świecie, aborcja, czyli spowodowanie śmierci dziecka w najwcześniejszej fazie jego rozwoju, jest nieuchronnie wpisana w tę metodę. W dodatku w przypadku ciąży mnogiej, czyli wszczepienia matce większej liczby dzieci w stadium embrionalnym, jeśli któreś z nich wykazuje wady rozwojowe lub genetyczne, lekarze zwykle zalecają i przeprowadzają aborcję selektywną. Jeśli więc poseł Jarosław Gowin twierdzi, że jest zasadnicza różnica między in vitro a aborcją, to dostrzegając tę różnicę, trzeba pamiętać o tym, że jako metoda pozbywania się niechcianych dzieci aborcja staje się częścią procedur zapłodnienia pozaustrojowego. Dlatego rozstrzygnięcie Kościoła katolickiego dotyczące braku akceptacji tej metody jest po prostu nieuniknione.

Pragnę dziecka jak rzeczy

Sprawa "pragnienia dziecka" przywoływana przez adwokatów zapłodnienia pozaustrojowego jest niewątpliwie ważna, tym bardziej że jest czymś naturalnym i dobrym. Ale należy postawić pytanie, czy możemy dążyć do posiadania dziecka za wszelką cenę. Odpowiedź brzmi: "Nie!". Po pierwsze bowiem, nie wszystko, co jest technicznie wykonalne, jest moralnie godziwe. Po drugie, sam fakt, że czegoś chcę, wcale nie oznacza, że chcę tego dobrze. Ponadto bywa, że dla tych, którzy stosują in vitro, choć nie tylko dla nich, to, iż dziecko jest chciane, wcale nie musi oznaczać, że jest kochane. Pragnienie posiadania dziecka wcale nie oznacza, że jest ono chciane dla niego samego.
Często się zdarza, i dotyczy to także małżeństw, które poczynają dzieci w sposób naturalny, że chcą oni potomstwo nie ze względu na jego dobro, ale ze względu na chęć jakiegoś spełnienia osobowego jego rodziców. W ten sposób zgodnie z powiedzeniem, że mężczyzną jest ten, który "zbudował dom, posadził drzewo i spłodził syna", mężczyzna potrzebuje dziecka do zaspokojenia swojego pragnienia udowodnienia własnej męskości, a kobieta - swego głodu macierzyństwa. To dobre pragnienia, ale jeśli nabierają egoistycznego charakteru, oznaczają uprzedmiotowienie dziecka, które staje się środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. Tacy rodzice nie troszczą się już o swoje dzieci dla ich dobra, ale po to, by móc się nimi pochwalić. Wykorzystując swoją przewagę, narzucają dziecku własną wizję jego przyszłości, twierdząc, iż wiedzą, co dla niego jest dobre. Jednocześnie jednak nie pozwalają mu na odczytanie powołania, na rozwój jego zdolności, i dyktują warunki, na jakich ma się rozwijać. Czasem prowadzi to do dramatycznych sytuacji, w wyniku których dziecko tak naprawdę nigdy nie jest w stanie całkowicie dojrzeć, bo rodzice mu na to nie pozwalają. Dlatego dyskusja wokół pytania, czy można zgodzić się na in vitro, bo rodzice pragną posiadać dziecko, tak naprawdę pokazuje, że jest to pytanie o naturę naszego ludzkiego "chcenia" - czy chcemy dziecko dla jego dobra i przyjmiemy je zawsze, każde, niezależnie od wszystkiego, czy też chcemy dziecko konkretne, na określonych warunkach, i mające cechy, których byśmy sobie życzyli.
I tu się z panem posłem Gowinem zgodzę - istotą sporu jest pytanie, czy mamy do czynienia z podmiotem, któremu winniśmy bezwzględny szacunek, czy też chodzi nam o prawo do realizacji własnej wolności, bez oglądania się na kogokolwiek. Z czym się nie zgodzę, to rzekomy brak fundamentalnego rozstrzygnięcia. Najpierw musi być uszanowany człowiek, gdyż inaczej nie ma żadnej racji, która powstrzymałaby nas przed wzajemnym wyniszczeniem.
Proszę zwrócić uwagę, że w procedurze in vitro, jeśli okaże się, że dziecko rozwija się nieprawidłowo, to ponieważ jest ono "wyprodukowane" w "warsztacie technicznym" laboratorium medycznego, rodzi się bardzo silna pokusa, by je zabić i dać szansę rozwoju innemu. Tę prawidłowość potwierdza doświadczenie ponad 30 lat stosowania procedury in vitro na świecie. Dochodziło też już do sytuacji, w których dziecko było "zamawiane" według określonych specyfikacji, np. że ma być dziewczynką, głuchoniemą, o takim, a nie innym wyglądzie. W efekcie w laboratoriach dokonywano wielu prób, by uzyskać "właściwe" wyniki. Dlatego samo pragnienie posiadania dziecka nie usprawiedliwia starań o potomstwo, w tym także poprzez procedury in vitro.
Z drugiej strony, ponieważ pragnienie potomstwa jest dobre, a niektórzy rodzice nie mogą mieć dzieci, należy przede wszystkim przeprowadzić dobrą diagnostykę i terapię. Obecnie na świecie, a także w Polsce, coraz bardziej dynamicznie rozwija się część ginekologii zwana naprotechnologią, polegająca na dogłębnej diagnostyce, a następnie próbie terapii, dającej dość duże szanse powodzenia, statystycznie przekraczające 50 procent. Oznacza to, że ponad połowa z tych, u których rozpoznano niepłodność, ma szansę nie tylko począć dziecko, ale też urodzić je w terminie i pozostać płodnymi, jeśli rozeznają, że chcą mieć więcej potomstwa. Będzie to już sprawa ich współdziałania z Panem Bogiem. Jest rzeczą zdumiewającą, że naprotechnologia, metoda oferująca nowoczesną, zintegrowaną, ustandaryzowaną metodę wszechstronnej diagnostyki i terapii ginekologicznej, jest przedmiotem niewybrednych ataków środowisk popierających in vitro. Wygląda to tak, jakby środowiskom tym nie chodziło o zdrowie prokreacyjne kobiet. A jeśli nie chodzi o zdrowie, warto zapytać, o co.

Precyzja języka a antropologia
Na koniec chcę się odnieść do dwóch kwestii szczegółowych, poruszonych przez Pana Posła. Po pierwsze - kwestia języka. Język jest środkiem wzajemnej komunikacji, ale też jest rzeczywistością, poprzez którą tworzymy świat. Stosowanie języka zdepersonalizowanego, technicznego, jakkolwiek pozwala na ogromną precyzję, tworzy swoistą "mgłę", która terminologią techniczną przesłania nam człowieczeństwo tych, o których rozmawiamy. Ma zatem znaczenie, czy mówimy o dzieciach jako o ludziach, czy też używamy terminów ogólnych, odnoszących się do wszystkich zwierząt. Zarodkiem, embrionem czy płodem może być każde zwierzę. Mówiąc natomiast o dziecku, wskazujemy z jednej strony na człowieczeństwo tego, kto rozwija się w łonie swej matki, z drugiej zaś uwypuklamy łączącą ich relację. Co do precyzji języka... Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie, by w razie potrzeby powiedzieć o młodym człowieku: dziecko w embrionalnej fazie swego rozwoju, co też kilkakrotnie uczyniłem w ramach niniejszej wypowiedzi.
Druga kwestia, którą chciałbym poruszyć, odnosi się do miłości małżeńskiej i wpływu, jaki ma na nią procedura sztucznego zapłodnienia. Miłość nie ogranicza się do uczucia bliskości i fascynacji, ale nade wszystko oznacza całkowity, wyłączny, pełny i płodny dar z siebie małżonków. Sztuczne zapłodnienie narusza tę strukturę, oddzielając płodność od aktu małżeńskiego. Tym samym narusza godność aktu małżeńskiego, godność małżonków i dziecka, które zostaje poczęte de facto poza małżeństwem. Dlatego o ile pomoc terapeutyczna dla cierpiących z powodu niepłodności małżonków jest rzeczą dobrą i pożądaną, o tyle działania zastępujące ich w kwestii prokreacji już nie. To niewątpliwie dalszy ciąg fundamentalnego sporu antropologicznego, którego inną częścią jest pytanie o naturę, status i godność dopiero co poczętego dziecka.

Autor jest adiunktem przy Katedrze Teologii Życia Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rektorem Wyższego Seminarium Duchownego Zgromadzenia Księży Marianów w Lublinie.


za: NDz z 4-5.12.2010 Dział: Myśl jest bronia (kn)

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101204&typ=my&id=my01.txt

Copyright © 2017. All Rights Reserved.